Ostatnia taśma Jerzego Nowaka

Jerzy Nowak - sylwetka

Dobrze byłoby zobaczyć Jerzego Nowaka, jak na scenie siedzi za stołem i pochylony nad wirującymi szpulami magnetofonu - słucha siebie z przeszłości. Samuel Beckett by się nie obraził

Teraz, nocą, gdy go nie widzę, a jedynie słucham z nagranej płyty gdy słyszę w kilka dni temu emitowanej, przez Józefa Opalskiego wyreżyserowanej premierze Teatru Polskiego Radia "O skrzydła orle otarty wiatr, czyli Kazimierz Przerwa-Tetmajer Jerzego Nowaka" - jest dokładnie tak, jak pół roku temu, może nawet cały rok, kiedy na Salonie Poezji czytał wiersze. Ten sam głos w powietrzu, niby nietknięty przez zegarki. Wtedy - rok temu - przymknąłem oczy na chwilę. I było identycznie. Tak jak jeszcze wcześniej, na Salonach sprzed trzech, pięciu lat, gdy przychodził, by czytać strofy, które wielbi od zawsze. Pięć lat temu - pamiętam dobrze - ten sam głos. Ani młody, ani stary, doskonały. Ta sama nieomylna intonacja, ta sama mistrzowska czułość dla litery każdej, te same idealne proporcje między ciszą a dźwiękami, to samo akcentowanie - niczym bezbłędne trafianie szpilką w sam środek ziarna piasku. I wszystko identyczne z sobą z lat jeszcze dawniejszych, takie, jak w innych bajaniach Nowaka, snutych w innych teatrach, takie, jak choćby w pierwszej, na scenie Teatru STU granej wersji seansu "O skrzydła orle otarty wiatr", bądź w legendarnym już dziś przedstawieniu "Ja jestem Żyd z Wesela" [na zdjęciu] Romana Brandstaettera.

Ile lat minęło od chwili, gdy jako pierwowzór postaci z dramatu Wyspiańskiego pierwszy raz ciskał w tej opowieści gromy na los za swe realne życie, zmarnowane przez poezję Stanisława Wyspiańskiego? Dwadzieścia? Trzydzieści? A od wieczoru, gdy mówił w wyreżyserowanych przez Konrada Swinarskiego "Sędziach" Wyspiańskiego? Czterdzieści? Daty, liczby, cała ta jałowa księgowość - nie dotyka istoty rzeczy, nie wyjaśnia tajemnicy głosu, co zdaje się być taki sam od zawsze, jakby czas łaskawie, taktownie omijał nieomylne gardło. Taki sam od zawsze, taki sam jak na początku, jak dziesięć, trzydzieści, sześćdziesiąt lat temu, taki sam jak teraz, gdy słucham Nowaka mówiącego trzy gwarą pisane opowiastki Przerwy-Tetmajera, wyjęte z tomu "Na skalnym Podhalu" i w całość ułożone przez Opalskiego oraz świętej pamięci Marię Andruszkiewicz. Oto na początku góral zakłada się z diabłem o duszę i bogactwo, o wszystko, że Kusy nie wytrzyma trzech dni jako on, nie wytrzyma jego zwykłego, ludzkiego życia. I przegrał diabeł. Wiele zdzierżył - wszelkie niewygody, bydlęcą harówkę na roli, mordercze wiejskie wesele - lecz baby górala zdzierżyć nie był w stanie. Dalej, w małym kawałku "Skąd się wzięła burza", Pan Bóg wchodzi w gromki spór z Jezusem o to, właściwie dlaczego Ziemianie Jezusa kochają bardziej niż jego, Boga Ojca w końcu. Wreszcie lepki smutek w finale - opowieść o wdowie Sobuśce i jej bezlitosnym synu. Jest ból, jest ciemność, jest śmierć w ostatnim akapicie. I jeszcze łzy anioła nad stygnącym ciałem Sobuśki, po której duszę przyszedł. Słucham tego, słucham doskonale niezmiennego głosu i mam pewność, że wiele bym dał, by zobaczyć Nowaka jako tego zrzędliwego starca w sypiącej się kamizelce, przykrótkich spodniach i brudnych, białych trzewikach, bardzo wąskich i spiczastych - jako Krappa, który w "Ostatniej taśmie" Samuela Becketta słucha kawałków swego niegdysiejszego gadania o sobie, słucha kawałków siebie z przeszłości, przykładając ucho do szpulowego magnetofonu bardzo starej daty.

Inaczej powiem. W epilogu filmu "Chaplin" siwy, genialny błazen, czekając w kulisach na wręczenie mu Oscara za wszystko, ogląda siebie we fragmentach swych arcydzieł - w "Brzdącu", "Gorączce złota", "Światłach wielkiego miasta". Przecież muszą gdzieś być nagrania głosu Nowaka sprzed lat wielu i niewielu. Przecież Beckett by się nie obraził, gdyby ktoś to zebrał, ulepił "Ostatnią taśmę Jerzego Nowaka" i pokazał na scenie Nowaka słuchającego siebie z przeszłości, wciąż tego samego siebie, nieomylnego. Byłoby wtedy, jak jest od zawsze, jak jest teraz, gdy wciąż od nowa puszczam podhalańskie bajki. Niezmienny głos Nowaka, niczym tamten genialny włóczęga w kusej marynarce, meloniku i z miękką laseczką w garści - szedłby przez cudze opowieści, falując tuż przy uchu Nowaka. Tak. Szedłby jak Chaplin, wysupłując z nas śmiech, albo każąc słonej wodzie stanąć między naszymi powiekami.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
23 listopada 2011
Portrety
Jerzy Nowak

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia