Oszustwo z prawdziwego zdarzenia

"Umowa, czyli Łajdak ukarany" -reż: Jacques Lassalle - Teatr Narodowy

Można by się pokłócić o to, kto jest ważniejszym bohaterem w "Umowie, czyli Łajdaku ukaranym". Widz koncentruje się na osobie Kawalera. Ale Marivaux nie bez powodu rozpoczyna utwór od popisów Trivelina, błazeńskiego sługi.

Ten Trivelin łączy publiczność ze sztuką i Jerzy Radziwiłowicz gra pośród nas i mówi bezpośrednio do siedzących w krzesłach. Błazen jak to błazen. Wędruje z epoki do epoki. Teraz znów przybył znikąd, paraduje na scenę przez widownię i gada z pyszną swadą starego szelmy. Dopiero po jakimś czasie poznajemy centralną postać, czyli dziewczynę przebraną za chłopca. Mistyfikacja zagęszcza się. Ale to właśnie wraz z pojawieniem się Trivelina pisarz wprowadza temat arlekinady życia, jakim przeniknięty jest ten utwór. 

Marivaux swoją sztukę uczynił znakomicie teatralną jakby po to, by zwrócić uwagę na teatr egzystencji. I w tym Narodowy upatruje ofertę dla nowoczesności. Zarówno gdy chodzi o teatr, który miał na myśli autor podejmując topiczny motyw wielkiej komedii świata, jak i ten, o który nam chodzi, gdy oglądamy świetną inscenizację i świetne role. 

Jest tylko jedna kraina celebrowania miłości. Jacques Lassalle zaprasza nas do Arkadii. Jest tu miejsce i dla Marivaux z jego dialektyką serc, komedią omyłek, przebierankami Dla Fragonarda, malarza uroczych zakątków, gdzie damy na huśtawce kokietują adoratora ciekawsko zaglądającego pod spódnicę. I dla Watteau, który mitologię miłości przedstawia w wizyjnych, uteatralizowanych fetes galantes. 

Tutaj dziedziczny jest stan wesoły i weselny. Naturę postrzega się jako obietnicę rozkoszy. Scenograf Dorota Kołodyńska aranżuje gaj miłości. Wjeżdżają kulisy, a każda to przezroczysta tafla z namalowanym drzewem. Bardzo to rokokowe te drzewa na szkle, co niczym u Watteau chwytają ulotną atmosferę światła i powietrza, Zjeżdża ogrodowa huśtawka. W festiwalu miłości uczestniczą stany społeczne i epoki. Pastoralna zabawa society łączy Hrabinę, Lelia i Kawalera w tańcu z wiejskimi weselnikami, w korowodzie zagarniającym wszystkich, także dzieci, które stawiają pierwsze kroki w tańcu jak w życiu. 

Tutaj spotyka się wczoraj z dziś. W ostatniej uwspółcześnionej odsłonie spektaklu oglądamy kolację, do której przygrywają muzycy. I zaraz przypominamy sobie, że już słyszeliśmy te glosy i dźwięki na samym początku, zanim Trivelin zamknął drzwi sceny i wyciszył zgiełk próby. Więc wtedy zaczynało rodzić się owo przekorne miłosne divertimento. Hrabina urażona przytykami śpiewaków wychodzi. A Lelio i sprawczyni całej tej zwariowanej przygody, kobieta, której imienia nie poznamy, ustawiają się w osobliwy poetycki portret pozostawiając nam tajemnicę. 

Arkadia Lassalla jest ironiczna. Jerzy Radziwiłowicz proponując dla swojego tłumaczenia tytuł "Umowa" znakomicie rozszerzył pole znaczeniowe utworu. Oglądając "Umowę" Fragonarda zastanawiamy się, czy kochankowie skupieni nad dokumentem grają o miłość, czy też grają miłością. U Marivaux jest tak. Lelio podpisał kontrakt przedmałżeński z Hrabiną, ale mu się odmieniło i planuje bardziej intratny układ z nieznaną damą, a ta by poznać przyszłego męża udaje Kawalera. Akcja odsłaniając wiarołomstwo wikła całą trójkę w skomplikowane oszustwo. Nie wiadomo, kto bardziej zdradza, kto lepiej kłamie, kto jest najlepszym oszustem. 

Czy niestała w uczuciach Hrabina? Małgorzata Kożuchowska dała tej postaci tyle wdzięku i jakiejś lekkiej, niewinnej grzeszności. Świetnie gra stylową formą, by z niej wpaść prosto w ramiona Kawalera. Przypuszcza brawurową szarżę miłosną i całuje tak, jak się to robi po francusku ku radości rozbawionej widowni. A Lelio Grzegorza Maleckiego? W istocie zna libertyńską szkołę łamania serc, ale naiwność, z jaką daje się złapać w pułapkę przez kobietę, jest czymś tak ludzkim, więc za wystarczającą karę uznajemy fakt, że wystawia go do wiatru jego własny ideał finansowy. I nie jest niewinna młoda panna dochodząca prawdy metodą kłamstwa. U Wiktorii Gorodeckiej całe to udawanie Kawalera jest rozbrajająco dziewczęce, nieustanna gra opanowywania i mimowolnego ujawniania kobiecości czyni z jej roli coś bardzo przykuwającego. 

W tej Arkadii pośród wiecznej wiosny drzewa rodzą gorzkie owoce. Tutaj znają klęskę marzeń o idealnej miłości. Ale choć Lelio, Hrabina i Kawaler przegrali, nam nie odbiera się wiary w miłość i życie. Artyści nie odmawiają bohaterom ciepłej życzliwości. Wszak wszyscy bierzemy udział w wielkiej komedii świata. Marivaux gromadzi błazenadę, maskę, omyłki i metamorfozy płci. Arlekinada to kwintesencja naszej kondycji. Zmienności trwania, kaprysów psychiki, marionetkowości podpowiadanej przez Lassalle w aktorskiej stylizacji. 

Błazen jest prześmiewczym reżyserem wydarzeń. W odkrywczym portrecie, jaki tworzy Karol Pocheć, Arlekin to przygłup, a trefnych na umyśle brano do trefnego cechu dla szyderstwa i zabawy. A to dyryguje wiejskim weselem, a to coś podsłucha, a to coś durnie powie. Intrygują wraz z Trivelinem i popychają sceniczną akcję. Ten drugi to frant, który bezczelnością utrzymuje się na powierzchni życia. Przechwala się sukcesami, ale wszystko, co robi Radziwiłowicz, to parodia i to ogromnie śmieszna, a gdy naśladuje swoich państwa arystokratów za satyryczny wgląd w styl miłosny galantów, otrzymuje gromkie brawa Sali. W ironicznej Arkadii ciamajda i hultaj pokazują światu język. 

Lasalle nie zatrzymuje się na samej anegdocie. Idzie w głąb, interesuje go oszustwo z powodów filozoficznych jako zasada egzystencji. Spójrzcie na kulisę. To symbol plastyczny. Szklana tafla pokryta kapryśną linią falistą. Powabna bazgrota odsyła do reguł percepcji. Podpowiada złudzenie jako temat przedstawienia. Sztukę jako prawdę osiąganą przez kłamstwo. Jako zmysłowe oszustwo intelektu. Łącząc w jedno psychologię, sztukę i naturę reżyser kieruje naszą uwagę na całokształt naszego ludzkiego istnienia. Ułuda jest lepszym krytykiem od Kanta i to ona przeprowadza skuteczną krytykę czystego rozumu. 

Lasalle okazuje się mistrzem igrania tym, co przedstawione, a co zasugerowane. I w tym jest cały Marivaux, w nieoczywistej wizji świata i w tym znalazł w Narodowym wrażliwego partnera. Tutaj ogród miłości okazuje się zagadkowym gąszczem. Aktorzy błądzą pomiędzy kulisami jak w labiryncie. Błądzą przez las paradoksów i splotów sprzeczności. Człowiek nie zna samego siebie. "Jestem je ne sais quoi" - najsłynniejszy cytat z Marivaux - opowiada człowieka jako igraszkę, a życie jako zagadkę. 

Także o nierozstrzygalnej grze świata myślał Jan Kott, gdy pisał: "iluzja realności jest realnością iluzji", w rozważaniach na temat androginii w Szekspirowskich komediach i romansach. Rzecz można odnieść do "Umowy" i do figury Kawalera. Ten chłopiec-dziewczyna, istota, która jest i nie jest, a jest pomieszaniem wszystkiego, to kolejna zagadka dla oka i dla rozumu, Temat przedrzeźniany przez Arlekina łamiącego sobie język nad gramatyką androgyny wieńczy zabawna definicja "chłopaczek jak gdyby". Oto właściwy bohater komedii pozoru. Z niej ani serce, ani umysł nie znajdą wyzwolenia. Błazeński śmiech powędruje z Trivelinem, który w końcu wyrusza w dalszą drogę z epoki do epoki. 

Pomyślmy, ilu pisarzy widziało w człowieku aktora, a w naszym losie rolę. Więc nic nie jest bardziej ludzkie niż teatr? Przypominają o tym artyści narodowi. Oni to wiedzą, jeśli świat jest grą, to tym bardziej należy ją dobrze odegrać. Oszuści z prawdziwego zdarzenia.

Barbara Hirsz
Trybuna
4 lipca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia