Orzeszki nie jedzą nikogo

"Dzikość serca" - reż. Michał Piotrowski - Teatr Gry i Ludzie w Katowicach

Gdyby ogłosić konkurs na zastąpienie jednego elementu w filmie Davida Lyncha „Dzikość serca" na cokolwiek innego tak, aby wymowa dzieła zmieniła się kompletnie, to twórcy przedstawienia Teatru Gry i Ludzie mogliby wygrać.

„Dzikość serca" jako film jest tak patriarchalny, że chyba tylko klasyczne westerny i „Ojciec Chrzestny" potrafiłyby go przebić. Natomiast przedstawienie stanowiące adaptację książki Barry'ego Gifforda, które miało swoją premierę 5 października w Katowicach, tak bardzo żongluje płcią i orientacją seksualną bohaterów, że patriarchalny charakter tego świata niestety lub na szczęście zanika.

Sailor (odgrywana przez Kaśkę Dudek), silna, niezależna kobieta (tak męska, że w swym filmowym i książkowym pierwowzorze była jednak mężczyzną), wychodzi po prawie trzech latach z więzienia i spotyka się z wiernie oczekującą na nią Lulą (Ola Fielek).

Matka Luli (Anna Kadulska, w przedstawieniu występuje jedynie jako projekcja), która nie akceptuje partnerki swojej córki, wysyła swojego kochanka, aby zabił Sailor. Tak rozpoczyna się pościg, który tworzy akcję zarówno filmu, jak i przedstawienia.

Filmowa Lula stanowi połączenie wyobrażenia idealnej amerykańskiej żony z lat 50. z motywem perfekcyjnej kobiety gangstera. Poza tym jej dziecięca wyobraźnia przesycona jest motywami fantastycznymi i baśniowymi.

Gdy jej partnerem jest twardy, ale czuły i kochający facet, powstaje tendencyjnie dobrana para bohaterów, jednak historia o zakazanej i dzikiej miłości silnie wybrzmiewa. Gdy główny wątek miłosny skupiony jest wokół dwóch tak różnych charakterologicznie kobiet, związek ten przestaje być tendencyjny i daje możliwość twórcom skupienia się na zupełnie innych aspektach „Dzikości serca".

Sailor podchodzi do Luli z dystansem, który sprawia, że żal nam trochę Luli, która jest szaleńczo zakochana w swojej dziewczynie. Ponadto w świecie „Dzikości serca" Sailor traktowany/traktowana jest przez wszystkich jak równoprawny partner w interesach i rozmowach, podczas, gdy Lula jest jedynie dekoracją, która ma w głowie wiele intrygujących, acz mało praktycznych myśli.

„Nie mów do mnie orzeszku, bo orzeszki są na końcu łańcucha pokarmowego. Wszyscy jedzą orzeszki, a orzeszki nie jedzą nikogo" – żali się Lula swojej dziewczynie, która konsekwentnie zwraca się do niej w ten sposób, co najlepiej charakteryzuje ich relacje. Podczas gdy Sailor ma w sercu dzikość, Lula ma w nim magię prosto z Krainy Oz.

Zamiana płci głównego bohatera znacząco wpływa na odbiór całej historii. Wystarczy wspomnieć moment, w którym Lula stwierdza, że jest w ciąży.
Po tym wyznaniu w spektaklu zapada cisza tak długa, że spokojnie możemy rozważyć wszystkie możliwe scenariusze, które mogłyby wydarzyć się zaraz po nim. Po kilku minutach trzymającej w napięciu i poczuciu skrępowania ciszy, w której niczym topór nad nami wisi narzucające się acz niezadane pytanie typu „kto jest ojcem, bo chyba nie Sailor", dziewczyna Luli bez zbędnych pytań i wniosków postanawia przejść do porządku dziennego z tym faktem i założyć rodzinę.

Spektakl jest nieprzewidywalny i stanowi kumulację najbardziej absurdalnych pomysłów. Świadome użycie tandetnych środków wykorzystanych przez Lyncha tu została jeszcze mocniej spotęgowana, jakby twórcy chcieli jeszcze bardziej nakręcić tę spiralę.
Można pokusić się o stwierdzenie, że twórcy przedstawienia świadomie nawiązują do konwencji filmowej, czego najbardziej wyraźnym przykładem staje się sposób, w jaki przedstawiono aktorów na końcu spektaklu.

Widowisko jest bardzo plastyczne i doskonale się je ogląda. Szczególnie dobrze wygląda bezpośrednio nawiązujący do sceny z filmu, moment, w którym matka głównej bohaterki, Marietta, maluje całą twarz szminką.

Rozbudowana scenografia łączy w sobie środki teatralne i filmowe. Na scenie widzimy bar, kamper będący jednocześnie ekranem dla projektora i budkę telefoniczną. Część postaci występuje jedynie jako projekcja, a aktorzy występujący na scenie, naturalnie wchodzą z nimi w dialog. Bardzo ciekawie zaplanowano przestrzeń. Po bokach kampera są drabinki, dzięki którym aktorzy wchodzą na górę, która staje się wnętrzem samochodu lub pokoju. Można uznać, ze jest to prywatna przestrzeń Luli i Sailor.

Aktorzy również grają tak, abyśmy ani przez chwilę nie zapomnieli, że nic nie jest tu prawdziwe. W końcu znajdujemy się w samym sercu filmu, którego serce bije tym samym rytmem co „Pulp Fiction".

Bardzo ciekawe i oczywiście kiczowate są tu również kostiumy. Między innymi rzucają się w oczy szerokie, świecące, złote spodnie Sailor. Ważną rolę odgrywa tu również słynna kurtka z wężowej skóry, „która symbolizuje indywidualność i wiarę w wolność jednostki". Przynajmniej według Sailor.

Dzięki zamianie płci utwór staje się jeszcze bardziej szalony. I współczesny. Mamy tu też bardzo ładną klamrę kompozycyjną – zaczyna się i kończy na wyjściu Sailor z więzienia. Poza filmami Lyncha, spektakl nasuwał mi natrętnie na myśl „Pulp Fiction". Zabawa najbardziej kampowymi motywami, przesycenie utworu seksem i przemocą, a także wprowadzanie co chwilę najbardziej niedorzecznych pomysłów i łączenie zupełnie niepasujących do siebie motywów sprawia, że utwór jest zabawny i niepokojący zarazem, a jednocześnie prowokuje do myślenia. Całość stanowi dosyć wierną adaptację sceniczną, w której zmieniono kilka dosyć istotnych szczegółów. Niektóre motywy zostały przeniesione dosłownie jak kurtka z wężowej skóry, czy nawiązania do Czarnoksiężnika z Krainy Oz, inne przerobione zostały tak, by spektakl stał się jeszcze bardziej absurdalny. Tu też miłość zwycięża, dzięki dobrej wróżce z Krainy Oz, i Sailor tańczy dla niej ulubioną piosenkę – I follow river, którą na początku (parafrazując słowa z filmu o Love me tender), była gotowa odtańczyć tylko żonie. Spektakl nie wnosi jednak niczego odkrywczego do życia odbiorcy ani w sferze emocji ani w sferze przemyśleń. Jeśli motyw zakazanej miłości miał wybrzmieć dzięki wątkowi homoseksualnemu, jako przeszkoda w miłości z zewnątrz, to nie wybrzmiał. Do tego trzeba byłoby, aby nie tylko najwidoczniej szalona matka, miała problem z akceptacją ich związku.

Jeśli spektakl miał ukazać jakiś współczesny problem, to może go nie dostrzegłam, ale naprawdę dobrze się na nim bawiłam się przez całe 65 minut.

Sylwia Kobuszewska
Dziennik Teatralny Katowice
4 listopada 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...