Opowieść o świecie, który na naszych oczach się rozpada

"Baron Münchhausen dla dorosłych" - reż. Maciej Wojtyszko - Teatr Narodowy w Warszawie

Jan Englert wciela się tytułową rolę w "Baronie Münchhausenie dla dorosłych" w spektaklu w reżyserii Macieja Wojtyszki, który można już oglądać na deskach Teatru Narodowego. "To opowieść o świecie, który na naszych oczach się rozpada" - mówi aktor, dodając, że sytuacja w Ukrainie sprawia, że sztuka "nabrała innego kontekstu".

Jan Englert wciela się tytułową rolę w "Baronie Münchhausenie dla dorosłych" w spektaklu w reżyserii Macieja Wojtyszki, który można już oglądać na deskach Teatru Narodowego. "To opowieść o świecie, który na naszych oczach się rozpada" - mówi aktor, dodając, że sytuacja w Ukrainie sprawia, że sztuka "nabrała innego kontekstu".

Jan Englert w spektaklu "Baron Munchhasuen dla dorosłych" /Jacek Domiński /Reporter
REKLAMA

Pytany o to, co jest siłą starszego już nieco barona Münchhausena i co go napędza do sprzeciwu, Englert powiedział: "właśnie samo życie". "Trzeba żyć, uczestniczyć w nim za wszelką cenę" - powiedział PAP Jan Englert.

"W tekście sztuki Macieja Wojtyszki pada taki ciekawy monolog: 'Uwielbiam zaskakiwać. Nawet głupio, bo to mi daje poczucie, że jeszcze żyję. Ich to drażni, denerwuje, ale to znaczy, że żyjemy" - mówił. "Niech drażni, niech denerwuje, niech śmieszy - jeśli jeszcze żyjemy" - podkreślił wykonawca roli tytułowej.

"Ten spektakl mówi coś istotnego o świecie, w którym żyjemy"
Jan Englert zwrócił uwagę, że "wszyscy wiemy, że ta prapremiera odbywa się w czasie, gdy teatr i krotochwila Barona nabrała innej przestrzeni, innego kontekstu". "To przedstawienie nie jest wesołkowate. Wydaje mi się, że ten spektakl mówi coś istotnego o świecie, w którym żyjemy - o świecie, w którym o naszym światopoglądzie i życiu decyduje wybór pomiędzy Leibnizem i Wolterem, czyli między porządkiem i ładem świata zorganizowanego przez religię lub władzę a a prawdziwą czy fałszywą wolterowską wolnością" - wyjaśnił.

Zaznaczył, że "Baron Münchhausen jest politykiem, żołnierzem, filozofem i performerem". "Do tego dochodzi jeszcze jedna jego rola - aktor. I siła teatru, którą miał zawsze, czyli porozumienie z publicznością; coś - co jest zabawą z publicznością" - powiedział artysta.

Jego zdaniem "Baron Münchhausen w czasach, gdy nie było jeszcze internetu, był facecjonistą, który umieszczał różne nieprawdopodobne wiadomości o sobie - tak, jak w tej chwili robi to 80 proc. internautów". "Ale nie umieszczał fake-ów" - podkreślił.

Według Englerta spektakl opowiadać będzie "o relacjach pomiędzy władzą a obywatelem, między władzą a niepokornymi". "To jest coś, co występuje poza czasem. Autorowi udało się opisać parę rzeczy w sposób niebanalny" - ocenił.

"Tego przedstawienia nie da się oglądać zero-jedynkowo, fabularnie, bo zupełnie nie wiadomo, czy jesteśmy w teatrze, a może w XVIII wieku. Czy się bawimy tym tekstem, czy też jesteśmy w środku tego utworu" - mówił. "Musimy zdecydować, czy on nas bezpośrednio dotyczy, czy też tylko 'bawimy się' w to, że nas dotyczy" - wyjaśnił.

