Okiem Obserwatora: Casa Valentina

"Casa Valentina" - reż. Maciej Kowalewski - Och-Teatr w Warszawie

Uprzejmie uprzedzam, że "Casa Valentina" w Och-Teatrze nie jest łatwą i beztroską komedyjką. Jeżeli ktoś z Państwa słyszał taką opinię, niech w nią nie wierzy. Bardziej właściwe będzie określenie: komediodramat.

Tak, oczywiście, faceci biegający po scenie w kieckach, pełnym make-upie i seksownych pończochach (jedna z pierwszych scen, w wykonaniu Cezarego Żaka - odlot!), to już jest śmieszne. A nawet bardzo! Początkowo, z każdą nowo pojawiającą się postacią, spektakl zapowiada ponad dwie godziny zrywania boków. No bo, proszę Państwa, motyw przebieranek męsko damskich jest zawsze śmieszny i stary jak świat, a na pewno jak przedstawienia odgrywane w starożytnych teatrach. Dziwnym trafem dużo więcej było i jest tych przebieranek panów za panie, niż pań za panów (chociaż te też bywają zabawne). Przykłady? Proszę bardzo, jak z rękawa, pierwsze z brzegu i wszystkie wydawać by się mogło nie do pobicia: Tony Curtis i Jack Lemmon w "Pół żartem, pół serio" [1959 r. - reż. Billy Wilder]; Wojciech Pokora w "Poszukiwany, poszukiwana" [1972 r. reż. - Stanisław Bareja]; Dustin Hoffman w "Tootsie" [1982 r. - reż. Sydney Pollack]; Robin Williams jako "Pani Doubtfire" [1993 r - reż. Chris Columbus]. Widzieli Państwo? Można się było nabrać na te przebieranki? Aktorzy byli nie do poznania? Podobało się? To Państwo nie widzieli jeszcze "Casa Valentina" w Och-Teatrze!

Większość aktorów pojawia się na scenie najpierw w swojej męskiej postaci, a dopiero w miarę rozwoju akcji następuje ich transformacja. Pierwszy jest macho, weteran, komandos Cezary Żak, który pod super american military styl, ma też super tylko, że seksi czarne pończoszki! I właściwie nie wiem, co jest lepsze - ta możliwość porównania (Witold Dębicki, Maciej Kosmala, Rafał Mohr, Cezary Żak) czy jak np. w przypadku Piotra Borowskiego, Mirosława Kropielnickiego i Piotra Machalicy obserwowanie wyłącznie ich damskiej postaci.

KAŻDA z "pań" jest fenomenalna. Cały czas mam w oczach Tereskę, czyli najmniej ekspansywną na scenie postać (Piotr Machalica), czy panie grane przez Cezarego Żaka, Mirosława Kropielnickiego lub Witolda Dębickiego, jednak z całym szacunkiem i podziwem dla wszystkich razem i "każdej" z osobna, bank rozbija Rafał Mohr! To jest po prostu niesamowite i niemożliwe! I nic więcej na temat tej roli nie napiszę, bo nic więcej się nie da, bez popadania w emfazę!

Już w trakcie spektaklu i przez dłuższy czas po jego zakończeniu uczestniczyłem w wymianie zdań w mieszanym, damsko męskim towarzystwie i obie płcie były wyjątkowo zgodne: wszyscy panowie wcielają się postacie kobiece w sposób rewelacyjny! Chodzi o to, że nie ma żadnych przejaskrawień, przerysowań, kpiny, drwiny czy parodii. Po prostu jest zgodnie z tym, co pada kilka razy ze sceny: że ich dążeniem jest tak wtopić się w społeczeństwo, aby nie zostać rozpoznanym. I to się udaje we wszystkich postaciach. To są po prostu kobiety, każda inna, każda charakterystyczna, ale każda jest kobietą, a nie przebranym facetem! Wspaniałe! Ale w porównaniu z pozostałymi, Mohr jest w każdym detalu i szczególe tej kobiecości, "trochę bardziej!" i to bez przerysowania! CHAPEAU BAS!

Jednak te przebieranki, to tylko forma/opakowanie. Treść/zawartość nie jest już tak zabawna i bezproblemowa. Tu nie chodzi wyłącznie o założenie damskich ciuszków. Tylko na początku jest śmiesznie, miło i bez problemów. Później okazuje się, że nie jest tak różowo. Przecież ci faceci są inni! To nic, że w codziennym życiu są mężami, ojcami, pracują na mniej lub bardziej eksponowanych stanowiskach, że co bardzo ważne - są hetero! Czyli - normalka. Tylko w przeciwieństwie do innych, ich hobby to nie ryby, majsterkowanie, piłka nożna, czy nawet piwo z koleżkami, tylko zakładanie damskiej bielizny i całych strojów. I wszystko jest OK., do momentu gdy sytuacja dojrzewa do etapu, w którym dotychczasowe, potajemne spotkania, trzeba będzie zastąpić powołaniem oficjalnej organizacji, co zakończy anonimowość i spowoduje konieczność ujawnienia swoich danych.

I od tego momentu nie jest już tak miło i beztrosko. Dalsza część spektaklu, to fascynujące ścieranie się racji zwolenników (zwolenniczek) zachowania dotychczasowego status quo, z tymi, które uważają, że czas już ujawnić się i działać w pełni legalnie. Bo tu ważny szczegół. Akcja "Casa Valentina" toczy się w Stanach Zjednoczonych, na początku lat 60-tych ubiegłego wieku. A nie był to wtedy kraj przyjazny wszelkiej maści "innym". Ludzie innego koloru skóry niż biały, byli uważani za coś zdecydowanie gorszego, homoseksualizm był karany, podobnie jak lewicowe poglądy, a kobiety nawet białe spychane były do kuchni i dzieci, gdzie mogły pełnić zaszczytne honory "pań domu". O dzieciach kwiatach, masowych protestach przeciwko rasizmowi i wojnie w Wietnamie, zrównaniu praw kobiet i mężczyzn, hipisach, czy wolnej miłości, jeszcze nikomu się nie śniło, więc transwestyci, również nie mogli oficjalnie funkcjonować. Dekonspiracja groziła co najmniej tzw. kompromitacją, załamaniem się kariery zawodowej i rozpadem życia rodzinnego, a i różne paragrafy skutkujące wysokimi wyrokami wchodziły w grę.

Nic więc dziwnego, że wymiana argumentów obydwu spierających się frakcji jest w spektaklu pasjonująca, a tragizm sytuacji tkwi w tym, że obydwie strony przedstawiają całkiem racjonalne i logiczne racje na poparcie swoich stanowisk.

W teatrze spór nie zostaje rozstrzygnięty, chociaż ostatnie sceny są wstrząsające i pokazują jakie są koszty tej z pozoru niewinnej zabawy w przebieranki. Koszty nie tylko dla tych, którzy bezpośrednio w niej uczestniczą, ale również dla ich najbliższych. W dwóch ostatnich scenach na plan pierwszy wysuwają się prawdziwe kobiety, żona jednego i córka drugiego z wcześniejszych bohaterów (bohaterek). Maria Seweryn (gra zonę głównego bohatera/bohaterki) jest obecna na scenie przez cały czas i wydaje się być pogodzona z całą sytuacją, nawet wtedy gdy sygnalizuje swoje niepokoje. Jednak przedostatnia scena, w której córka (Joanna Gleń) innego uczestnika dopiero co zakończonego spotkania, przyjeżdża odebrać zostawione przez ojca rzeczy i głośno mówi o kosztach psychicznych, jakie przez dziesiątki lat ponosiła razem ze swoją matką - a żoną "przebierańca" - w związku z jego hobby, powoduje również u niej wybuch tłumionych przez długi czas emocji.

Te dwie ostatnie sceny są kluczowe, wstrząsające i wspaniałe.

Zjawisko pomyłki natury i umieszczenia psychiki i odczuć jednej płci w ciele drugiej istniało od zawsze. A pomimo tego ludzkość cały czas nie może sobie poradzić z nim i osoby takie muszą ukrywać się ze swoim prawdziwym "ja". Dlatego od zawsze istniały mniej lub bardziej tajne, czy zakamuflowane grona/stowarzyszenia/kręgi osób skrywających tę tajemnicę. Tylko wśród swoich ci "inni" mogli i mogą być sobą.

Jeżeli chodzi o USA, to już po opisanych w Casa Valentina wydarzeniach została zarejestrowana oficjalna organizacja zrzeszająca tego typu osoby. Jednak pomimo tego, że niedługo zacznie się trzecia dekada wieku XXI, faceci chodzący w sukienkach nie mają lekko. Przypomnijcie sobie Państwo EURO w Polsce i grupy szkockich kibiców paradujące po ulicach naszych miast w rodowych kiltach (spódnica zrobiona z materiału w kraciasty wzór, noszona przez mężczyzn z poszczególnych klanów/rodzin). Ile było związanych z tym komentarzy! A na najczęściej zadawane przez panie pytanie, nie potrafię odpowiedzieć, bo nie sprawdzałem! Wśród naszych kiboli sprawa stawiana była mniej frywolnie - to jacyś zboczeńcy! A kilt, to jest narodowy strój szkocki! Nie jakaś potajemna przebieranka w piwnicy, czy na strychu! A jakie emocje wywołuje!

Problem jest poważny z jeszcze jednego powodu. Tak naprawdę nikt nie wie ilu osób on dotyczy? Przypuszcza się, że jest ich całkiem sporo, bo jak to pokazano w "Casa Valentina", dotyka on nie tylko przebierających się mężczyzn, ale również ich rodzin, czasem bliskich znajomych.

Dlatego jestem pełen uznania dla osób, które w naszym społeczeństwie nie kryją się z tymi swoimi upodobaniami i tak jak słynna postać z warszawskich kręgów teatralnych - pan/pani R. - już od bardzo wielu lat pojawia się na premierach, wernisażach i innych wydarzeniach artystycznych, ubrany(a) w fantazyjne stroje kobiece, w pełnym makijażu i gustownych nakryciach głowy. I okazuje się, że całe środowisko traktuje go/ją bardzo zwyczajnie, bez żadnych sensacji i emocji.

Czyli może jednak wyjście "z ukrycia", ujawnienie się, zalegalizowanie, wmieszanie się w tłum?

Panowie! Bieżcie przykład z pań! Zawsze zrealizują to co chcą! Od ilu lat można podziwiać damy w spodniach? A w obcisłych spodniach? A w szortach? A ile lat temu panowie z wypiekami na twarzy mogli zobaczyć kostki u nóg piękniejszej części ludzkości? Wtedy też były emocje i oficjalne wyklinanie od czci i wiary, mówienie o upadku obyczajów i ludzkości w ogóle.

A panie postawiły na swoim, czego i panom życzę, bez względu na to, czy póki co biegają po ulicach w spodniach, czy sukienkach.

Krzysztof Stopczyk
www.kulturalnie.waw.pl
5 stycznia 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia