Opolskie konfrontacje tracą moc

34. Opolskie Konfrontacje Teatralne

Festiwal klasyki polskiej Konfrontacje Teatralne nie jawiły się w tym roku jako prawdziwa teatralna uczta. Mógł zmęczyć zarówno doborem przedstawień konkursowych, jak i poziomem większości z nich.

To, co zobaczyliśmy na zakończonych w niedzielę Opolskich Konfrontacjach Teatralnych - Klasyka Polska, to za mało, by móc się naprawdę porządnie spierać i dyskutować o polskim teatrze. Zresztą dyskusji było niewiele, bo te najtrudniejsze, najbardziej kontrowersyjne i zarazem najważniejsze z zaproponowanych przez Tomasza Koninę konkursowych przedstawień odbyły się na wyjeździe i nie uwzględniono w ich przypadku ani spotkania z artystami, ani rozmowy. 

Kryzysowa atmosfera 

Coś dziwnego stało się także z festiwalową atmosferą. Właściwe Konfrontacje były tym razem zupełnie pozbawione klimatu artystycznego wydarzenia. Zdecydowanie ubyło publiczności z zewnątrz, festiwalowych gości (poza jury) i krytyków z kraju też właściwie nie było widać. Nie mówiąc już o teatromanach i studentach, którzy w innych latach często na OKT przyjeżdżali, pamiętając o tym, że to wyjątkowy festiwal, bo jedyny pokazujący wyłącznie inscenizacje klasycznych rodzimych utworów. 

Tym razem nawet opolskich studentów można by policzyć na palcach jednej ręki. Czyżby czasy, w których studenci wyczekiwali wpuszczenia ich na wolne miejsca i często odchodzili z kwitkiem (sama pamiętam takie sytuacje jeszcze zaledwie sprzed kilku lat), a pod kasą trwała walka o wejściówki minęły? I czy przyczyną takiego zjawiska jest jedynie ekonomiczny kryzys? 

Dużo można nim wytłumaczyć, spory mógł mieć wpływ na decyzje co do programu, ale takich komentarzy publiczności, jakie słyszałam podczas festiwalu w foyer teatru ("Jak to będzie tak dalej wyglądać, to nie będę już w przyszłym roku wydawać 400 zł na karnet") nie da się kryzysem gospodarczym chyba wytłumaczyć. 

No i w mieście, poza inauguracyjnym plenerowym pokazem "Hioba" na Rynku, Konfrontacje przemknęły właściwie niezauważone. To akurat zresztą problem nie tylko tegorocznej edycji. Naprawdę nie wiem do końca, jaka jest odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje? Nie chcę winą obarczać tylko organizatorów, bo wina zapewne leży jak zwykle gdzieś pośrodku. Z pewnością jednak decyzje takie jak: wybór przedstawień konkursowych wyłącznie przez jedną osobę - dyrektora, który zresztą startuje do konkursu z własną propozycją - czy potraktowanie prawie połowy pokazów konkursowych jako spektakli wyjazdowych, mają spory wpływ na taki stan rzeczy. 

Co zobaczyliśmy 

Co do samego repertuaru można mieć mniej zarzutów, bo jak co roku opolski festiwal próbował pokazać wypadkową tego, co w minionym sezonie spośród scenicznych realizacji polskiej klasyki było najciekawszego. I choć wybór był tak skrajnie subiektywny Konina zabezpieczył i siebie, i jednocześnie publiczność kilkoma "pewniakami". 

Nie do pomyślenia byłoby przecież, gdyby podczas festiwalu klasyki nie pokazano głośnej inscenizacji "Trylogii" Jana Klaty czy nawet "Lalki" Wiktora Rubina. Niezależnie od tego, jak te spektakle zostały zrobione, już sam fakt wystawienia tak monumentalnych klasycznych utworów zasługiwał na odnotowanie i przyjrzenie się bliżej tym propozycjom. 

Do tego dyrektor festiwalu dodał jeszcze jedno wysoko cenione i uznane za ważne, głośne przedstawienie, na które nieduża grupa widzów pojechała aż do Bydgoszczy. Chodzi o "Sprawę Dantona" w reżyserii Pawła Łyska z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Łysak opowiedział o mechanizmach politycznych i społecznych wpływach, sprytnie wciągając w swoją grę publiczność, która jest pełnoprawnym i aktywnym uczestnikiem rewolucyjnych wydarzeń, przekonując się jednocześnie na własnej skórze, jak działają owe mechanizmy manipulacji stosowane przez głównych bohaterów utworu. Dziwi jedynie fakt, dlaczego przedstawienie Łysaka, które miało premierę prawie w tym samym czasie co prezentowany na ubiegłorocznych Konfrontacjach spektakl Klaty (mowa tu o wrocławskiej "Sprawie Dantona", za którą Klata rok temu otrzymał w Opolu Grand Prix), zostało zaproszone na festiwal dopiero w tym roku. Zderzenie obu "Spraw " rok wcześniej mogło być dużo ciekawszym wyzwaniem zarówno dla twórców, jak i opolskiej publiczności. 

