Pająk do pokochania, Maja do podziwiania

"Przygody Pszczółki.."- reż: J. J.Połoński -Teatr Andersena w Lublinie

Przed sobotnią prapremierą "Przygód pszczółki Mai" spotkałem przyjaciela, pracownika Teatru im. H. Ch. Andersena, który podzielił się ze mną pewną uwagą.

- Wiesz, mimo że widziałem dziesiątki prób i sam pomagałem przy powstaniu spektaklu, to za każdym razem kiedy widzę niektóre postaci z bajki, nie mogę się powstrzymać od śmiechu - stwierdził.

- Nic dziwnego! - wypadałoby odpowiedzieć. - Tak sympatycznych i ekscentrycznych stworów, mogłoby pozazdrościć Andersenowi nawet studio Walta Disneya. Lalki były jednym z głównych składników sukcesu pierwszego teatralnego przedstawienia „Mai” w Polsce.

Na przykład taki pająk. Złośliwy, owszem, można by wręcz powiedzieć: zły! Ale za to jaki słodki, jaki muzykalny, jak uroczo tchórzliwy.

Albo biedronka. Nie przypominam sobie, żebym widział w jakiejkolwiek bajce biedronkę analizującą formalną stronę swojej twórczości poetyckiej.

Podobnych dziwolągów jest w „Mai” więcej. I większość zachwyca wyglądem, sposobem poruszania się, ciekawą osobowością, poczuciem humoru (bądź owego poczucia brakiem). Największa w tym zasługa Evy Farkasovej, która przygotowywała scenografię, lalki i kostiumy. Farkasova jest laureatką wielu prestiżowych nagród i w trakcie premiery można się było przekonać, że jest ich warta. Konik polny Filip, który skacze na tzw. jump boots czy szczudłonogi Żuk, który w 90 procentach składa się z wielkich oczu (pozostałe procenty to skrzydła żyjące własnym życiem i „żuk właściwy”) to małe arcydzieła.

Dziś Dzień Dziecka, więc nie czas na złośliwości, ale trzeba też wspomnieć o pewnych niedociągnięciach. Przy adaptacji książki twórcy Mai, Waldemara Bonselsa, reżyser i scenarzysta postawili na wprowadzanie kolejnych ciekawych osobowości, zamiast częściej stosować czytelne i ważne dla fabuły zwroty akcji.

Jednak mimo tych drobnych wad, musical na małej scenie „Andersena” zachwycał rozmachem i energią.

„Przygodom pszczółki Mai” dobrze zrobiło np. dodanie animacji wyświetlanych na „kurtynie” i pomysłowe wykorzystanie dźwięków i muzyki. Kompozytor Marcin Partyka każdą scenę i każde żyjątko obdarzył unikalną muzyką, łączącą soul, jazz i trochę muzyki barokowej - zawsze w charakterze opisywanego bohatera. Mnie najbardziej podobała się drumla towarzysząca skokom Filipa.

Brawa należą się też twórcy choreografii, Paulinie Andrzejewskiej, no i aktorom. 

A zwłaszcza jednej aktorce.

Rola debiutującej Urszuli Pietrzak (pszczółki Mai), to herkulesowe zadanie: połączyć wymagające układy taneczne z mimiką, ruchami lalką i intonacją głosu, ale sprostała mu w stu procentach.

Paweł Franczak
Polska Kurier Lubelski
1 czerwca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...