"Każda władca się degeneruje"
W opinii Englerta "to opowieść o świecie, który na naszych oczach się rozpada". "O tym, co zrobić, żeby się nie rozpadł. Można albo płakać, albo próbować uciekać w świat półrealny, w fikcję, w porozumienie, empatię, krótko mówiąc: w dobrze pojętą wolność". "Wolność, która ma narzucone granice, to niewola. Z kolei wolność, która nie ma żadnych granic - to anarchia" - zaznaczył.

Pytany o to, czego Baron Münchhausen uczy wnuka - Fryderyka Schillera, Englert powiedział: "uczy go, że można wierzyć w rzeczy, które niekoniecznie są policzalne i niekoniecznie są materialne". "Że jest coś w naszym życiu więcej niż tylko kapucha, szmal, wczasy na Santorini i władza, która - jak mamy najlepszy dowód w ostatnich czasach - powoduje, że człowiek nie wie o tym, iż się degeneruje. Nie wie o tym, że pycha jest siostrą władzy" - wyjaśnił.

Do tego, że został aktorem, w dużym stopniu przyczynił się Janusz Morgenstern wybierając go do roli łącznika "Zefira" w "Kanale" Andrzeja Wajdy. Aktor, reżyser, pedagog i dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie Jan Englert w piątek, 11 maja, kończy 75 lat.

 

Urodził się 11 maja 1943 w Warszawie. Warszawską PWST skończył w 1964 roku. Grał m.in. w przedstawieniach Erwina Axera, Jerzego Kreczmara, Kazimierza Dejmka, Jerzego Grzegorzewskiego, Macieja Prusa, Kazimierza Kutza, Jerzego Jarockiego, Mai Kleczewskiej.

Do jego największych kreacji krytycy teatralni zaliczyli Leona Węgorzewskiego w "Matce" Witkacego (1970), Vatzlava w "Vatzlavie" Sławomira Mrożka (1982), Konrada w "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego (1982), Gustawa w "Ślubach panieńskich" Aleksandra Fredry (1984), Bartodzieja w "Portrecie" Sławomira Mrożka (1987), Ryszarda III w sztuce Williama Szekspira (1993). Na scenie Teatru Narodowego zagrał Szekspirowskiego Króla Leara (1998), Czechowowskiego Gajewa w "Wiśniowym sadzie" (2000), Fredrowskiego Łatkę w "Dożywociu" (2001).

Zadebiutował w filmie jako 14-latek. Wystąpił wtedy w filmie Andrzeja Wajdy "Kanał". Englert przyznaje, że bezpośrednio odpowiedzialny za to, że został aktorem, był Janusz Morgenstern, który otrzymał od Wajdy zadanie: znaleźć chłopca do roli "Zefira".

"Pamiętam, że wszedł rano z nauczycielką do klasy, popatrzył po twarzach i wskazał na mnie. Byłem przekonany, że chodzi o to, że tego dnia zapomniałem kapci do szkoły. Zabrano mnie do dyrektora i powiedziano mi, że mam jechać na ulicę Dolną, a na ulicy Dolnej mnie ktoś sfotografował. No i tak to trwa do dziś" - wspomina Englert.

W 1964 roku ukończył warszawską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną i rozpoczął pracę w Teatrze Polskim.

Mówiąc o aktorstwie, nie używa górnolotnych słów, takich jak misja czy poświęcenie. "Niczego nie poświęciłbym dla aktorstwa, bo w moim rozumieniu wiązałoby się to z jakąś męką. Siłą i jednocześnie słabością mojego zawodu jest to, że człowiek czasem przekracza albo odkrywa samego siebie. Ale to nie jest poświęcenie. To jest frajda" - wyjaśnia Jan Englert.

Na kinowym ekranie oglądać mogliśmy go w pamiętnych kreacjach w "Soli ziemi czarnej" i "Perle w koronie" Kazimierza Kutza (jako Erwin Maliniok), "Magnacie" Filipa Bajona (Conrad, syn Hansa Heinricha) czy "Piłkarskim pokerze" Janusza Zaorskiego (prezes "Czarnych").

Popularność przyniosły mu serialowe role. Englert grał m.in. w "Polskich drogach" Janusza Morgensterna (1976), "Nocach i dniach" Jerzego Antczaka (1977), "Lalce" Ryszarda Bera (1977), "Rodzinie Połanieckich" Jana Rybkowskiego (1978), "Matkach, żonach i kochankach" Juliusza Machulskiego (1995).

Englert wcielił się też w Zygmunta, jednego z głównych bohaterów "Kolumbów" Janusza Morgensterna (1970), czteroczęściowej ekranizacji powieści Romana Bratnego o młodych żołnierzach Armii Krajowej walczących w powstaniu warszawskim w 1944 roku oraz Rajmunda Wrotka - operatora Polskiej Kroniki Filmowej, a później reżysera filmów dokumentalnych - w serialu "Dom" Jana Łomnickiego (1980-2000). Dowcipne powiedzonka Mundka bardzo szybko stały się własnością publiczności i weszły do języka potocznego.

Żoną aktora jest młodsza o 25 lat Beata Ścibakówna. Gdy się poznali, on był rektorem i wykładowcą Akademii Teatralnej, ona - jego studentką.

Wcześniej Englert był żonaty z aktorką Barbarą Sołtysik, z którą studiował na jednym roku w warszawskiej PWST. Małżeństwo pary przetrwało 33 lata. Barbara Sołtysik często powtarzała, że Jan Englert jest „zbyt przystojny na męża".

Od końca lat siedemdziesiątych Englert zajmuje się także reżyserią. Wyreżyserował m.in.: "Norę" Ibsena w Teatrze Ochoty; w Teatrze Polskim: "Matkę", "Bezimienne dzieło" i "Onych" Witkacego oraz "Kordiana" Słowackiego; "Zmowę świętoszków" Bułhakowa (1996) w Teatrze Powszechnym; w Teatrze Telewizji, m.in.: "Irydiona" Krasińskiego; "Hamleta" i "Juliusza Cezara" Shakespeare'a; "Dziady" Mickiewicza, "Adwokat i róże" Szaniawskiego.

W 2003 r. objął funkcję dyrektora artystycznego Teatru Narodowego. Jest także wykładowcą warszawskiej Akademii Teatralnej (dawniej PWST). Pełnił w niej funkcję dziekana wydziału aktorskiego (1981-1987) i rektora (1987-1993 i 1996-2002).

Ostatnio aktora możemy oglądać w drugim sezonie serialu TVN "Diagnoza". Dlaczego zgodził się na występ w telewizyjnej produkcji?

- Bo już tęskniłem do pracy z kamerą. Kolejny raz zmusza mnie pani do szczerości, więc się przyznam, że mam niewiele dobrych ofert filmowych. Tylko od czasu do czasu coś dostaję, ale zazwyczaj te role są żenujące. Ostatnia ciekawa propozycja w filmie trafiła mi się prawie dziesięć lat temu, gdy kręciłem "Tatarak" - przyznawał w rozmowie z "Tele Tygodniem".

W "Diagnozie" spotkał się na planie z córką Heleną. - Nigdy nie rozmawiamy w domu o zawodzie. Helena nie pyta mnie o opinię, o to, czy dobrze lub źle gra. Nigdy nie poprosiła mnie nawet, bym obejrzał jej rolę - zastrzega aktor.

"Każdy władca, każdy, a żyję już prawie osiemdziesiąt lat, się degeneruje. Władza powoduje pewnego rodzaju przeświadczenie, że się wie lepiej" - mówił. "Natomiast Baron Münchhausen nie wie lepiej i to jest jego siłą" - podkreślił Jan Englert.

(-)
INTERIA.PL/PAP
9 marca 2022
Portrety
Maciej Wojtyszko

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia