Ołowiana dziewczynka

"Noże w kurach" - reż. Lies Pauwels - The National Theatre of Scotland

Dla polskich widzów David Harrower nie jest autorem całkowicie obcym. Zeszłoroczna realizacja olsztyńskiego Jaracza, w reżyserii Szczawińskiej skupiła się całkowicie na meritum ,,Noży..." - istocie języka. Brawurowa rola Mileny Gauer, ślady genderowe, wyznaczyły szlak tego spektaklu. Lies Pauwels, znana choćby ze zrealizowanego w Horzycy ,,Caritas", poszła innym tropem.

Jej przedstawienie nie jest chłodną analizą. Reżyserka korzysta z zupełnie innej poetyki. Scenografia Lamford przedstawia krajobraz po bitwie. Po prawej podstawa karuzeli, pod sufitem zawieszona jej nawierzchnia konstrukcja, razem z siedzeniami-kucykami. Po lewej wąski stół i stolik z wieszakami. W tym świecie doszło już do jakiegoś rozbicia. Pauwels nie mówi nam od razu jakiego. Początek spektaklu jest wręcz niepokojąco żenujący – szkocki teatr narodowy przywozi spektakl o ludziach w kitlach… Na szczęście tylko pierwsze parę minut jest tak nijakie. Opowieść Harrowera szybko nabiera rozpędu i ciężaru. Miłosny trójkąt reżyserka dopełnia milczącą postacią, graną przez Vicki Manderson. Może być ona w tym świecie zarówno diabłem, jak aniołem, biologią, jak i duchem. To, że tej roli do końca Pauwels nie tłumaczy szkodzi przedstawieniu. Nie zmienia to jednak faktu, że stanowi ciekawe jego dopełnienie.

William Kuc Duncana Andersona to wiejski osiłek, z twardym kręgosłupem moralnym. Jego miłość do żony jest jednak zabarwiona silnym odcieniem mizoginizmu, bardzo konserwatywnym podejściem do roli kobiety w społeczeństwie. Ta rola jednak specjalnie nie intryguje. Na dłuższą metę aktor jest dość męczący, gra na jednej nucie. Pauwels ciekawie rozwija wątek miłości Kuca do koni – ten emocjonalny wręcz związek jest w gruncie rzeczy oszustwem. Mąż przesiaduje ,,w stajni”, tak naprawdę romansując. Reżyserka kompromituje obraz ,,księcia z bajki”, jaki wykreował w ,,Wielkim błękicie” Luc Besson. Świetna jest Susan Vidler w roli Kobiety, małżonki Willa. Największą zaletą spektaklu jest właśnie pokazanie jej ewolucji od dziewczynki do kobiety. Początkowo bezkrytyczna wobec Williama, stopniowo poznaje świat utartych słów i ich znaczeń od innej strony. Wszystko za sprawą Gilberta Horna (Owen Whitelaw), znerwicowanego młynarza. To on pokazuje Kobiecie podszewkę świata, jego zmienność i piękno. Jednak jemu samemu brakuje czystości, jaką dysponuje bohaterka Vidler.

Pauwels pokazała Harrowera jako opowieść o dojrzewaniu. Obraz rozmontowanej karuzeli to właśnie rozpad świadomości dziecka. Młoda dziewczyna, wychowana na obrazach rycerza, który ma ją uratować, do swojego związku ma w końcu ambiwalentny stosunek. Słowa usankcjonowane w wiejskiej społeczności wyznaczyły jej jasne miejsce. Gilbert jest młynarzem – a więc kimś złym, obcym. Młynarzowi język wyznaczył jednoznacznie negatywną pozycję. On sam cierpi z tego powodu, zazdrości mieszkańcom ich życia, jest samotny i sfrustrowany. Jego mizantropia wynika w dodatku z niekonwencjonalności. Nijak nie pasujący do klasycznie uformowanych wzorców ,,wiejskiego, muskularnego chłopa”, doprowadza do swoistego semantycznego mezaliansu z Kobietą. Śmierć Williama jest symboliczna – może znaczyć zarówno jego literalny zgon, jak odejście z inną. To postać Vidler usuwa go ze swojej świadomości. W końcu wyrywa się na wolność (zgrabna sekwencja ,,łabędziego” tańca). Odrzuca zbliżającego się do niej Horna, choć widz już wie, że przecież go kocha. Może dziś, może jutro – w końcu będą razem. Baśń o wspaniałym rycerzu się kończy, ale zaczyna przecież nowa – miłość poza prostymi konwencjami. Słowa to tylko klucze, którymi można otworzyć wciąż zamknięte, lub jeszcze nieistniejące nawet drzwi.

Przedstawieniu cały czas towarzyszy tło muzyczne. Raz są to kompozycje klasyczne, raz współczesne, kilkakrotnie pojawia się ,,Boom Bang-a-bang” Lulu z 1969 roku – hymn na cześć spontanicznego uczucia. Wszystko to, a zwłaszcza stylizowane na balet układy choreograficzne nadają ,,Nożom…” bardzo oficjalny, ale i poetycki ton. Ta górnolotna, nieco zbyt podniosła stylistyka może drażnić, ale całość jest poprowadzona z godną podziwu wirtuozerią. Pauwels wie, jak nie znużyć widza. Przedstawienie, będące jak dotąd najmocniejszym punktem STN-u – po przeciętnych ,,Pokojówkach”, katastrofalnym ,,Hamlecie” i płytkim ,,Morisie Szimelu” – jest do bólu sentymentalne, ale stanowi sensowną treść. O życiu, które jest ciągiem baśni – po jednej zawsze przychodzi następna.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
26 listopada 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...