Orfeusz bez happy endu

"Orfeusz i Eurydyka" - reż: Mariusz Treliński - Teatr Wielki-Opera Narodowa

"Orfeusz i Eurydyka" Christopha Willibalda Glucka po niemal stu latach znowu w Warszawie - do reżyserowania zaś w Teatrze Wielkim Operze Narodowej powrócił Mariusz Treliński.

W sobotę, 23 maja, odbyła się długo oczekiwana polska premiera inscenizacji, którą po raz pierwszy pokazano w grudniu ubiegłego roku w Bratysławie, w Słowackim Teatrze Narodowym.

Poza drobiazgami - zmienioną sceną finałową oraz "wyciągnięciem" chóru z kanału orkiestrowego i umieszczeniem go na piętrze - jest to dokładnie ta sama inscenizacja, tyle że dostosowana do większych rozmiarów warszawskiej sceny.

Treliński miał do tej produkcji niezwykle emocjonalny stosunek. "To bardzo intymna opowieść, która pozwoliła mi rozwiązać parę spraw w moim własnym życiu" - komentował, dodając przy innej okazji, że to "sceny z życia małżeńskiego, niczym u Bergmana". Stworzył jeden ze swoich najbardziej kameralnych i introwertycznych spektakli, pozbawionych dużych scen, quasi-filmowego przepychu, konwencji, z której przecież słynął. Treliński maluje swoisty "pejzaż duchowy" głównego bohatera, opowiada o człowieku (Orfeusz), który nie potrafi pogodzić się ze śmiercią najbliższej osoby (Eurydyka). Pokazuje historię mężczyzny zmagającego się z samotnością. To spektakl o tzw. okresie przejściowym rozgrywającym się w umyśle Orfeusza tuż po śmierci ukochanej, a przed końcem wewnętrznego, ostatecznego pożegnania. Okres niezwykle trudny, w którym cały czas obcujemy z Eurydyką - czujemy jej obecność, zaglądamy do pozostawionych rzeczy, rozmyślamy o niedawnej przeszłości. Już sam początek opery determinuje rozwój akcji - Eurydyka popełnia samobójstwo I to przez Orfeusza, który jej śmierć stara się cały czas odpokutować. 

Gluck według Trelińskiego jest opowieścią o nas samych. Spektakl rozgrywa się w jednej przestrzeni: nowoczesny apartament z centralnie ustawionym łóżkiem, lustrem, salonem z długim drewnianym stołem i chaotycznym miejscem do pracy - porozrzucane na podłodze książki i laptop, garderoba, łazienka, okna (przez które wdziera się noc i światła podobnych mieszkań), drzwi wyjściowe na korytarz (to, co na nim się dzieje, pokazywane jest na ekranie umieszczonym ponad sceną). Główni bohaterowie, jakby wyjęci z ulicy, niczym szczególnym się nie wyróżniają - młode małżeństwo ukryte w czterech ścianach nowoczesnego bloku. 

Treliński, tak do bólu realistyczny, "wysysa" jednak z mitu poezję, baśń, ulotność. Po raz pierwszy bodaj w swoich produkcjach stawia tak bardzo na opowieść o ludzkich emocjach, jakby nie wierzył w siłę opery. W rezultacie tworzy własną opowieść, posługując się partyturą Glucka i Calzabigiego. Szkoda, bo ingerencja to nazbyt oczywista.

Gluck przekazał nam optymistyczne zakończenie - Eurydyka powraca. Treliński, dostosowując wszystko do własnego pomysłu (tak by powstała struktura koła), zmienia je. W warszawskim spektaklu nie ma tańców dworskich, nie ma happy endu, Eurydyka naprawdę odchodzi. Orfeusz pozostaje sam ze swoim bólem. Czy uda mu się rozpocząć nowe życie? I jak w tym życiu się odnajdzie? Na to pytanie nie dostaniemy odpowiedzi.

Główną partię wykonuje Wojtek Gierlach - dobry aktorsko, sprawny wokalnie, od początku budujący zdruzgotanego emocjonalnie Orfeusza. Dlaczego jednak w dobie historycznej poprawności, powrotów do tego, co stylowe i prawdziwe, wykonuje tę partię baryton, o którym Gluck w kontekście Orfeusza nigdy nie myślał? Głównego bohatera w XVIII wieku śpiewali kastraci (altowy, sopranowy), we francuskiej wersji opery w Paryżu - tenor. 

Znakomita jest Eurydyka Olgi Pasiecznik - chłodna, zdystansowana, odrealniona, niemal cały czas obecna na scenie, dająca maksimum z niewielkiej partii wokalnej. 

Kameralny Gluck, w takiej koncepcji reżyserskiej, okazał się twardym orzechem do zgryzienia, także dla Łukasza Borowicza, który poprowadził premierowy spektakl. Zredukowanej orkiestrze TWON brakowało giętkości, delikatności, "śpiewania na instrumentach". Od razu słychać, że muzyka XVIII stulecia rzadko pojawia się w programie Opery Narodowej.

Świetnie, że "Orfeusz i Eurydyka" Glucka wreszcie grana jest w Warszawie, dlaczego tylko tak mało w niej z oryginału?

Jacek Hawryluk
Gazeta Wyborcza - Polskie Radio
25 maja 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...