Oni wszyscy czytali jedną książkę

Rozmowa z Jerzym Limonem.

Wszyscy bierzemy udział, jesteśmy współuczestnikami performansu, który wyrasta z teatru, ale odrzuca teatr i jest sztuką performatywną. Najważniejsza staje się energia między wykonawcami i współuczestnikami, Lichte dodatkowo nazywa tę energię „magiczną". Jeśli energii zabraknie, wtedy następuje brak zrozumienia, jeśli zaistnieje, to jest entuzjazm, bo przeżyliśmy coś fantastycznego. Dlatego w wypowiedziach aktorów jest tyle mowy o emocjach, wchodzeniu w emocje, które w normalnym teatrze guzik widza obchodzą.

Z profesorem Jerzym Limonem, dyrektorem Festiwalu Szekspirowskiego rozmawiają Katarzyna Wysocka i Piotr Wyszomirski.

Katarzyna Wysocka, Piotr Wyszomirski: Jak udało się zrealizować tegoroczne założenia festiwalowe?

Jerzy Limon*: W znacznym stopniu udało się. Chcieliśmy zaprosić jeszcze kilka przedstawień, ale się nie powiodło. Powtarzam to co roku: różne są tego przyczyny. Czasem teatry nie przyjeżdżają ze względu na swój kalendarz, czasem są to względy finansowe, czasem nasza scena nie spełnia określonych warunków. Chcieliśmy przywieźć „Hamleta" z Moskwy, ale okazało się, że instalacja na scenie trwałaby 4-5 dni, a dodatkowo musielibyśmy pożyczyć sprzęt za około 200-300 tysięcy złotych.

Kiedy przyjedzie Schaubühne?

W przyszłym roku z „Ryszardem III", może z „Hamletem", jeżeli będą go jeszcze mieli w repertuarze. Negocjowaliśmy z nimi, aby przyjechali w tym roku, ale wyszło jakieś nieporozumienie i przyjadą w przyszłym. Nigdy nie można osiągnąć całkowitego spełnienia. (uśmiech)

W przeszłości bywały festiwale z kluczem, tematem wiodącym. Dla mnie niezapomnianym festiwalem był ten poświęcony roli mediów i nowoczesnych technologii z wyjątkową The Wooster Group. Od kilku lat nie ma takich pomysłów. Dlaczego?

Jest to dodatkowa trudność, może gdyby festiwal był co dwa lata, spróbowalibyśmy do tego wrócić. Kluczem dla nas jest różnorodność.

Jaki przymiotnik bardziej pasowałby do tegorocznego festiwalu: artystyczny czy różnorodny?

Artystyczny i jednocześnie różnorodny. Szekspir jest często tylko inspiracją czy pretekstem do mówienia o sobie czy świecie w sposób bardzo indywidualny. Taki jest dzisiejszy teatr. To nie są kolejne interpretacje klasycznego tekstu, a najczęściej dzieła inspirowane Szekspirem. W zależności od tego, jaka jest moda, jaka jest wrażliwość reżysera, jego wyobraźnia.

Jeszcze kilka lat temu uważałem, że Wasze widzenie świata jest bardzo zdominowane przez literaturę. Choćby niezapomniany werdykt z 2009 roku, kiedy „Otello. Wariacje na temat" w reżyserii Agaty Dudy-Gracz przegrał z innym spektaklem, a powodem był, jak podano, poziom dopisków literackich, co uznałem za skrzywdzenie łódzkiej propozycji. Chyba sporo się zmieniło w Waszym widzeniu Szekspira?

Teatr również się zmienia. Tych „klasycznych Szekspirów" nie znajdzie się tak łatwo. To, że się dopisuje, zmienia, łączy kilka sztuk w jedno, to zjawisko dzisiaj powszechne. Niepokojące jest to, że często te dopiski są na żenującym poziomie. O wiele lepiej jest np. w Niemczech, gdzie dramaturgami są osoby, które mają niezależną karierę literacką i w dodatku ich pisarstwo cechuje wielka kultura literacka. Natomiast dzisiaj w Polsce jest to najczęściej bełkot, a że reżyserom się to podoba, to już inna kwestia. W przeszłości w Polsce wielu literatów było kierownikami literackimi w zespołach filmowych i teatralnych, ale dzisiaj jest, jak jest. Pokazujemy to, w jaki sposób Szekspir inspiruje twórców, a to, co kiedyś było offem czy alternatywą, dzisiaj stało się mainstreamem w Polsce, choć Warlikowski, kiedy jedzie ze swoimi spektaklami do Niemiec czy Holandii, występuje na festiwalach alternatywnych.

KW: Czy u pana po kolejnych edycjach festiwalu wytworzyły się jakieś szczególne potrzeby? Niewielu twórców decyduje się na pokazywanie spektakli na bazie Szekspira, w których będzie mowa o ważnych sprawach dla Polski, o ważnych sprawach teraźniejszości.

Rzeczywiście, niewielu. Egocentryzm twórców chyba osiągnął poziom bardzo wysoki.

KW: Gruzini w kontekście spraw najważniejszych nie pokazali właściwie niczego.

U Gruzinów była zbrodnia, nie było kary i to jest już metafora. Gruzińskie przedstawienie w porównaniu np. z mainstreamem w Ameryce, to jest absolutna awangarda. Tak strasznego teatru, jaki jest w Ameryce, nie widziałem, mówię oczywiście o mainstreamie. Nawet alternatywne grupy opierają się przede wszystkim na tekście, tradycyjnym aktorstwie, a Stanisławski „wyłazi" z każdej roli. A u nas zaangażowanie polityczne, czy indoktrynacja nie wyrażają się wprost ideologicznie, bardziej może artystycznie. Taki jest właściwie dominujący nurt w teatrze: antyteatralny, antyliteracki. Odrzucanie tekstu dramatu, podważanie konwencji teatralnych, aktorstwa, teatralność jako coś sztucznego, nieautentycznego - to jest dzisiaj modny nurt, teatr performatywny na różne sposoby. Jak ktoś przeczytał książkę pani profesor Fisher-Lichte pt. „Estetyka performatywności", to wie, skąd to wynika. Pani profesor ma ogromny wpływ na szkoły teatralne w Polsce i reżyserzy, którzy kończą te szkoły, wychodzą z przekonaniem, że to jest nurt, który należy eksploatować. To ma swoje ograniczenia. Na wczorajszym spotkaniu (po "Burzy" Teatru Polskiego z Wrocławia - przyp. Red.), Krzysztof Garbaczewski powiedział nawet, że oni już nie robią teatru, tylko sztukę.

Bluźnierczy Szekspir górą. Pełna relacja z Festiwalu Szekspirowskiego

To jest bardzo konsekwentnie realizowane. Wszystko zależy od przepływu energii. Jeżeli ktoś przeczytał tę jedną książkę, a oni wszyscy czytali tę jedną książkę, to tam jest wyraźnie napisane, że nie ma aktorów, tylko performerzy. Wszyscy bierzemy udział, jesteśmy współuczestnikami performansu, który wyrasta z teatru, ale odrzuca teatr i jest sztuką performatywną. Najważniejsza staje się energia między wykonawcami i współuczestnikami, Lichte dodatkowo nazywa tę energię „magiczną". Jeśli energii zabraknie, wtedy następuje brak zrozumienia, jeśli zaistnieje, to jest entuzjazm, bo przeżyliśmy coś fantastycznego. Dlatego w wypowiedziach aktorów jest tyle mowy o emocjach, wchodzeniu w emocje, które w normalnym teatrze guzik widza obchodzą. Każdy dobry aktor umie zagrać emocje, jakie mu się zada, a ja nie jestem w stanie określić, czy one są autentycznie, czy nie są. Teatr tego typu przestaje być komunikatem, jest wspólnotą, fabuła staje zupełnie nieistotna.

PW: Podczas tegorocznego festiwalu nie było aż takich przedstawień. Nawet w „Burzy" mamy zarysowaną główna linię fabularną. A co z krytyką teatralną, która nie jest przygotowana do odbioru nowoczesnego dzieła sztuki? Krytycy, recenzenci czy dziennikarze piszący o teatrze nie chcą wchodzić na poziom sensów, nie chcą zadawać trudnych, niebezpiecznych, najważniejszych pytań. Przykładowo „Król Lear" Jana Klaty nie został skonsumowany jako propozycja tematyczna ani w relacjach prasowych na ten temat, ani na spotkaniu, ani w ogóle. Dlaczego?

Cóż mogę powiedzieć? Podam przykład z Hiszpanii. Znajoma uczy scenografii w ważnej szkole teatralnej w Hiszpanii i tam reżyserii uczy ośmiu profesorów, z których żaden nie wyreżyserował w teatrze ani jednej sztuki. No i można się domyślać, jaki jest poziom reżyserii. U nas nie ma na poziomie uniwersyteckim kierunków: krytyka artystyczna czy krytyka teatralna.

Najczęściej są to poloniści, którzy patrzą na teatr przez literaturę.

Historia sztuki powiedziałaby dzisiaj więcej o teatrze, bo sztuka wkroczyła do teatru i zawładnęła umysłami wielu twórców, którzy myślą, że odkrywają Amerykę, a to, co robią na scenie, robiono już 30 lat temu. Wynika to z braku wiedzy, oczytania i braku doświadczenia.

Pamiętając, że najważniejsza jest wolność artystyczna, której nie możemy hamować, czy czasem może nie powinny nastąpić pewne korekty na poziomie dyskusji środowiskowej?

Środowisko ziejące zawiścią wobec środków masowego przekazu nie przyniosłoby nikomu korzyści, ale dyskusję popieram.

Czy na Festiwalu Szekspirowskim pojęcie „off" jest deprecjonujące? Po kilku spektaklach przeglądu głównego część widzów stwierdzała, że dane przedstawienia powinny znaleźć się w offie, czyli nie zasługiwały na prezentację w przeglądzie głównym...

Absolutnie off nie jest pojęciem deprecjonującym. Chodzi wyłącznie o skalę i warunki prezentacji. Niektóre spektakle po prostu nie pasują do sceny teatru Szekspirowskiego, na przykład potrzebują otwartej przestrzeni. W tym roku bryła całego budynku zaczęła żyć, z czego się bardzo cieszę.

Tak jak niełatwo jest się zgubić w Teatrze Szekspirowskim, tak w tym roku mieliśmy kłopoty z odnalezieniem wszystkich skarbów, jakie macie. Program imprez edukacyjnych i imprez towarzyszących był imponujący, co stanowi o jakości i całościowej ocenie festiwalu. Wam udaje się organizować spotkania z artystami, a na innych organizatorzy wychodzą z założenia, że nikomu nie chce się rozmawiać.

Za każdym razem było widać, ilu jest chętnych, aby wziąć udział w takich spotkaniach. Jesteśmy dumni z naszego edukacyjnego programu, który tworzą niezwykle energiczne osoby: Anna Radkiewicz-Syrek i Marta Nowicka. To jest poziom dobrych uniwersytetów, mamy specjalistów ze świata, często wybitnych.

Można mieć jedynie zastrzeżenia, że nie jest to wyeksponowane. Przypadkowo dowiedzieliśmy się o próbie otwartej z Lukiem Percevalem, do której zresztą nie doszło (ze względu na chorobę matki reżysera – przyp. Red.)

To jest częściowa wina mediów, które jak wiadomo są nastawione na spektakularne wydarzenia. Dodam, że w 2017 roku odbędzie się u nas Europejski Kongres Szekspirowski, udało się pokonać konkurencję. Tegoroczny odbywa się w Worcester w Anglii. W 2017 przyjedzie do nas ponad trzystu szekspirologów z całego świata.

Zabrakło w tym roku podczas festiwalu wydarzeń w Gdyni. Czy to już na stałe?

Nie musi tak być. Mieliśmy skorzystać z gościny Teatru Muzycznego, miało tam być pokazane przedstawienie z Moskwy, którego ostatecznie nie sprowadziliśmy z przyczyn technicznych i organizacyjnych. Działanie regionalne będą odbywały się tuż po Festiwalu Szekspirowskim, będą miały one charakter edukacyjny. Na inne działania regionalne pieniędzy nie mamy ani my, ani samorządy miast. Koszty dotyczą przecież także noclegów dla całej ekipy teatru. W tym roku gościliśmy w ciągu 10 dni 280 osób i były z tym związane duże koszty.

Festiwal wrócił do swego terminu. Za rok nie tylko jubileusz, ale też okazja do ewaluacji. Czy myśli pan o odświeżeniu formuły, będą nowe pomysły?

Radykalnych zmian nie będzie. Nie w przyszłym roku. Będziemy kontynuować komponent edukacyjny. Wychodzenie w region jest moim marzeniem, jak również to, aby widownia jeszcze bardziej nabrała międzynarodowego charakteru. Chciałbym stworzyć w naszym teatrze centrum działań artystycznych, które przyciąga widzów z basenu Morza Bałtyckiego, wschodnich Niemiec, republik bałtyckich, Kaliningradu. Ale na to i na promocję są potrzebne środki.

Czasy są „skrótowe". Gdyby miał pan na Twitterze podać jedno zdanie podsumowujące tegoroczny festiwal, co by pan napisał?

Chyba tylko to, aby ludzie nie brali dosłownie wszystkich zachęt i recept na życie, jakie płyną ze słów zespołu The Tiger Lillies.

Dziękujemy za rozmowę.

Dziekuję.

Jerzy Limon - polski anglista, literaturoznawca, pisarz, tłumacz i teatrolog, doktor habilitowany, profesor tytularny i zwyczajny Uniwersytetu Gdańskiego, kierownik Katedry Sztuk Scenicznych, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i ZAiKS, członek krajowy korespondent Polskiej Akademii Umiejętności.

Katarzyna Wysocka , Piot Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
18 sierpnia 2015
Portrety
Jerzy Limon

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...