Odwaga - czymże jest?
2. Brave Festival Przeciw Wypędzeniom z Kultury - Głosy AzjiBrave Festival to spotkanie odwagi prostoty z odwagą pokory. Odwaga w tworzeniu sztuki jest cechą, która przez nikogo nie powinna być kwestionowana. To ona pozwala na przekraczanie granic wyznaczanych sukcesem komercyjnym, co w zainteresowaniu kulturą tradycyjną, w próbie jej rekonstrukcji czy kontynuacji, nie każdemu się udaje.
Zrezygnować z efekciarstwa i z ładnego folklorystycznego obrazka, odnaleźć smak przeszłości i dać bezpretensjonalne świadectwo owego odnalezienia, odważyć się na prostotę – tak rozumiem artystyczną ideę bycia „brave”.
Odwaga pokory dotyczy widza, słuchacza, współuczestnika. Niekiedy trudno jest zrozumieć, że świat to nie tylko my. I że są jacyś Inni, którzy mają swoje książki, swój teatr, swoją muzykę, taniec i rzeźbę, niekoniecznie wzorowane na naszych, komponowane wedle odmiennych reguł i innych, inaczej ułożonych alfabetów. I że tym wszystkim twórczym działaniom dobrotliwie sprzyjają albo wręcz działań owych żądają, wcale nie nasi bogowie, chociaż tak samo wielcy i godni wiary. Spotkanie z Innym jest zatem uczeniem siebie, ale także nauką siebie, ale także nauką technik, sposobów, hierarchii wartości, zachowań i obyczajów.
Znakomitą lekcją tegorocznej edycji festiwalu stał się występ teatru tańca ze stolicy Laosu – Vientiane, po raz pierwszy poza kontynentem azjatyckim. Aktorzy zaprezentowali sceniczną wersję „PhaLak PhaLam”, jednego z najbardziej cennych zabytków laotańskiej literatury religijnej – interpretację indyjskiego eposu „Ramajana” spisaną przed laty na liściach palmowych.
Spektakl był dla europejskiego widza cennym przykładem sztuki teatru orientalnego, w którym najważniejszy jest aktor oraz ścisły związek jego działań z graną na żywo muzyką. Aktorstwo w teatrze Wschodu polega bowiem na precyzyjnej prezentacji skomplikowanego pod względem technicznym zespołu ruchów, skodyfikowanych w oparciu o ustalony w zamierzchłej przeszłości kanon. Jednym z dzieł, które mieści w sobie wiedzę o kanonie klasycznego tańca indyjskiego, jest „Natjaśastra” Bharaty sprzed dwóch tysięcy lat. Zanotowane tam rygorystyczne przepisy tyczące ekspresji ludzkiego ciała obejmują między innymi: dwadzieścia cztery gesty dłoni (tak zwane mudry), trzynaście ruchów głowy, siedem poruszeń brwi, sześć ruchów nosa, sześć drgnień policzków, dziewięć poruszeń szyi, siedem ruchów podbródka, pięć ruchów piersi, trzydzieści sześć poruszeń oczu, szesnaście pozycji nóg w zetknięciu z ziemią i tyleż samo pozycji w powietrzu.
Nie umiem bez nieco dokładniejszej analizy powiedzieć, na ile technika zespołu z Laosu jest wierna regułom z „Natjaśastry”, ale widzieliśmy nader wykwintny ruch, w którym szczególną uwagę przykuwał ruch dłoni, precyzyjny układ palców, operowanie nadgarstkiem, prowadzenie rąk w powietrzu. Mudry odpowiadają określonym pojęciom i poprzez ich uporządkowany układ aktor snuje opowieść zrozumiałą dla partnera i widzów znających kod. Tym razem była to opowieść o życiu boga Ramy. Aktor Orientu mówi dłońmi i tańczy dłońmi. Usta Laotańczyków były zamknięte, twarze nieruchome lub przyozdobione w maski.
Warto było również zwrócić uwagę na postawę występujących. Była to prawie zawsze pozycja na lekko ugiętych kolanach, uda rozchylone, palce stóp uniesione ku górze. Tego typu pozacodzienny sposób używania ciała jest zdaniem Eugenia Barby – twórcy antropologii teatru – konsekwencją stosowania prawa naruszania równowagi, które służy wypracowaniu specyficznych związków i napięć mięśniowych w organizmie. W tradycji europejskiej przyjęło się uważać aktorstwo za sztukę najłatwiejszą, bo imitującą życie; w tradycji Wschodu jest to sztuka niebywale trudna, oparta o reguły nie mające z naśladownictwem potoczności nic wspólnego. Stąd też autorzy festiwalowego programu mogli w notatce informującej o teatrze z Vientiane napisać, że premiera scenicznego kształtu spektaklu miała miejsce „około 450 lat temu”. Wtedy bowiem ustalono kanon, który ze szczególnym rodzajem obecności i duchowością laotańscy aktorzy-tancerze wypełniają po dzień dzisiejszy.
Odwagą prostoty zachwycał – podobnie jak rok wcześniej – Irkuck Ensamble Authentic Music, który zaprezentował koncert zatytułowany „Zatopione pieśni”.
Przypomnijmy: w połowie ubiegłego wieku, w związku z budową na syberyjskiej Angarze elektrowni w Bracku, studenci moskiewskiego konserwatorium nagrali polifoniczne pieśni wykonywane we wsiach z okolic wielkiej inwestycji. Nagrania wywieziono do stolicy, wsie zatopiono, a ludzi przesiedlono. Po latach irkucki dziennikarz i filolog Aleksander Rogaczewski odnalazł w archiwach konserwatorium oryginały nagrań i rozpoczął badania nad tradycją i stylem muzycznym, nawiązując przy tym kontakt z przesiedleńcami. Wkrótce założył Irkucki Zespół Muzyki Etnicznej i wraz z jego członkami do dziś kontynuuje penetrację terenów nad Angarą, zbierając, badając i rekonstruując wzorce tradycyjnej kultury śpiewanej pierwszych rosyjskich mieszkańców okolic Bajkału, którzy przybyli tam z północnej Rosji w wieku siedemnastym. W ciągu wielu lat kultura rosyjskich chrześcijan w naturalny sposób zasymilowała się z tradycją rdzenną i warunkami, jakie tworzy miejscowa przyroda. I tak oto powstały pieśni o swoistej melodii i brzmieniu, w których zachował się północno-rosyjski kanon śpiewu i wierszowanego tekstu.
Sam koncert to popis techniki wokalnej połączonej z niebywałą wrażliwością i prostotą. Pięcioro wykonawców (cztery kobiety i mężczyzna) w strojach stylowych i odświętnych, ale dalekich od efekciarskiej próżności, prezentowało pieśni w skupieniu, bez jakichkolwiek prób nawiązywania zewnętrznego kontaktu z publicznością. Można było odnieść wrażenie, że oto przed naszymi oczami pojawił się fragment zatopionego, skazanego na niebyt świata. Ten świat na nowo rodził się w niemal pozbawionym realności wizerunku śpiewaków, w krystalicznej czystości ich głosów, w przesyconej powściągliwą emocją interpretacji.
Warto wspomnieć także o trzyosobowym zespole z Chakasji, którego prosta i energetyczna muzyka oraz szczególny rodzaj śpiewu (od specyficznego falsetu po niskie rejestry gardłowe) wzbudzały entuzjazm słuchaczy. Mnie urzekł sposób, w jaki artyści dziękowali za okazywany aplauz. Wraz z nimi dziękowały bowiem trzymane w wyciągniętych rękach instrumenty, naturalni partnerzy i współtwórcy sukcesu.
Pokazy tegorocznej edycji festiwalu były szczególnie różnorodne. Ale różnorodność nie zawsze szła w parze z jakością. Można było odnieść wrażenie, że w ramach hasła „Głosy Azji”, pojawiły się projekty pokazujące, jak Azja rozumie, naśladuje i powtarza kulturalny dorobek Zachodu (na przykład pokazy z Singapuru, Tajwanu, performance z Korei Południowej). Taki kierunek rozwoju Brave Festival stawia pod znakiem zapytania jego podtytuł: „Przeciw wypędzeniom z kultury”. Bo kto kogo wypędza?
„Brave Festival. Głosy Azji”, Wrocław, 8-15 lipca 2006