Oj Bronuś, co ty opowiadasz?

rozmowa z Bronisławem Wrocławskim

Wywiad z Bronisławem Wrocławskim, aktorem Teatru im. S. Jaracza w Łodzi.

Małgorzata Warzycha: Na jakiej komedii był Pan ostatnio w teatrze?

Bronisław Wrocławski: Trudne pytanie mi pani zadała. W listopadzie byłem na premierze „Psychoterapolityki” w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Komedia nie była zbyt śmieszna, ale miała swoje walory. Chodziło w niej o naśmiewanie się z naszych polityków i nawet można było upatrzyć w postaciach pewne odpowiedniki naszych polskich polityków. Ja generalnie nie przepadam za komediami, choć nie wątpię, że jest to bardzo potrzebne. Czasem nawet utyskujemy z kolegami, że w naszym Teatrze im. Jaracza w Łodzi gramy same „smęty”. Chętnie byśmy komedię zagrali, bo dawnośmy nie grali. Ostatnią komedią, w której grałem były „Krewniaki” Michała Bałuckiego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego w 1996 roku.

M.W.: W Katowicach mamy Karnawał Komedii, a jak karnawał, to tylko w masce. Czy miał Pan okazję grać w masce?

B.W.: Tak. Z dużym powodzeniem graliśmy w konwencji komedii dell’arte „Sługę dwóch panów” w reżyserii Macieja Korwina w Teatrze Powszechnym w Łodzi, w którym grałem Truffaldina. To było już lata temu, chyba ze trzydzieści, ale grałem tę rolę z dużą radością. Bardzo było to sympatyczne, bawiliśmy się wraz z innymi aktorami wspaniale, gdyż komedia dell’arte ma w sobie duży potencjał improwizacyjny. Dopisaliśmy kilka własnych piosenek, trochę sobie pożartowaliśmy z trudnych wtedy czasów, ze stanu wojennego, z rządu itd. Pewnego razu jakiś wojskowy przyszedł do teatru i po spektaklu poszedł do dyrektora i powiedział: “Żeby oni sobie tak nie żartowali!”. Dyrektor zwrócił nam uwagę, żebyśmy tego nie robili, bo zdejmą nam sztukę. Ale myśmy sobie wtedy folgowali!

M.W.: Czy ma Pan może jakąś rolę, o której zagraniu marzył Pan?

B.W.: Nigdy nie miałem takiej, na którą bym cierpiał, zawsze oddawałem się losowi. Co los zesłał próbowałem brać na siebie i jakoś dawałem sobie z tym radę.

M.W.: Czy przywiązuje Pan dużą wagę do kostiumu scenicznego?

B.W.: Z zasady o kostiumie decydują scenografowie i ja się nie sprzeciwiam ich pomysłom. Rzadko zdarzało mi się, że się zbuntowałem. Mam bzika, i tego nie taję, co do wygodnych butów. W butach upatruję istoty sprawy. Jak buty są niewygodne, to się nie zagra nic! (śmiech) Dlatego gram monodramy w moich butach, w których zagrałem prawie 1000 przedstawień, które leczę, reperuję, bo je lubię, gdyż są wygodne jak rękawiczki.

M.W.: Prowadzi Pan zajęcia ze studentami. Czy mógłby Pan wskazać częste problemy, z którymi zmagają się młodzi aktorzy?

B.W.: W dzisiejszych czasach dość poważnym problemem chyba całego młodego pokolenia są problemy z dykcją. Z dziedziny technicznych – kłopoty z elastycznością ciała – młodzież przychodzi do nas i są tacy niewyćwiczeni, mało mają gimnastyki w szkołach, nie bawią się na podwórkach. Z wyobraźnią raczej też kiepsko – mniej młodzieży czyta literaturę, a to ona daje zasób takiej wyobraźni, jakiej byśmy oczekiwali. W teatrze wszystko przecież tworzy się za pomocą wyobraźni.

M.W.: A czy Pan czuje się lepiej w rolach komediowych czy tragicznych?

B.W.: Dziś to się wszystko miesza. Role, które gram, dostarczają mi pewnego rodzaju spełnienia, bo są i śmieszne, tragiczne i zarazem okrutne, i trzeba sporo w nie włożyć, sporo artyzmu i ciężkiej pracy. Tak samo synkretycznie bywa i w życiu – człowiek przecież i śmieszny, i tragiczny bywa. Jak mawiał pewien stary filozof: „Jakąż chimerą jest człowiek, ile w nim piękna i ohydy zarazem”.

M.W.: Czy miałby Pan ochotę rozśmieszyć naszych widzów i czytelników jakąś anegdotą teatralną?

B.W.: Niedawno spotkał mnie sympatyczny odruch ze strony publiczności. Grałem „Wbijając czołem gwoździe w podłogę” w Łodzi i na jednym z przedstawień była obecna dość duża grupa starszej publiczności. Mówiłem swój ostatni, dość bolesny monolog, i nagle w pauzie nieznajoma mi zupełnie, elegancko ubrana starsza pani, ciężko westchnęła i mówi: „Oj, Bronuś, co ty opowiadasz?”. Za kulisami ekipa, które mnie tam przebierała myślała, że była to jakaś moja ciocia. Westchnienie to bowiem zabrzmiało tak familiarnie i ciepło: „Oj, Bronuś”...

M.W.: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Warzycha
Dla Dziennika Teatralnego
14 stycznia 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia