Orły walcowni

"Ostatnie kuszenie" - reż: M. Wierzchowski - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Po obejrzeniu napisanego i wyreżyserowanego przez Marcina Wierzchowskiego seansu "Ostatnie kuszenie", mam pewność, że dyrektor Bartosz Szydłowski produkuje w Łaźni Nowej premiery teatralne i na oglądanie ich zaprasza w istocie nie po to, by ludzie poznali nowe dzieła, lecz by im przez dwie godziny uzmysławiać, że oto przebywają w Nowej Hucie. Obsesja? Opętanie przez nowohuckie diabły?

Mechanizm działa z grubsza tak. W pierwszej kolejności dopuszczane są do realizacji utwory, których akcja dzieje się w Nowej Hucie. W drugiej kolejności na warsztat idą dzieła, których akcja wprawdzie nie dzieje się w Nowej Hucie, lecz można ją przenieść do Nowej Huty. Następnie mamy fabuły niemożliwe do przeniesienia gdziekolwiek, lecz z przynajmniej jednego bohatera tych fabuł da się zrobić bohatera urodzonego w Nowej Hucie. Jeśli to odpada, badana jest możliwość artystycznego wciśnięcia opornemu dziełu bohaterów dodatkowych - cygana z Nowej Huty, boksera z Nowej Huty, suwnicowego z Nowej Huty, kogokolwiek, byle z Nowej Huty. Wreszcie możliwość ostatnia: gdy nie sposób wcisnąć człowieka - wciska się nowohuckie obrazki. Jak? 

Na przykład tak, jak w "Ostatnim kuszeniu". Czyli wyświetlając na ekranie film przedstawiający plac Centralny z lotu orła, który to orzeł wykluł się oczywiście na dachu walcowni. Obcemu by nie pozwolili fruwać nad placem Centralnym. Całą prawdę mówiąc - nie tylko orzeł jest rodem stąd, tak po mieczu, jak i po kądzieli. W sumie wszystko, co się na dwugodzinny seans metafizyczny Wierzchowskiego składa, to orły nowohuckiej walcowni.

Bohaterem (Szymon Czacki), młodym aktorem, targa dylemat, czy bliżej istoty świata jest iluzja sceniczna, czy szczere życie - i targanie odbywa się na ulicach Nowej Huty. Bohaterka (Agnieszka Jaworska), też aktorka, o swej teatralnej przyszłości duma, patrząc na nowohucki zalew. Ich trudna miłość rodzi się i umiera w małych klitkach Nowej Huty. Inna Bohaterka (Karolina Sokołowska), nieudana reżyserka, dzieło swego życia - przedstawienie o losie jej guru, reżysera, który dla udowodnienia wstrząsającej tezy o wyższości realności nad fikcją, na oczach widzów podciął sobie gardło - pragnie stworzyć właśnie tu, w Nowej Hucie, albowiem tu nieszczęsny guru rozharatał sobie jabłko Adama... I tak dalej.

Piszę: "I tak dalej" - bo niby co mam robić? Ktoś ze sceny opowiada o płomiennym wnętrzu pieca martenowskiego i wyraźnie daje do zrozumienia, że jest to gorejące serce Chrystusa. Mam to pociągnąć? Nasz targany egzystencjalno-estetycznym dylematem aktor chce targanie zakończyć skokiem w czeluść, dodając, że chętnie da nura do pełnego ciekłej stali basenu w byłej Hucie Lenina. Powinienem skupić się na jego bólu, a raczej, rzekłbym, bolu? Mam analizować freudowsko-nowohuckie sensy filmu pokazującego ryby w wodzie, filmu rzucanego na ścianę jako tło dysputy bolesnego Bohatera z księdzem-psychiatrą o Jezusie Chrystusie? A może mam na koniec te i dziesięć innych, porównywalnie wstrząsających mgieł inscenizacyjnych w sensowną całość sklecić?

Odpuśćcie. Nie da się. Mętność opowieści Wierzchowskiego, opowieści bez kręgosłupa tak myślowego, jak estetycznego, jest nie do przebrnięcia. Filmy, wolno fruwająca ściana, chłop goły, chłop ubrany, baba zakładająca z dziesięć swetrów, koszul i spodni, nuty grozę dziergające, aktorstwo deklamacyjne i napuszone niczym szkolne akademie, klasycznie bezradne "pierieżywanije" właściwie wszystkiego, nawet prostego stania na dwóch nogach, a jeśli nie "pierieżywanije", to równie puste epatowanie tzw. aktorskim minimalizmem. Do tego radosne pianie angielskojęzycznego przeboju, czytanie Pisma Świętego oraz demolka mieszkanka, której bolejący Bohater dokonuje z rozpaczy. Co z tym zrobić? Szepnąć: Amen.

To szepnąć i dodać, że właśnie tak - tworząc na scenie koturnowy bigos - artyści tworzą coś innego, dość przykrego w odbiorze. Otóż, mit o czającej się wokół, głębinnej i subtelnej metafizyce Nowej Huty, pełnej demonów uśpionych, ale Bóg raczy wiedzieć do czego zdolnych, gdy się ockną. Tak, tak... My się ich boimy, na palcach chodzimy, bo jak wstaną, to zanudzą nas na śmierć.

Teatr Łaźnia Nowa. Marcin Wierzchowski "Ostatnie kuszenie". Reżyseria Marcin Wierzchowski. Scenografia Matylda Kotlińska. Muzyka Michał Litwa Litwiniec.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
20 maja 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...