Opowiem wam Gogola po swojemu

"Ożenek" - reż. Nikołaj Kolada - Teatr Śląski w Katowicach

W Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach możemy zachwycać się spektaklem niezwykłym, szalonym, kolorowym, rozbrykanym, rozśpiewanym, pełnym radości i... smutku; krzykliwym i cichuteńkim, nostalgicznym, wywołującym salwy śmiechu i łzy. Mistrzowską ręką poprowadził go doskonale znany polskiej publiczności dramaturg, aktor i reżyser Nikołaj Kolada.

Na teatralny afisz trafiło wielkie klasyczne dzieło światowej literatury "Ożenek" Nikołaja Gogola. Treść znamy wszyscy, chociaż na katowickiej scenie niejedno nas zaskoczy, nie byłby Kolada sobą, gdyby co nieco nie dopisał.

- Znacie? No nie wiem, ja opowiem wam Gogola po swojemu - zdaje się mówić twórca przedstawienia. - Dla mnie najważniejsza w tym spektaklu nie jest historia Podkolesina, który w końcu zdecydował się ożenić (fabułę i finał - "skok przez okno" przed narzeczoną zna każdy uczeń) a raczej rozmyślania o Rosji, zagadkowej rosyjskiej duszy. " O Ruś - trojka! Dokąd tak pędzisz? ", "Kto jest winien? i " Co robić? " - te odwieczne rosyjskie pytania przez śmiech i łzy zadają sobie wszyscy bohaterowie spektaklu (...) Dokąd tak pędzimy?" - napisał Nikołaj Kolada w teatralnym programie. Bohaterką jego "Ożenku" nie jest Agafia Tichonowna - panna na wydaniu, ani Fiokła Iwanowna - swatka, ani nawet przezabawni pretendenci do ręki podstarzałego dziewczęcia. Bohaterką przedstawienia jest Rosyjska Dusza. Na pytanie: "dokąd pędzimy?" - reżyser odpowiedział w scenie finałowej. Podkolesin nie ucieka przez okno, on ucieka do grobu...

Teatralnie spektakl jest w najdrobniejszym szczególe doskonały. Każda scena spuentowana perfekcyjnie. Uczta dla oczu i skołatanej słowiańskiej duszy. Kto raz trafi na ten fajerwerk reżyserskich pomysłów, zapragnie przeżyć raz jeszcze tę teatralną rozmowę, która jest sensem i podstawą każdego żywego teatru. "Ożenek" w reżyserii Kolady to jedno z niewielu przedstawień, które można oglądać wielokrotnie i za każdym razem odkrywać nowe treści. Intelektualny cymes!

Niebagatelny wkład w sukces arcydzieła Gogola na śląskiej scenie wniosła autorka nowego, znakomitego przekładu Agnieszka Lubomira Piotrowska, udowodniła, że czas, w którym żyjemy zasługuje na swój przekład. Przywołam w tym miejscu słowa tłumaczki: "W tradycji anglosaskiej każda generacja otrzymuje nowe tłumaczenia wielkich dzieł klasycznych. Jest to spowodowane tym, że przekłady starzeją się szybciej niż dzieła oryginalne. Nawet nie ze względu na odmienną ewolucję języka, lecz z powodów stylistycznych". Nic dodać, nic ująć! Jakub Lewandowski stworzył najzabawniejszą choreografię, jaką widziałem. Najwspanialsze pomysły nie wypaliłyby, gdyby nie cudowny zespół aktorski, który poddał się tym genialnie charakteryzującym postaci krokom, kroczkom, podskokom i zawirowaniom. Najwyższe słowa uznania.

Jak wspomniałem, nie byłoby tej wspaniałej teatralnej uczty bez aktorów i tu powtórzę po raz kolejny swoje ulubione powiedzonko: "Kochajmy teatr mimo wszystko a artystów nade wszystko!". Jak ich nie kochać? Dają nam siebie niejako w prezencie, wymyślnym torturom poddają ciało, dręczą własną duszę i to wszystko z miłości do sztuki.

Najsympatyczniejszą postać wykreował Marek Rachoń. Podkolesin, urzędnik, radca dworu to leń, jakiego świat nie widział, rozpieszczony przez służbę (dosłownie!) do granic wytrzymałości. Jemu naprawdę nic się nie chce, a co dopiero żenić. Szczuplutki, słabiutki. Jakże on cudownie mdleje, ale tylko wówczas, kiedy może wpaść w silniejsze ramiona... Grażyna Bułka (Agafia Tichonowna, córka kupca, panna na wydaniu) to kobitka niczego sobie, czasem delikatne dzieciątko ("bo ja jestem taka mała"), lalkami się pobawi, ale tęskni za całkiem innymi zabawkami a czas ucieka, potrafi huknąć tak, że szyby z okien lecą. Panna więcej niż starsza, ale posażna i bardziej strachliwa o los dóbr doczesnych niż o swój własny. Ostatni dzwonek do żeniaczki właśnie cichnie... Pogrubiona ponad miarę ze swoim adoratorem (tym szczupluteńkim) tworzą niezapomniany duet w scenie "miłosnej" - palce lizać i... obgryzać ze śmiechu. Jak tu nie kochać Grażyny Bułki? Ewa Leśniak (Fiokła Iwanowna, swatka) nakręca maksymalnie tę szaloną karuzelę, bywa pomiatana, ale i tak wszystkim i wszystkimi rządzi, szaleje po scenie niczym osiemnastka. Wielkie brawa i najwyższy szacunek.

Pierwszą recenzję w życiu poświęciłem Ewie (wówczas jeszcze Niestrój), było to parę ładnych lat temu, czyli ma rację przysłowie, które mówi, że stara miłość nie rdzewieje!

Krystyna Wiśniewska (Arina Pantelejmonowna, ciotka) zbudowała swoją postać w kontrze, jest cicha i subtelna, ale nie taka głupia, zatańczyć i zaśpiewać też potrafi. Alina Chechelska (Duniaszka, dziewczyna w domu) to Rosja właśnie - rubaszna i krzykliwa, ale jakże ujmująca w pięknej, alegorycznej, przeraźliwie smutnej. Scenie nieprawdopodobnie trudnej, którą łatwo było ośmieszyć. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.

Koczkariow, przyjaciel Podkolesina w znakomitej interpretacji Marcina Szafarza także zasługuje na słowa najwyższego uznania. Ten, któremu to niby jest dobrze, chce przyjacielowi ("sam pomyśl: co masz z tego, że nie jesteś żonaty?") zgotować "wspaniałą" przyszłość, w myśl zasady: dlaczego jemu ma być lepiej niż mnie... Postać dwuznaczna, co innego mówi, co innego myśli a jeszcze co innego robi. I takim go lubimy w dzisiejszych czasach, choć nie powinniśmy. Michał Piotrowski (Stiepan, służący Podkolesina) kolejny raz udowadnia, że w teatrze nie znalazł się przypadkowo, to sceniczny diament wymagający jeszcze niejednego szlifu. Powiedzieć o stworzonej przez niego postaci - nieuczciwa, to nic nie powiedzieć. Obleśna przytulajka? - też nie! W scenie miłosnej z Aliną Chechelska był równorzędnym partnerem. Wielkie brawa. Kandydaci do ręki Agafii bawili i wzruszali: Jerzy Głybin jako Żewakin, marynarz, Antoni Gryzik (Jajecznica, egzekutor), Jerzy Kuczera (Anuczkin, emerytowany oficer piechoty) - każdy inny, każdy z własnym układem choreograficznym będącym wyborną charakterystyką postaci. Przed zespołem aktorskim Teatru Śląskiego chylę czoła jak najniżej.

Nie mogę pominąć ogromu pracy Anny Tomczyńskiej (scenografia, wspólnie z Nikołajem Koladą) - wielki szacunek za zabawę z folklorem i za to, że nie bała się kiczu. Wszystko przemija a sztuka ludowa, jak słusznie artystka zauważyła "to sztuka sprawdzona przez wieki i zawsze będzie ciekawa". Muzyka, którą tak pięknie spektakl ozdobił sam reżyser, gra nam w uszach jeszcze długo po wyjściu z teatru.

Witold Kociński
Śląsk
27 listopada 2015
Portrety
Nikołaj Kolada

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia