Onanizm na postkolonializm

"Otello" - reż. Paweł Szkotak - Teatr Polski w Poznaniu

Dramaty Szekspira są tekstami, które są "po coś" - nie należą do najłatwiejszych w interpretacji, więc porywają się na nie reżyserzy już doświadczeni, a poza tym Szekspir obecny jest na europejskich scenach od kilkuset lat, nie jest więc łatwo wnieść coś nowego do jego interpretowania. W Teatrze Polskim w Poznaniu wielki dramaturg elżbietański zagościł w marcu zeszłego roku - Paweł Szkotak wystawił tam "Hamleta". Ponad rok później ten sam reżyser postanowił sięgnąć do innego dzieła szekspirowskiego - "Otella"

Kluczem do odczytania historii Otella miał być postkolonializm. Jak zapowiadali twórcy przed premierą, na scenie pojawić miał się świat podzielony na Wschód i Zachód, na swoich i obcych, na znane i nieznane. Takie odczytanie, wynikające z lektury Saida i Spivak, byłoby niewątpliwie kuszące, ale, z drugiej strony, można mieć wrażenie, że dla wielu reżyserów Szekspir stał się workiem, do którego wrzucają wszelkie pomysły, byleby tylko były w miarę innowacyjne i oparte na jakimś modnym dyskursie. Taką "łatką", miksem teorii kulturowej i tekstu elżbietańskiego jest właśnie zestawienie "Otella" z postkolonializmem. Czujny teatroman winien jednak spytać - po co? Modę na rozliczenia kolonialne w kontekście polskim, zapoczątkowaną "Niesamowitą Słowiańszczyzną" Marii Janion, przerabialiśmy w teatrze kilka lat. Inne doświadczenie kolonialne, typowe dla kultury francuskiej czy brytyjskiej, jest Polakom skądinąd obce. Szkotak na scenę zaprasza jednak kulturę Bliskiego Wschodu, wykorzystując fakt, że szekspirowski Otello był Maurem.

Ów Bliski Wschód jest jednak banalny. Kobiety w tradycyjnych strojach mają funkcje niemal wyłącznie dekoracyjne, wznoszone co jakiś czas okrzyki po arabsku, prócz słabego akcentu, są niczym innym jak ornamentem. Scena, w której Iago i Otello wieszają na ścianie fotografie mężczyzn o wschodnich rysach pozostaje właściwie niezrozumiała - mówi o zjawisku terroryzmu, czy to fotografie znalezione w wyszukiwarce grafiki Google? Próba podkreślenia tego pęknięcia na relacjach Wschodu i Zachodu, jakim jest terroryzm, niknie w arsenale środków teatralnych. Twórcy chyba sami niespecjalnie byli nim zainteresowani - świadczy o tym pominięcie wątku niepokojów na Cyprze. Wpisywałoby się to bowiem perfekcyjnie w wizję Wschodu gwałtem kolonizowanego przez Zachód, która tak zainteresowała Szkotaka. Niestety, Bliski Wschód pozostaje wyłącznie sztafażem, scenograficznymi detalem, a nie pełną, ciekawą interpretacją.

Na elementach scenograficznych i kostiumologicznych nie kończą się motywy orientalne. Na scenie Teatru Polskiego oglądamy więc gwałtownego Otella, kumulującego w sobie wszystkie stereotypy na temat Arabów. Nie wynika to jednak z jego ukształtowania charakterologicznego, a samospełniającej się przepowiedni - Otello musi być tym złym, bo wszedł w środowisko, w którym być go nie powinno i śmie marzyć o tym, co i tak nie będzie mu dane. Manipulacje Iago prowadzą do ponurego finału, ale poznańska inscenizacja niezbyt przekonująco odpowiada na pytanie, dlaczego tak charyzmatyczny wódz, jakim był Otello, dał tak się zwieść i doprowadzić do psychicznej i moralnej ruiny. Tekst Szekspira przyjęty jest jak świętość - "jest tak, bo tak jest u Szekspira" - bez większych skrótów, bez dopisków, ale i bez przemyśleń. Brakuje więc refleksji na temat powodów manipulacji służącego-Europejczyka, wpisania jej w dyskurs postkolonialny jako formy przemocy symbolicznej i bezmyślnej chciwości. Iago dwoi się i troi, dopina swego, ale z pobudek raczej osobistych, niespecjalnie umotywowanych. Płynie z tego ponury wniosek, że myśl o kontraście Orientu z Okcydentem rozmywa się gdzieś na poziomie fabularnym, nie pomoże jej już rozsypany piasek ani ciepłe światło.

