Pa(to)s

"Beatrix Cenci" - reż. Maciej Sobociński - Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie

Dokonano cudu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Na cud zapracował reżyser spektaklu "Beatrix Cenci" - Maciej Sobociński. Nagle odkryłam, że teatr naszego wieszcza ma jakieś 50 m2 powierzchni więcej! Na tym spektaklu można było na chwilkę pomilczeć. Ale tak wewnętrznie, na chwilkę, bo zaraz potem trzeba było jęczeć z bólu wraz z aktorami. I tak przez 2 godziny i 5 minut. Przynajmniej według planu... Bo niektórzy jęczeli i po

Dokonano cudu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Na cud zapracował reżyser spektaklu „Beatrix Cenci” – Maciej Sobociński. Nagle odkryłam, że teatr naszego wieszcza ma jakieś 50 m2 powierzchni więcej! Na tym spektaklu można było na chwilkę pomilczeć. Ale tak wewnętrznie, na chwilkę, bo zaraz potem trzeba było jęczeć z bólu wraz z aktorami. I tak przez 2 godziny i 5 minut. Przynajmniej według planu… Bo niektórzy jęczeli i po.

„To nie jest spektakl dla młodzieży” – usłyszałam na wstępie. Cudownie, doznam kolejnego zbulwersowania w moim życiu. Krakowskiego. Wchodzę. Nie bulwersuję się. Cicha muzyka sączy się przez niewidoczne nośniki fal dźwiękowych. Wychodzą dziewczynki w białych sukniach. Idą powoli, majestatycznie. Czuję ten charakterystyczny zapach teatralnej garderoby. Staram się być tak poważna jak one – wstrzymuję oddech i… Wrzask. Odbija się od ścian, wraca, powoduje gwałt na moim uchu. To dopiero początek gwałtów. Teraz czas na to, co najbardziej bulwersuje publikę. Naoczny gwałt. Oto Pan Cenci (Witold Jurewicz) wybiega na scenę ze swoją córką, Beatrix (Dominika Bednarczyk). Ledwo wybiegli – już jęczą. Jęczą, skaczą, biegają. Pan Cenci to człowiek bez klasy, nie będzie jej poniewierał gdzieś za kulisami – a co! Na scenie. Pan Cenci nie jest normalny. Pan Cenci to potwór. Biega po scenie w białym czymś, nawet nie wiem, czy ma bieliznę. Ale chyba ma, bo nikt nie przysłania oczu. Koniec biegania. Koniec bulwersowania się. Teraz następuje patos. O tak, ta sztuka to czysty patos. Każdy aktor ma doskonale uformowaną maseczkę. Matka Beatrix (Anna Tomaszewska) ma na twarzy udręczenie. Cierpi razem z córką, ale jakoś nie kwapi się do pomocy swojej pierworodnej. Beatrix „nosi” na twarzy gruby podkład bólu, a na nim sporą dawkę determinacji. Nie zdejmuje ich nawet, gdy spotyka miłość swojego życia – Giano Gianiego (Radosław Krzyżowski). Giano to typ maseczki „cienko na wierzchu, ale za to, jakie wnętrze”. Tak, on to ma wnętrze. Zakochuje się w Beatrix od pierwszego wejrzenia, zabija przez nią swojego brata, a na deser – chce umrzeć razem z nią. Ale o to nie można mieć pretensji – wola wieszcza. Wola reżysera – farba. Tym razem na scenie. Nagle pojawia się pan z wiadrem – podobnie jak ojciec Beatrix – nie ma szacunku dla świętego miejsca dionizyjskiej uczty, zaczyna bezkarnie taplać się w farbie. Pan okazuje się być bratem Giano. Podobno to niezły malarz. Szkoda, że garbaty. Bez tego balastu pewnie byłby dziś drugim da Vincim. A tak opisał go tylko/aż Słowacki. A reżyser pokazał, jako człowieka tajemniczego, na jego twarzy wymalował głębokie poczucie ułomności. Szkoda, że ginie. Kolejni na scenie – trzej „furiowie” (Witold Jurewicz, Sławomir Rokita, Krzysztof Piątkowski). Przywołują na myśl makbetowskie wiedźmy. Biegają na wysokich, czarnych szpilkach. Te ich skórzane stroje z otworami na tyłkach. To chyba jedyny element kostiumów, który nie wieje na widza, napędzanym przez te dwie godziny z okładem, patosem. Widać ich dokładnie. Wszystko przez ogromne reflektory z boku sceny, które przywodzą mi na myśl jakiś suszący hełm rodem z salonów fryzjerskich. Ale tutaj nie torturują moich włosów, torturują moje poczucie gustu i smaku. Gdyby chociaż nadać im inny kształt… Pomimo tego dysonansu scenografia jest odpowiednia. Niezbyt rzuca się w oczy, nie przyćmiewa gry aktorów. Ta z kolei wydaje się nie mieć granic, w sposób zupełnie naturalny opuszczają oni scenę. Kluczowy moment sztuki, kiedy cała widownia umiera na atak patosu – proces Cencich. Wielki Inkwizytor siedzi w lożach na balkonie i wygłasza swoją przemowę. Moim zdaniem to moment zaskakujący. Wszystko potęgują ustawione na tylnej ścianie sceny ekrany, na których wyświetlają się twarze aktorów. Cóż jednak z tego, gdy skierowany na mnie atak patosu psuje kolejny raz drobny szczegół scenografii – krzesła z (rzekomo) szesnastowiecznego plastiku. Nic nie zmienia jednak faktu, że drobna warstwa patosu osadza się na mojej twarzy.

Wychodzi na to, że reżyserowi się udało. Zostawił na mojej twarzy ślad patosu. Ucharakteryzował mnie na swój sposób. Udowodnił mi, że można coś zrobić na odległość. Oblepił mnie cienką warstewką patosu, bólu i niemocy. Ale ja umyłam twarz. To nie był makijaż permanentny.

Trzecia nagroda - Konkursie na recenzję spektaklu „Beatrix Cenci”.
Sabina Polak - uczennica Liceum Ogólnokształcącego nr 1 im. Marcina Miechowity w Wadowicach.

Sabina Polak
Materiały Teatru
10 czerwca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...