Oksytocyna moja miłość

"Położnice szpitala św. Zofii" - reż. Monika Strzępka - Teatr Rozrywki w Chorzowie

Najgorętszy teatralny duet ostatnich lat, po serii bezkompromisowych spektakli politycznych, spróbował swoich sił w musicalu. Paweł Demirski i Monika Strzępka tym razem wzięli pod lupę polską służbę zdrowia i postawili druzgocącą diagnozę - nie jest źle. Jest dramatycznie

Już od pierwszego rzutu okiem na scenę widać, że będzie się działo – na korytarzu oddziału ginekologiczno-położniczego w szpitalu św. Zofii w niedwuznacznych pozach wije się personel medyczny, a kobieta w pielusze dziecinnym głosem opowiada o alkoholowej libacji swoich rodziców, podczas której została spłodzona. Dalej jest już tylko gorzej. Kolejno poznajemy głównych bohaterów, trzy pary, którym tej nocy ma się „po ludzku” urodzić potomek. Są przedstawicielami tzw. klasy średniej, ale wszyscy prezentują inny sposób widzenia na sam poród, chociaż oczekiwaniami względem dziecka wcale się od siebie nie różnią. Mamy przeciętną, w miarę nowoczesną kobietę z nieprzeciętnym, nadwrażliwym mężem, który nie potrafi nawet tego jednego najważniejszego dnia „oddać” kobiecie. Druga para to model rodziny wielodzietnej: umęczona matka podchodzi kolejnego „rozwiązania” mechanicznie, wygłaszając przy tym tyrady do kamery na temat zalet bólu porodowego. Jej mąż, jakby żywcem wyjęty spod skrzydeł Franco, dba tylko o to, żeby jego małżonka zaspokajała jego potrzeby alkoholowe, a nowonarodzony syn nie był przypadkiem homoseksualistą. Ostatnie małżeństwo to młodzi, piękni, bogaci, którzy pogardzają publicznymi szpitalami i brzydzą się wszystkiego co ludzkie. Do tej gromadki trzeba dodać leniwy i zgorzkniały biały personel, który z „Białym Kurierem” w dłoniach wyczekuje kolejnego strajku, lekarza-partacza, ordynatorkę szpitala marzącą o prywatyzacji i samą prywatyzatorkę, która dba jedynie o rankingi. 

Co wychodzi z takiego przedstawienia służby zdrowia? Jeden wielki chaos, ale tylko pozornie, bo Monika Strzępka słynie z tego, że na scenie jest głośno, tłocznie i wulgarnie, a Paweł Demirski dba o to, żeby ze wszystkich jęków i krzyków porodowych (a jest ich sporo) coś wynikało. W spektaklu padają same oskarżenia, dostaje się wszystkim po równo. Szpitalom publicznym, za ślepe podążanie za modą rodzenia „po ludzku”, bez względu na ofiary przyspieszania ciąż i ograniczania liczby cesarskich cięć; szpitalom prywatnym, za to, że są przedstawiane jako lek na całe zło; lekarzom, którzy pogubili się w nepotyzmie i łapówkarstwie; bezmyślnym rodzicom, którzy swoimi oczekiwaniami zniszczą kiedyś życie własnym dzieciom…

Pierwsza część spektaklu skupia się w głównej mierze na samej jakości pracy szpitala, który stoi w obliczu niezapowiedzianych kontroli i szamotaninie rodziców z personelem (wiecznie nieobecnym, bo przecież praca na trzech etatach to teraz norma). Nie pomaga duch położnej z przed dwóch wieków, który nieuchronnie zwiastuje komplikacje. Druga część jest jeszcze bardziej mroczna, bo jeżeli przed przerwą większość scen czy dialogów doprowadzała do śmiechu do łez, to przy oglądaniu prób podmiany dzieci czy słuchaniu zapewnień upośledzonej dziewczynki o wpasowaniu się w „normalne” społeczeństwo zostają już tylko łzy. Niemowlaki w pieluchach i smoczkach, ale za to w garniturach, a nawet z pistoletami, nawołujące do buntu i czekające na odpowiedź na pytanie dlaczego przyjdzie im żyć w takim świecie przypominają o tym jaką spuściznę zostawiamy kolejnym pokoleniom. A że nie da się obwiniać każdego personalnie, bo przecież takie rozwiązanie byłoby za łatwe, kreuje się przed nami obraz ogólnej, wszechobecnej beznadziei - zamkniętego koła, w którym absurd goni absurd i nic nie rokuje poprawy.

Wszystkie te elementy, podane w formie musicalu, ze świetną muzyką Jana Suświłło, abstrakcyjnym humorem i rewelacyjnym aktorstwem są nie lada widowiskiem. Dodatkowo Strzępka nie pozwala na delikatniejszą interpretację prezentowanej sytuacji, bo wymowa jest dosłowna do granic możliwości (odwołanie do Carlosa Saury, motyw goryli itd.). Fakt, że w „Położnicach szpitala św. Zofii” bazowano na osobistych doświadczeniach, dodaje spektaklowi jeszcze bardziej przerażającej aury. Zarzut, że całość to po prostu nadawanie na wszystko dookoła jest może i trafny, ale póki co, ciężko wyobrazić sobie remedium na ogólnopolską chorobę, którą nie po raz pierwszy zdiagnozował rozgoryczony duet.

Sonia Kaczmarczyk
Dziennik Teatralny
24 września 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia