Ona i On zrodzeni do miłości

"Metahomo art studio" gościnnie w Teatrze Kana

Podobnie, jak nietuzinkowe imię nosi scenarzysta spektaklu, tak samo nietypowy tytuł posiada jego sztuka. Mam na myśli spektakl wyreżyserowany przez Domicjana Maraszkiewicza i Małgorzatę Maciejewską pt. "Metahomo art studio", którego premiera odbyła się w maju w szczecińskim Teatrze Kana.

Ci młodzi, niezwykle uzdolnieni miłośnicy sztuki i literatury, zaangażowani w życie teatru stworzyli ów spektakl jako projekt, któremu przyświeca szlachetny cel wdrażania młodzieży harcerskiej w życie artystyczne Szczecina. Przedstawienie zaistniało na scenie dzięki uprzejmości szefa Ośrodka Teatralnego Kana oraz Zrzeszenia Studentów Polskich. Teatr amatorski posiada charakter niszowy, dlatego przybyłą na premierę publiczność, doceniającą jego walor oraz osobowość jego twórców, określić można mianem wyselekcjonowanej i - w pewnym sensie - elitarnej. 

Autorzy w kilku powitalnych słowach zapowiedzieli swój dwudziestominutowy spektakl, po czym wszyscy skupili się na jego odbiorze. Kameralne pomieszczenie Teatru Kana sprzyja dokładnej percepcji sztuki i zapewnia bardzo bliski kontakt widza z aktorem. Taka relacja tworzy niepowtarzalną „swojską”, przyjazną atmosferę, która czyni spektakl jeszcze atrakcyjniejszym.  

O czym zatem traktuje przedstawienie o tak tajemniczym tytule? „Metahomo” -to opowieść o człowieku i jego potrzebie kochania i bycia kochanym; o stwarzaniu i pragnieniu szczęścia. Właściwie, równie dobrze można by zamknąć to w słowie MIŁOŚĆ. Chodzi o miłość między kobietą a mężczyzną, pełną zachwytu, podziwu i bliskości. Miłość doskonałą, wzorowaną na tej, o jakiej pisał w swym liście św. Paweł. Taką właśnie miłość, między dwojgiem młodych ludzi, próbuje wytworzyć Artysta- Stworzyciel.

Ten bohater pierwszoplanowy to postać analogiczna do Boskiego Demiurga, Kreatora, który w szale aktu stwórczego, czyni człowieka, którego obdarza dodatkowo potrzebą miłości. Artysta chce scalenia dwóch pasujących połówek pomarańczy, które doświadczą czegoś w rodzaju komunii dusz, prawdziwej jedności. Czyni to na przestrzeni artystycznej, jaką jest scena - tytułowe„art studio”.  

Bohaterowie sztuki to bezimienni- Ona i On. Zrodzeni do miłości. Delikatni, nieśmiali, prowadzą ze sobą „niezdarne” dialogi. Przypominają one rozmowę początkującej pary, pełną obaw i zawstydzenia. Młodzi opisują swój wygląd, starają się również niepewnie wyrażać swoje uczucia. Nie chcą samotności, ale bliskość także zdaje się być kłopotliwa. W sercach bowiem tkwi strach przed nieznanym, przed tym, co nowe i pierwsze. Tymczasem Artysta cieszy się z efektów swych starań i jednocześnie niepokoi w chwili, gdy ludzie ci się rozstają (niezgodność, różnice zdań, związane z odmiennym ze względu na płeć odczuwaniem i postrzeganiem świata). To ich wzajemne „mijanie się” jest dla niego ciosem. Jednocześnie jednak wzmaga wysiłki do ich scalenia i zbliżenia. Czy jego magiczna mikstura okaże się być antidotum na związek z happy endem? 

„Bliskie sobie dusze, nigdy daleko do siebie nie odejdą”. Pojawia się tęsknota, poczucie braku i pustki. Nietrudno się więc domyślić, że ponowne spotkanie oznaczać będzie dla tych dwojga szczęście i odkrycie sensu istnienia. Czyż nie na tym właśnie zasadza się prawdziwa treść i sedno naszego życia? Powołani jesteśmy z miłości i do miłości. To właśnie miłość - towarzyszka naszego życia czyni je pełnym, wartościowym i celowym. To jednak nie czarodziejska mikstura Artysty-Stworzyciela połączyła Ją i Jego, lecz „przypadek jeden na milion” sprawił, że się odnaleźli. 

Podczas spektaklu uczestniczymy w procesie stwarzającym człowieka i uczucia, jakie rodzi się w jego sercu. Cieszymy się, że to właśnie ono zwycięża wszelkie przeciwności, różnice, podziały. Muszę przyznać, że sam scenariusz, na podstawie którego powstał spektakl, zasługuje na uznanie. Pomysł przedstawienia tematu, zastosowane w nim aluzje, metafory i parafrazy godne są podziwu (chwytanie ulatującego jak motyl uczucia, zaciskanie go w dłoni, zamykanie w butelce). Bardzo trafny był dobór muzyki, która przewijając się w określonych momentach, wprowadzała w klimat, budziła emocje i tworzyła napięcie. Sztuka całkiem dobrze, przekonująco i ciekawie odegrana została przez młodych amatorów (pochodzących z 99. Drużyny Wędrowniczej NOMADA ZHP Hufiec Szczecin). Trzeba uznać to za prawdziwy atut, gdyż brak warsztatu aktorskiego nie zaniżył wcale jakości sztuki. Odgrywane przez nich postaci były bowiem wiarygodne. Najlepszy w swej roli był monologujący Artysta-Stwórca(Łukasz Kożybski) - pełen ekspresji i werwy.  

Reżyserom spektaklu należy się ukłon za ich kreatywność, zaangażowanie i profesjonalizm. To bardzo ciekawy pomysł krzewienia miłości do sztuki wśród młodych ludzi. To ponadto także dobry sposób wprowadzania i angażowania ich w życie kulturalne i artystyczne, które daje możliwość uczestniczenia „za pan brat” z tekstem literackim i deskami sceny teatralnej. Dlatego ich inicjatywa i projekt tak warte są podkreślenia i uwagi.  

Pozostaje mi życzyć autorom „Metahomo art studio” niegasnącej pasji twórczej, dzięki której będą porywali się wciąż na nowe, niezdobyte cele, co przyczyni się do ich dalszych sukcesów.

Marta Winnicka
Dziennik Teatralny Szczecin
19 czerwca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia