Operowe wspominki i nadzieje

13. Letni Festiwal Opery Krakowskiej

Letnie Festiwale Opery Krakowskiej zainicjowane w 1997 roku przez ówczesnego dyrektora krakowskiej sceny muzycznej Jerzego Noworola spełniają różnorakie funkcje. Są efektownym finałem mniej lub bardziej udanego sezonu, u progu lata stanowią miłą rozrywkę dla turystów odwiedzających Kraków, a krakowianom dają okazję do spotkania z ulubionymi śpiewakami i do oglądnięcia spektakli, na które zabrakło czasu w codziennym zabieganiu. Stwarzają też czasem pole ciekawych doświadczeń inscenizacyjnych, najczęściej plenerowych. Przede wszystkim jednak skupiają jak w soczewce blaski i cienie naszego życia operowego, pozwalają ocenić w szerokim zakresie poziom, jaki prezentuje Opera Krakowska.

Tegoroczny, trzynasty już festiwal dał szczególną ku temu okazję, bowiem liczba i rozmaitość imprez festiwalowych pozwoliła dokładnie przyjrzeć się naszemu operowemu "stanowi posiadania". Operowe święto rozpoczęło się 12 czerwca, w Noc Teatrów, akcentem operetkowym. Właśnie w tę teatralną noc ulicy biegnącej obok gmachu Opery Krakowskiej, łączącej Lubicz i Lubomirskiego nadano imię Iwony Borowickiej, słynnej diwy operetkowej, od pamiętnego spektaklu 19 grudnia 1954 roku przez dziesiątki lat ulubienicy Krakowa. Muzyczna oprawa uroczystości przypominała tych, którzy niegdyś z "boską" Iwoną występowali na operetkowej scenie oraz prezentowała ich dzisiejszych następców udowadniając, że operetka (szczególnie wiedeńska), choć dama leciwa, wciąż ma wiele uroku. Wprawdzie od dłuższego czasu obserwuję, że współcześni kreatorzy ról książąt, hrabin i generałów nie mają tej grandezzy jaka cechowała poprzedników, wprawdzie zbyt często frak, mundur czy krynolinę noszą z dżinsową nonszalancją, ale to niestety signum temporis.

Z operowego repertuaru Opery Krakowskiej w trakcie festiwalu pokazano cztery pozycje: "Rigoletto" Verdiego pod dyrekcją Tomasza Tokarczyka (w spektaklu interesującą tytułową rolę stworzył coraz częściej goszczący na krakowskiej scenie Leszek Skrla oraz zabłysnął piękną formą wokalną Tomasz Kuk, który w nagłym zastępstwie zaśpiewał Księcia Mantui), "Cesarza Atlantydy" Ullmanna i "Glosy Holocaustu" Eddlemana, "Toskę" Pucciniego oraz "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego.

Powstały w obozie w Terezinie "Cesarz Atlantydy", poruszająca alegoria życia i apologia śmierci-wyzwolicielki z cierpień, usytuowany muzycznie pomiędzy późnym romantyzmem, ekspresjonizmem i niemieckim kabaretem lat trzydziestych oraz znacznie delikatniejsze w muzycznej warstwie inscenizowane oratorium "Glosy Holocaustu" w reżyserii Beaty Redo-Dobber i pod kierownictwem muzycznym Tomasza Tokarczyka to spektakl, który w historii krakowskiej sceny zdobył już sobie miejsce. Perfekcyjnie przygotowany pod każdym względem, dający wiele do myślenia dowodzi, że na krakowskiej scenie operowej można stworzyć wyborny teatr. W "Cesarzu Atlantydy" wspaniały Dariusz Machej jako Śmierć, Stanisław Kiemer jako Głośnik i Vasyl Grokholskyi jako Żołnierz pozostaną na długo w pamięci widzów. Z "Głosów Holocaustu" z pewnością zapamiętamy wyborne chóry (mieszany i dziecięcy) oraz Adama Zdunikowskiego jako kantora.

Dwa spektakle "Toski"[na zdjęciu] (pod dyrekcją Andrzeja Straszyńskiego) były triumfem przede wszystkim władającej dużej urody głosem Magdaleny Barylak, kreującej tytułową postać. Jej Floria Tosca prawdziwie wzruszała. Nie wiem, czy jest dziś w Polsce śpiewaczka zdolna stworzyć równie sugestywną postać bohaterki Pucciniego. Dobrymi jej partnerami byli: Vladimir Kuzmenko jako Cavaradossi (z radością przyjęłam wieść, że ukraiński śpiewak będzie w przyszłym sezonie częstszym gościem na krakowskiej scenie) oraz Przemysław Firek i Adam Woźniak w partii Scarpii.

Rossiniowskiego "Cyrulika sewilskiego" (pod dyrekcją Tadeusza Kozłowskiego) oglądałam na dziedzińcu arkadowym Wawelu w strugach deszczu, który na szczęście z biegiem spektaklu zanikał. Aura wpłynęła oczywiście na precyzję wykonania i odbiór spektaklu, choć dyrekcja opery przezornie wyposażyła widzów w peleryny (tak!). Orkiestra grała pod namiotem, w najgorszej sytuacji znaleźli się artyści, którzy pod gołym niebem posiłkować się musieli parasolami, co zresztą czynili z dużym wdziękiem. "Cyrulik" wymaga doskonałości wokalnej i komizmu aktorskiego. Te zalety w pełni prezentowali: Artur Ruciński w tytułowej roli, Katarzyna Oleś-Blacha wcielająca się w Rozynę, Piotr Miciński jako Bartolo i Rafał Siwek jako Don Bazylio, a także Agnieszka Cząstka w roli Marceliny. Adam Zdunikowski stworzył ładną postać Almavivy, ze śpiewem było tym razem znacznie gorzej.

Te cztery spektakle dały szeroki i bardzo ciekawy wachlarz śpiewaczych głosów goszczących na scenie operowej. Uzupełniły go jeszcze dwa koncerty na wawelskim dziedzińcu. Pierwszy z nich, Arie oper świata pod dyrekcją Łukasza Borowicza był popisem Ewy Biegas (sopran), Małgorzaty Walewskiej (mezzosopran), Alfreda Rutkowskiego (tenor) i Artura Rucińskiego (baryton) śpiewających arie i duety z oper Bizeta, Czajkowskiego, Gounoda i Verdiego. Drugi, zatytułowany "Wawel o zmierzchu". Chopin w operze przygotowany został we współpracy z Grupą Twórczą "Castello", która swój tegoroczny cykl imprez Wawel o zmierzchu na dziedzińcu Batorego poświęca właśnie Chopinowi. To tłumaczyło obecność w programie Chopinowskiego Ronda a la krakowiak zagranego błyskotliwie przez Marcina Koziaka, wielce obiecującego krakowskiego pianistę, studenta 1 roku Akademii Muzycznej (klasa prof. Stefana Wojtasa), któremu partnerowała Orkiestra Opery Krakowskiej pod dyrekcją Tomasza Tokarczyka. Znana powszechnie była predylekcja Chopina do muzyki operowej. Dominantą wieczoru były więc arie i duety z oper Donizettiego, Gounoda, Pucciniego i Verdiego w świetnym wykonaniu sopranów: Magdaleny Barylak i Edyty Piaseckiej-Durlak, tenora Pavla Tolstoya i barytona Mikołaja Zalasińskiego.

Finałowy wieczór zakończył mazur ze "Strasznego dworu" Moniuszki, w którym zabłysnął balet Opery Krakowskiej. Prawdziwym popisem krakowskich tancerzy byl spektakl Spojrzenia w choreografii Niny Diatchenko, pod kierownictwem muzycznym Rubena Silvy. Jego trzy odsłony, każda uwzględniająca inny gatunek tańca od elementów klasyki poprzez modern do tańca charakterystycznego, dobrze sprawdziły umiejętności techniczne i artystyczną wrażliwość zespołu baletowego naszej Opery.

Ubarwieniem tegorocznego festiwalu były występy teatrów muzycznych z czeskiej Opawy i słowackich Koszyc. Oba miasta są wprawdzie znacznie mniejsze od Krakowa, ale posiadają zespoły operowe o długiej i dobrej tradycji. Potwierdziły to inscenizacje dwóch jednoaktówek Pucciniego: "Gianni Schicchi"i "Siostra Angelica" w wykonaniu czeskich artystów oraz "Madam Butterfly" (również Pucciniego) przywieziona z Koszyc. Największe brawa zebrały: Katarina Jorda Kramoliśova jako nieszczęsna Siostra Angelica oraz delikatna w geście, prawdziwa w emocji i pięknie śpiewająca Japonka Yuko Oba jako Ciociosan.

Czy więc tegoroczny festiwal spełnił swe zadanie? Podsumowując artystyczne doznania powiedzieć mogę, iż potencjał artystyczny Opery Krakowskiej jest niemały. Z naszą sceną współpracują śpiewacy dysponujący pięknymi glosami, mający dużą wiedzę i wrażliwość, dobrzy dyrygenci, reżyserzy rozumiejący tajemnicę dobrego teatru operowego i umiejący mu służyć. Mamy w Krakowie przyzwoity chór, coraz lepszy balet, nienajgorszą orkiestrę. Mamy wreszcie budynek mimo wszystkich wytykanych mankamentów pozwalający na spokojną pracę. Teraz trzeba właśnie pracy.

Anna Woźniakowska
Kraków
21 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...