Poza tymi trzema przedstawieniami reszta konkursowych propozycji reprezentowała zdecydowanie niższy poziom. Festiwalowa publiczność miała bowiem okazję obejrzeć opolską inscenizację "Panien z Wilka", której największym atutem była jednak scenografia, muzyka i znakomita rola Judyty Paradzińskiej, czy produkcję Miasta Dialogu w Łodzi "Wieczór sierot" w reżyserii Michała Borczucha. Spektakl był interesujący o tyle, że skonstruowano go z tekstów Janusza Korczaka (w dużym stopniu "Król Maciuś I", ale także teksty teoretyczne autora), czyli rzadko pojawiającej się na scenie klasyki. Do tego łódzka propozycja wyróżniała się dobrze skonstruowanymi aktorskimi kreacjami. Reżyser podjął trudny temat figury sieroty we współczesnym świecie. Jednak przy szukaniu odpowiedzi na pytanie, kogo w dzisiejszym świecie możemy określić mianem sieroty, poprzestał na zbyt powierzchownych odpowiedziach, a spektaklowi zabrakło przez to mocnej konkluzji. 

Inna łódzka propozycja "Wyzwolenie" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego też raczej rozczarowała. Rozbicie postaci Konrada na dziesięciu młodych aktorów (studentów Wydziału Aktorskiego PWSFTviT) obnażało nie tylko bezradność i zagubienie bohaterów, ale także samych młodziutkich wykonawców tych ról. Zawodziński skonstruował poruszający i piękny w obrazie finał "Wyzwolenia". Ze sceny wyłonił się olbrzymi kontener-okręt ze stosem ciał martwych Konradów. Reżyser wyraźnie odbiera nadzieję, wskazując, że nie ma takiego wyzwolenia, do jakiego dążył Konrad. Szkoda tylko, że poza finałem spektakl był uproszczony i mało interesujący. 

Na tle tych realizacji dość ciekawie wypadli "Opętani" Gombrowicza w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego. To propozycja teatru z Wałbrzycha. Interesująca adaptacja tekstu przyniosła w efekcie wciągające widza w swój świat przedstawienie. Spektakl zagrany na wysokim poziomie wyróżniał się dobrze wyciągniętym przez reżysera na powierzchnię absurdem Gombrowicza. Dzięki temu wiele jest w tym przedstawieniu scen, z których publiczność głośno się śmieje. Garbaczewskiemu udało się zachować w spektaklu zagadkowy klimat powieści Gombrowicza i z wielką precyzją budować na scenie powoli napięcia tylko po to, by spektakularnie rozpuścić je w finale, zaskakując widza. 

Bezrefleksyjnie na koniec 

Na zakończenie Konfrontacji czekała widzów niemiła niespodzianka. Ostatnim spektaklem konkursowym była typowa mieszczańska komedia Michała Bałuckiego "Grube ryby" wyreżyserowana przez Krystynę Jandę, która, niestety, pozwoliła sobie na płytki i pretensjonalny spektakl. Teatr Polonia pokazał bowiem kawałek wygodnego, mieszczańskiego teatrzyku w nie najlepszym wydaniu. Obsada złożona z gwiazd grających w komediowych serialach (m.in. Cezary Żak i Artur Barciś) podobnie grała i tutaj. 

Była to więc typowa bezrefleksyjna komedyjka zagrana pod publiczność. Faktem jest, że ta w większości bawiła się doskonale, oglądając na scenie swoich telewizyjnych wygłupiających się ulubieńców. Trudno ukryć, że ludzie przyszli po prostu na gwiazdy i właśnie takiej rozrywki od tego przedstawienia oczekiwali. Widocznie więc, mimo że ta inscenizacja niewiele miała wspólnego z artystyczną propozycją, taki niedzielny, mieszczański teatr nadal jest ludziom potrzebny. Zastanawia mnie tylko, czy tego typu przedstawienia powinny być propozycjami konkursowymi? Może lepiej gdyby były rozrywkową propozycją towarzyszącą Konfrontacjom. 

Po tym dla jednych zabawnym, dla innych trudnym do zniesienia zakończeniu honor Konfrontacji uratował werdykt jury. To bowiem doceniało najbardziej te przedstawienia i role, które po pierwsze, są bardzo dobrze zrealizowane, a po drugie, podejmują istotny dialog z publicznością nie tylko o tym, czy "klasyka jest młoda", ale także o istocie teatru i scenicznym języku. 

Nagrody w dobrych rękach 

Grand Prix przypadło "Trylogii" w reżyserii Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Klata otrzymał również nagrodę za reżyserię tego spektaklu, a Justyna Łagowska za scenografię do "Trylogii". Nagrodzono także krakowskich aktorów: Barbarę Wysocką i Krzysztofa Globisza. Ponadto Jan Klata wraz z Sebastianem Majewskim otrzymali nagrodę za dramaturgiczne opracowanie tekstu "Trylogii" według Henryka Sienkiewicza. Jak widać Klata już kolejny rok z rzędu święci w Opolu triumfy. 

Cieszy też ogromnie nagroda dla Judyty Paradzińskiej za rolę Joli w "Pannach z Wilka" w reżyserii Tomasza Koniny. Drugą i ostatnią nagrodę dla opolskiego spektaklu zdobyła Aleksandra Cwen za rolę Feli. 

Jury ponadto nagrodziło jeszcze reżyserię Krzysztofa Garbaczewskiego oraz Annę Marię Karczmarską za scenografię i kostiumy do przedstawienia "Opętani", Bartosza Porczyka za rolę Wokulskiego w "Lalce" w reżyserii Wiktora Rubina oraz Łukasza Chotkowskiego i Pawła Łysaka za adaptację dramatu "Sprawa Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej. 

Wyróżnienia przypadły z kolei Jolancie Janiczak i Wiktorowi Rubinowi za utwór sceniczny "Lalka" na motywach powieści Prusa oraz Michałowi Borczuchowi za scenariusz "Wieczoru sierot".

Aleksandra Konopko
Gazeta Wyborcza Opole
28 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...