Opowiadanie Lema po hebrajsku

"Robot Planet" - reż. Shmuel Shohat - Festiwal Singera w Warszawie

Shmuel Shohat uprawia teatr na pograniczu teatru lalek i teatru dramatycznego. W zeszłym roku mieliśmy okazję podziwiać jego niezwykle piękną wizualnie wersję "Dybuka" Szymona Anskiego, opartą na malarstwie Marka Chagala.

Kanwą jego nowego przedstawienia "Robot Planet", pokazywanego w ramach Festiwalu Singera, jest opowiadanie "Podróż jedenasta" z "Dzienników gwiazdowych" Stanisława Lema. Jego bohater, Ijon Tichy zostaje wysłany z misją na planetę Karelirię, którą rządzi szalony Kalkulator. Wszyscy jej obywatele są agentami, poprzebieranymi za roboty, którzy obsesyjnie tropią ludzi, poprzebieranych za roboty. W dzień i w nocy śledzą się wzajemnie, wyszukując "wrażych lepniaków", jak pogardliwie nazywa się tu ludzi. Planeta, a właściwie jedno nędzne miasto i kilka osiedli, ledwie przędzie. Wszystko leży odłogiem, bo obywatele nieustannie zajęci są inwigilacją i demaskowaniem. Na planecie obowiązuje specjalny język (przepiękna, przezabawna stylizacja na archaiczną polszczyznę), z niczego została stworzona cała "robocia" kultura, oparta na uwielbieniu wszystkiego, co żelazne i elektryczne, a wroga człowieczeństwu i życiu opartemu na białku. Zadaniem bohatera jest przeniknięcie w szeregi robotów i obalenie całego systemu. Koncepcja Shohata prawie w stu procentach jest wierna opowiadaniu Lema.

W "Robot planet" zachwyca szczególnie warstwa wizualna, choć to diametralnie inna od "Dybuka" stylistyka. Już pierwsza scena z robotem do robienia kawy, tosterem i żarłocznym kubłem na śmieci to majstersztyk teatru lalek. Sprawność aktorów potwierdza ich wielki kunszt i tak będzie do końca. Lemowska historia opowiedziana jest prosto i niezwykle pomysłowo. Prostota jest jednak w tym przypadku i błogosławieństwem, i przekleństwem. Błogosławieństwem, gdyż dzięki niej, wybrzmiewa w pełni, charakterystyczna dla Lema ironia, zawarta w sposobie jego opowieści - czytelna nawet bez znajomości języka (aktorzy mówią po hebrajsku). Przekleństwem jest to, że reżyser poszedł najprostszym kluczem interpretacyjnym i za kontrapunkt dał nam motywy sowieckie. Być może w Izraelu to wystarczyło, ale w Polsce, gdzie wiemy, że tłem twórczości Lema była komunistyczna rzeczywistość, to zdecydowanie za mało. Shohat naraził się tu niestety na zarzut, że jest to jedynie inscenizacja opowiadania, nie zaś jego twórcza adaptacja. A to różni wielki teatr od przeciętnego. Miał trochę szczęścia, gdyż dodatkowy kontekst jego przedstawieniu dopisała dziejąca się na naszych oczach historia. Myślę tu o sytuacji na Ukrainie. Dzięki niej przedstawienie wybrzmiało gorzko i ironicznie, ale artysta tej klasy, co Shmuel Shohat, nie powinien liczyć na takie podarunki od losu. Opowiadanie i spektakl kończą się podobnie, jak jedna z najlepszych polskich komedii, "Seksmisja", której scenariusz -powiedzmy to otwarcie - niebezpiecznie ociera się o plagiat "Podróży jedenastej" Lema. Aczkolwiek na horyzoncie happy endu nie widać.

Cieszy mnie powtórna obecność Shmuela Shohata w Polsce, bo wreszcie mamy okazję oglądać żywą, izraelską, teatralną sztukę a nie łzawą, koszerną cepelię ze skrzypkiem i cebulą.

Tomasz Domagała
domagalasiekultury.blog.pl
30 sierpnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...