Ogłupiały aktor - widz

Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!
Powyższy, powszechnie znany cytat z Gogola, nie pada w spektaklu "Smycz". A mógłby. Chociażby z tego względu, że cały spektakl, to jeden wielki intertekst. Olbrzymia Wieża Babel, mieszanina mądrych i głupich tekstów, zespolonych zgrabnie i przyjemnie osobą aktora tej monodramy, rewelacyjnego Bartosza Porczyka. Mamy do czynienia z przejmującą interpretacją "Fabryki małp" Lady Punk, "Befsztykiem i frytkami" Rolanda Barthesa opowiedzianymi w formie kazania kościelnego, fragmentami dramatu Becketta "Nieruchomo" i wieloma innymi. Niesamowite aktorstwo Porczyka, jego precyzyjne, swobodne operowanie głosem i ciałem, niekiedy doskonale podkreślają wymowę spektaklu, niekiedy przykro kontrastują z płycizną tej wymowy, niekiedy w ogóle ją przesłaniają. Idealnie jest, gdy przebrany za dziwkę bohater, wywołuje salwy śmiechu, po czym jedną kwestią sprawia, że dławimy się tym śmiechem sprzed sekundy i przez dłuższy moment siedzimy w ciszy i skupieniu. Żal mi było wysiłku aktorskiego przy odświeżaniu brodatego dowcipu o chłopcu, co to kupił rękawiczki swojej ukochanej na urodziny. W pewnym momencie doskonale się bawiłam, podziwiając wysiłki wioskowego głupka, zmierzającego w klapkach na imprezę, na której miał spotkać swoją ukochaną. I trochę szkoda mi było, że wśród salw śmiechu gdzieś zagubiło się zdanie o tym, jakie to straszne, gdy coś od wewnątrz tragiczne, od zewnątrz jest tylko śmieszne. Cytat z Gogola mógłby jednak paść w "Smyczy" z jeszcze jednego, wg mnie najważniejszego powodu. Tak naprawdę całe to przedstawienie opowiada o widzu. Wciąga go w subtelny sposób w swój przebieg, wymusza pewne reakcje, po czym każe się ich wstydzić. Każe mu się śmiać z opowiadanej mimochodem historii człowieka, który tak bardzo potrzebował drugiej osoby, kobiety, że w końcu sam się nią stał. I ukazuje jednocześnie głupotę i okrucieństwo tego śmiechu, który, jak pisał Stachura, dzięki odrobinie zrozumienia i współczucia mógłby zamienić się w płacz. Pokazuje, czasami stereotypowo i płytko, człowieka uwięzionego przez konsumpcję (tytułowa "Smycz" z piosenki Maanamu) i przez sam fakt, że samo stało się konsumowanym powszechnie produktem (po spektaklu można porozmawiać z osobami, które widziały go po raz trzeci, bynajmniej dla jego ważkich treści) wskazuje na widza palcem mówiąc: "Śmiejąc się z opętanego konsumowaniem bohatera, śmiejesz się z siebie". Być może robi to zbyt subtelnie, o czym świadczy jego niegasnąca popularność. W końcu żaden człowiek nie wytrzymałby wysłuchania trzy razy tej samej krytyki, gdyby tylko zdawał sobie sprawę z tego, że jest krytykowany. Można to jednak traktować jako swoisty sukces spektaklu. W końcu teatr jest również (przede wszystkim?) od tego, aby się sprzedawać. I chyba będzie optymistyczną konkluzją stwierdzenie, że to dobrze, że tym razem sprzedaje się tak świetnie coś lepszego, niż sztuki Ray'a Cooney'a. Teatr Polski we Wrocławiu, Scena Kameralna "Smycz" reżyseria i dramaturgia: Natalia Korczakowska scenografia: Natalia Korczakowska, Anna Met muzyka i aranżacje: Łukasz Damrych reżyseria światła: Olaf Tryzna producent: Katarzyna Majewska Obsada: Bartosz Porczyk zespół muzyczny: Łukasz Damrych (instrumenty klawiszowe), Tomasz Pierzchniak (kontrabas), Łukasz Sobolak (perkusja), Piotr Kaluta (gitara), Olga Kwiatek (skrzypce), Robert Kamalski (saksofon) Prapremiera: 30.11.2006r.
Jolanta Nabiałek
Dziennik Teatralny Kraków
23 stycznia 2008

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia