Osiągnęłam spokój

rozmowa z Izadorą Weiss

Zawsze podkreślam, że dla mnie piękno, to nie banał. Nie chodzi o to, żeby ludzi mamić pięknym obrazkiem, to jest pewien rodzaj poetyki, której wydaje mi się, brakuje w życiu i tak naprawdę ten spektakl odbiera się jako niesamowity ciąg zdarzeń, ciekawych, ekspresyjnych postaci, które chcemy poznać. To nie jest moralitet. W żaden sposób, nie chciałabym nawet, żeby tak było. Chciałabym natomiast, żeby l

Z założycielką Bałtyckiego Teatru Tańca, Izadorą Weiss - przed premierą "Windows" - rozmawia Katarzyna Wysocka.

Katarzyna Wysocka: Pani bohaterka jest pozostawiona samej sobie? Współcześnie powstają różne filmy, teksty, że zagubienie człowieka w internecie wynika nie z tego, że ten internet po prostu jest, tylko z tego, że człowiek nie ma wokół siebie innych ludzi, z którymi mógłby nawiązać relacje polegające na wymianie emocji, na wymianie myśli. Czy pani bohaterka jest zupełnie osamotniona i pozbawiona tej rzeczywistości wokół?

Izadora Weiss: No właśnie. Są dwie próby wciągnięcia jej w realny świat i ona nie podejmuje tej rozmowy. W  pewnym momencie próbuje, ale nie jest już w stanie i odchodzi. To jest coś takiego, że jeżeli trwamy jakiś czas, nazwijmy to poza światem prawdziwym, to w pewnym momencie dalej nie możemy. Jest taki moment, kiedy ona chciałaby już, zobaczyła, że to jednak źle, to był błąd, ona chce się włączyć do tego życia, ale już nie może. Za długo była po tej drugiej stronie i nie jest w stanie zrobić kroku do przodu. Jest moment, w którym ona tego bardzo żałuje, ale jest już za późno.

W jakiej roli pani występuje? Jako matka, która ostrzega? Czy jest pani bardziej osobą z pokolenia tych, którzy widzą zagrożenie w internecie? Młodzi nie widzą żadnego zagrożenia w internecie.

Wiem po mojej córce, że jeżeli się od małego ten internet ma, to po prostu to jest normalne.To rodzice powinni wiedzieć, że w pewnym momencie trzeba zainteresować się, zaglądać, patrzeć, co robi dziecko, bo sam internet, żeby nie było nieporozumień, nie jest zły. To jest wygodna sprawa, mamy szybko informacje. Chodzi o to, żeby się w tym nie zatracić, żeby nie przekroczyć tej granicy, gdzie bez tego w ogóle nie umie się funkcjonować i wtedy kontakty międzyludzkie ulegają na pewno spłyceniu. Chciałabym, żeby ludzie, po obejrzeniu tego spektaklu, ulegli takiemu uczuciu, że ten świat jest ciekawy, że poznawanie nowych ludzi jest ciekawe, że kontakt z drugim człowiekiem jest czymś niezastąpionym. Chciałabym też, żeby obcowali z czystym pięknem. Nie bez powodu umieściłam w programie wiersz Wisławy Szymborskiej o obrazie Vermeera. Zawsze podkreślam, że dla mnie piękno, to nie banał. Nie chodzi o to, żeby ludzi mamić pięknym obrazkiem, to jest pewien rodzaj poetyki, której wydaje mi się, brakuje w życiu i tak naprawdę ten spektakl odbiera się jako niesamowity ciąg zdarzeń, ciekawych, ekspresyjnych postaci, które chcemy poznać. To nie jest moralitet. W żaden sposób, nie chciałabym nawet, żeby tak było. Chciałabym natomiast, żeby ludzie po wyjściu z teatru doznali jakiegoś niesamowitego przeżycia pięknej historii, która tam się dzieje między ludźmi. Myślę, że to jest ważne.

Czy pani bohaterka przegrywa?

W jakimś sensie tak. Ona zrozumiała, że popełniła błąd i zrozumiała, że została sama.

Przybyli do pani zespołu nowi tancerze i występują także w tym spektaklu. Proszę powiedzieć, jak się z nimi pracowało?

Musze powiedzieć, że castingi przeszły nasze oczekiwania, było strasznie dużo zgłoszeń. Ostatecznie zgłosiło się ponad 100 osób. Spośród nich wybrałam cztery osoby: Włocha, Hiszpana, Holendra i Kanadyjkę. Są wspaniali i bardzo młodzi, bo niedawno skończyli szkoły. Dla mnie ważne jest, że oni przyjechali tu specjalnie, bo słyszeli o tym zespole, widzieli fragmenty przedstawień. Bardzo ich zainteresowało to, co robimy, chcieli tu przyjechać i się tu dostać. Praca z nimi była wspaniała. Od razu zintegrowali się z naszymi tancerzami i po prostu są teraz jedną grupą. Są bardzo uważni, bardzo muzykalni.

Pozwalała pani młodym tancerzom na swobodę? W jakiś sposób inspirowali panią? Czy może tancerze ulegli wyłącznie pani wizji?

Moje spektakle mają siłę przez to, że z wrażliwością podchodzę do tych, z którymi pracuję. Jeżeli widzę Amelię Forrest, która u mnie tańczy, to widzę ją w konkretnej postaci, ale ta jest bliska jej emploi i tego, kim ona jest w spektaklu. To jest tak oczywiście, że młodzi mają talent i dużo możliwości i są w stanie wszystko zatańczyć. Staram się, żeby ich postaci były związane z ich charakterem, bo wtedy sceniczna postać jest silniejsza, bardziej wyrazista. Oczywiście choreografia jest bardzo konkretna i zespół musi wykonywać bardzo trudne techniczne rzeczy. Natomiast staram się znaleźć coś ciekawego w rejonach ich zdolności, wtedy to ma wielką siłę, bo oni są w tym bardzo prawdziwi.

Muzyka do spektaklu, to jest Mozart, Możdżer…

Mozart, Możdżer, Marais i Bach. Początek był taki, że bardzo tęskniłam, żeby zrobić Mozarta. Uważam, że Mozart to jest ogromne wyzwanie, jest bardzo trudny, cholernie trudny powiedziałabym. Skomponował dokładnie te dźwięki, co trzeba, wszystko podane jest w proporcjach mistrzowskich, że trzeba naprawdę mieć już warsztat i możliwości, żeby temu sprostać. Zastanawiałam się, który kompozytor  mógłby z nim współgrać. Tylko Leszek Możdżer przyszedł mi do głowy. Dzisiaj Leszek jest dla mnie takim trochę Mozartem. Jest fantastyczny, wspaniale improwizuje. Dla niego fortepian jest jak drugie ciało. To było niesamowite doświadczenie pracować razem. Wymarzyłam sobie taki moment, że Leszek gra na fortepianie i w pewnym momencie to niezauważenie przechodzi w XX koncert Mozarta. I to się Leszkowi udało wspaniale. Bach w wykonaniu Anne-Sophie Mutter to przejmujące studyjne nagranie, które nie ma tej elegancji z płyty. Ta interpretacja to rozpacz tego, że nagle dwoje ludzi chce w danym momencie być razem i nic się nie liczy.

Czym się rożni ten spektakl od wcześniejszych pani dokonań? Czy ma pani może jakieś charakterystyczne określenie dla tego spektaklu?

Myślę, że on ma w sobie pewien magnetyzm. Wciąga poprzez wielość postaci i różnorodność działań na scenie. Bardzo mi zależało, żeby nie zrobić Mozarta „pod włos”  i celowo zrobiłam go tak, jak ja go odbieram. A odbieram go jako czyste piękno, pewną doskonałość w czystym, źródłowym rozumieniu tego pojęcia. Klasyczne piękno nie jest banałem, istnieje naprawdę, bez względu na to, co nam się będzie wmawiać: że musi być agresywnie, że musi być szybko i koniecznie nowocześnie, czyli ma być „zakręcone” i zwariowane. Dla mnie ma być pięknie i mądrze…

Kończy się już sezon. Jaki był dla Bałtyckiego Teatru Tańca ?

To był bardzo ciężki sezon dla tancerzy. Najnowsza premiera jest podsumowaniem czterech lat naszej pracy. Przyjeżdża do nas Jiří Kylián i oddaje nam swe słynne spektakle „No more play” i „Six dances”. Takim wyróżnieniem mogą się poszczycić tylko najlepsze zespoły na świecie. Dla mnie osobiście jest to wielki prezent i niesamowite potwierdzenie słuszności naszych wyborów. Mamy poczucie, że zrobiliśmy wielki krok do przodu w tym sezonie i że jesteśmy w innym miejscu. W zespole panuje świetna atmosfera, pracuje nam się cudownie, mamy zaproszenia na festiwale międzynarodowe, czujemy jakość.

W jakim miejscu jest Izadora Weiss?

Przede wszystkim osiągnęłam spokój, spokój tworzenia. Czuję, że spotkanie z Kyliánem może być dla mnie i dla mojego zespołu cezurą. Większa pewność, pewien porządek, potwierdzenie? Tak, na pewno, ale też świadomość drogi i przeogromna chęć pójścia dalej…

Katarzyna Wysocka
Port Kultury
28 maja 2012
Portrety
Izadora Weiss

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...