Inny leitmotiv "Otella", miłość, także ginie w powodzi nie najlepszych decyzji artystycznych. Oto Desdemona w wykonaniu Barbary Prokopowicz okazuje się trzpiotką, maskującą strach, niepewność, także zadowolenie czy szczęście, kaskadami nerwowego śmiechu. Choć występuje w kusej sukience, nie ma w niej krzty magnetyzmu, wypada wręcz sztucznie, przekonując ojca o swojej miłości, a Otella - o wierności. W scenie, w której całuje się z Emilią, na momencik staje się liryczna, ale wątpliwości budzi sam motyw lesbijskiej miłości skontrastowanej z męskim, brutalnym światem. Miłość Iago i Emilii to relacja wręcz patologiczna, przesiąknięta niechęcią; para ta przypomina raczej wspólników w dziele zbrodni, nie małżeństwo. W scenie masturbacji, nawiązującej do Abu Ghraib, Iago demonstruje swoje problemy z samooceną i egoizm, ale całość wypada, niepotrzebnie wulgarnie. Miłość wreszcie, jako sprężyna wszystkich zdarzeń w dramacie, przedstawiona jest w sposób banalny, sprowadzając się do okrzyków zazdrości i nieznacznych pocałunków par małżeńskich. Uwagę w tym kontekście zwraca na siebie Iago, grany przez Michała Kaletę. Jego metoda aktorska irytować może jednostajnością środków - nie inaczej jest i w tym przypadku. Jego Iago jest bardziej śmieszny niż tragiczny, wręcz cwany, ordynarny, może powodować najwyższą irytację widza. Jeśli ktoś pamięta Hamleta w wykonaniu tego samego aktora, srodze się rozczaruje. Czy to w scenach zawiązujących intrygę, czy w próbach okazywania (!) miłości - Iago jest nieustannie ten sam.

Miłość jest jednak sprawą kobiet, to one częściej o niej mówią. Mężczyźni uwikłani są w wojnę. Mają na sobie stroje przypominające mundury, planują, otaczają się żołnierzami. Ten współczesny anturaż jest powtórzeniem pomysłu z "Hamleta", wystawionego przez tego samego reżysera w zeszłym roku - tak rodzina królewska oscylowała między mafią a celebrytami; tutaj oglądamy wojskowych, ludzi w mundurach, ludzi z bronią. Automatycznym wręcz skojarzeniem jest niepewna sytuacja polityczna w wielu państwach Bliskiego Wschodu, ale to dość daleko idące uproszczenie i przy okazji banalne. Same kostiumy, niestety, sprawy nie załatwią.

Trzy godziny z przerwą zajmuje poznańskiemu zespołowi zaprezentowanie historii Otella, przecież tak dobrze widzom znanej. Trzy godziny powtarzania własnych pomysłów, trzy godziny powielania stereotypów na temat Wschodu i Zachodu. Idea wpisania dramatu Szekspira w dyskurs postkolonialny mogłaby zapewne zabrzmieć ciekawie; w tym przypadku jednak otrzymujemy spektakl przeciętny, odtwórczy, stworzony niemałym nakładem sił i środków, ale nie wnoszący zupełnie niczego odkrywczego do polskich interpretacji Szekspira.

Ewelina Szczepanik
Teatr dla Was
11 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia