Odszedł od nas Marek Wit

aktor Teatru Lalki i Aktora "Ateneum" w Katowicach

We wtorek, 24 stycznia 2012 r. zmarł w Katowicach Marek Wit, znakomity aktor i mistrz lalkarskiej animacji. Spędził na scenie blisko pięćdziesiąt lat. Od blisko trzydziestu związany był ze Śląskim Teatrem Lalki i Aktora "Ateneum".

Urodził się 16 lutego 1944 r. w Suchedniowie. Teatr lalek interesował go od zawsze. Jako dziecko należał do amatorskiego zespołu, prowadzonego w Kielcach przez Stefana Derewlankę; w Liceum Technik Plastycznych sam założył teatr lalkowy.
Debiutował w 1963 r. w kieleckim Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś”. Poświęcił mu prawie siedemnaście lat swego artystycznego życia, zagrał wiele świetnych, znaczących ról, za tytułową kreację w „Przygodach małego lewka” zdobył prestiżową I nagrodę aktorską Telewizyjnego Festiwalu Widowisk Lalkowych. Później zdecydował się spróbować swoich sił na scenie dramatycznej i na kilka lat związał się z Teatrem im. S. Żeromskiego. W 1982 r. przyjechał na Śląsk, przez jeden sezon występował w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie, a potem – we wrześniu 1983 r. stanął na deskach katowickiego „Ateneum”, któremu pozostał wierny do końca.

Pierwszy sezon w Katowicach rozpoczął 3 rolami w widowisku „Co za dzień”, będącym formą zabawy aktora z przedmiotem. Z kilkudziesięciu następnych – w większości pierwszoplanowych – wymienić trzeba koniecznie postać tytułową w „Lalkarzu i lalkach”, Jeana w „Guignolu w tarapatach”, Lisa w zrealizowanym trudną techniką „czarnego teatru” spektaklu „Kose-Bose”, charakterystycznego, bliskiego farsy Macieja w „Złocie króla Megamona”, udział w grotesce „Roland Szalony”, granej w stylu „sycylijskiej opry” (m.in. świetna rola Ganelona), całą galerię postaci w sztuce „Jak zdobyć korzec złota, czyli bezeceństwa Pana Klausa” (znakomite połączenie żywego planu z marionetką sycylijską – jedne z najlepszych ról Marka Wita w jego katowickiej karierze), wyrazistego, pełnego temperamentu Wilka za klasycznym parawanem w przypowieści „Ondraszku Ondraszku”, Lisa-Złodziejaszka w „Tymoteuszu i Psiuńciu” (zabawna w swej podstępnej precyzji kreacja w stylu włoskiego mafiosa), wreszcie chyba najciekawsze: tytułową rolę w baśni „O medyku Feliksie”, Lisa i Ogniojada w „Pinokiu”, Złą Wróżkę w „Śpiącej Królewnie” - aktor obsadzony został tutaj przekornie w roli kobiecej, wzbudzając podziw dla interpretacyjnej inwencji, Młynarza – w kilku zupełnie różnych wcieleniach – w „Czarodziejskim młynie”, skupionego w swym szaleństwie Wielkiego Naukowca w autorskim spektaklu Janusza Kapusty „Planeta K-dron”, charakterystyczną postać Pasterza i znakomitego, pełnego ekspresji Heroda w „Biegnijcie do szopki”.

Za role w sztukach „Jak zdobyć korzec złota...”, „O medyku Feliksie” oraz „Pinokio” Marek Wit otrzymał (wraz z całym zespołem ) nagrody na międzyna-rodowych festiwalach w Austrii, Czechach i Lublinie. Za kreacje w wyreżyserowanej przez siebie baśni „O Czerwonym Kapturku i Księżniczce na ziarnku grochu” – Nagrodę Prezydenta Katowic w dziedzinie kultury.

Zadziwiająca była różnorodność zadań, jakie powierzali aktorowi realizatorzy, często nawet w jednym przedstawieniu. Były wśród nich klasyczne role lalkowe, żywy plan, maska, przedmiot, formy niekonwencjonalne. Znakomicie sprawdzał się w każdej sytuacji scenicznej; tak samo dobrze czuł się za, jak i przed parawanem.
Wszechstronnie utalentowany, o wybitnych zdolnościach animacyjnych i rzadkiej intuicji, która pozwalała mu bezbłędnie wybierać odpowiednie do danej kreacji środki wyrazu, bardzo łatwo nawiązywał kontakt z widownią, zarówno dziecięcą jak i dorosłą.

Był rzadko dziś spotykanym typem artysty, którego miłość do teatru, a w szczególności do lalki, widoczna była w każdej, nawet epizodycznej roli. Jego autentyczne zaangażowanie i radość obcowania z publicznością odczuwali też widzowie.

Miał za sobą również samodzielne prace reżyserskie. W Teatrze „Ateneum” zrealizował 4 spektakle. Inscenizacja „O Czerwonym Kapturku...” została wyróżniona zaproszeniem na Międzynarodowy Festiwal w Mobile w USA, muzyczne widowisko „Ferdynand Wspaniały” otrzymało nominację do Złotej Maski za najlepsze przedstawienie roku dla dzieci.

Reżyserował też gościnnie w Teatrze Maska w Rzeszowie, w Jeleniogórskim  Teatrze im. C. K. Norwida oraz w Teatrze Bajka w Czeskim Cieszynie.

Trzeba wspomnieć o indywidualnej działalności Marka Wita w ramach prowadzonego przez siebie prywatnego Teatru DiM. Swoje przedstawienia prezentował przede wszystkim w szkołach, przedszkolach, klubach osiedlowych, nierzadko po prostu w plenerze, a charakterystycznym rysem jego scenicznych propozycji było włączanie najmłodszych widzów do bezpośredniej gry, wspólnego tworzenia i wspólnej teatralnej zabawy.

Warto wiedzieć o jego występach w regionalnej TV, w programach emitowanych na żywo – gdzie pokazywał fragmenty swoich przedstawień z udziałem goszczących w studiu dzieci – oraz o bardzo aktywnym uczestnictwie we wszelkich akcjach charytatywnych i imprezach społecznych. 

Godna podziwu była jego niezmienna gotowość do podejmowania nowych wyzwań artystycznych. Pasja, ciekawość świata, niespożyta energia, optymizm, pogoda ducha i śmiejące się oczy sprawiały, że obcowanie z Markiem mobilizowało. Mimo zbliżającej się siedemdziesiątki był  młodszy niż wielu z nas – młodych metryką. Najważniejszy dla niego był kontakt z dziecięcą widownią, to ona dodawała mu skrzydeł. Mówił, że nie zamieniłby swojej pracy na żadną inną. Mówił też, że w zawodzie lalkarza trzeba mieć poczucie humoru, ponurak nie utrzyma się w teatrze lalek.

Na propozycję urządzenia benefisu oburzał się żartobliwie, że nie da z siebie zrobić starca – jubilata; mimo emerytury nie czuł się emerytem i nigdy zresztą nie rozstał się z zespołem. Cały czas był jego członkiem, grał do końca w inscenizacji „Pinokia”.
Trudno było nie zauważyć jego oryginalnej postaci. Wysoki, szczupły, wyprostowany, ze związanymi w kucyk długimi siwymi włosami przypominał sylwetką Karla Lagerfelda. Śmiał się z tych porównań. 

Wspaniały kolega i przyjaciel, był w zespole największym autorytetem. Usłyszeć od niego pochwałę, to było coś. Nie strzegł zazdrośnie swych aktorskich tajemnic, dzielił się nimi chętnie i z satysfakcją patrzył na postępy młodszych kolegów.

Planów jak zwykle miał całe mnóstwo. Jesteśmy przekonani, że tam, gdzie jest teraz z właściwą sobie ciekawością przygląda się nowemu, niedostępnemu dla nas światu, a za chwilę weźmie do ręki lalkę i zacznie kolejne przedstawienie. Niech więc nie milkną oklaski...

Renata Chudecka
Materiały Teatru
26 stycznia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...