Pamiętajcie o sardynkach!

"Czego nie widać", Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu

Jeśli coś ma pójść źle, to żadna siła nie jest w stanie zmienić rozwoju wypadków. Nie potrzeba do tego czarnego kota - wystarczy głupawa blondynka, talerz sardynek, labirynt drzwi i troszkę nieporozumień. Cóż za farsa! - chciałoby się rzec.

W trzech aktach przedstawienia oglądać można trzy różne oblicza teatru: generalną próbę spektaklu, zachowania aktorów w kulisach, tuż przed premierą, oraz ostatnie - wystawienie (jak najbardziej nieudane) nowej sztuki. Mamy więc do czynienia z ideą „teatru w teatrze”. 

Początek spektaklu nie zapowiadała, że całość będzie tak zabawna. Być może po pierwszych minutach gry, kiedy to akcja nie toczyła się zbyt dynamicznie, publiczność nastawiła się na spokojny jej przebieg. Jednak scenografia oparta na budowie mieszczańskiej, brytyjskiej willi, mnogość drzwi i strome schody zasugerowały, że zabawa dopiero się zacznie, a na scenie rozpocznie się prawdziwy tajfun. Dodatkowo nieszczęsny talerz sardynek staje się przyczyną wielu kłótni i jest nie mniej ważny od niejednego bohatera sztuki.  

Z każdym aktem chaos i nieporozumienia narastają, ciśnienie również, a wraz z nim salwy śmiechu na widowni. Rozkojarzeni, roztrzepani aktorzy szykują się do premierowego spektaklu. Każdy stara się wypaść jak najlepiej, lecz nie każdemu udaje się zachwycić reżysera (Andrzej Czernik). Wiotka, słodka i roztrzepana Brook (Aleksandra Cwen) jest chyba najmniej świadoma całego rozgardiaszu i wraz z postacią Selsdona (Waldemar Kotas) – uroczego, przygłuchego dublera, stanowią parę postaci, które nadają przedstawieniu najwięcej kolorytu.  

Właśnie aktorstwo w „Czego nie widać” nadaje farsie największego smaku. Niejeden z nas po przebiegnięciu stu metrów dostaje zadyszki i łapie się za serce. Aktorzy w spektaklu pokonują kilometry biegając po schodach w górę i w dół, turlając się po nich, przemykając od drzwi do drzwi, by w tym samym czasie wypowiadać swoje kwestie z prędkością karabinu maszynowego. W akcie drugim sztuki podziw budzi umiejętność budowania napięcia poprzez samo posługiwanie się gestem i mimiką. Ukazane są ostatnie minuty przed oczekiwaną premierą, a wymagana cisza dodatkowo pobudza gniew i zatargi między postaciami. Umiejętność bezgłośnego prowadzenie kłótni i uprzykrzania sobie życia wprawiają widza w zdumienie.  

Jak się okazuje nawet największa porażka, jakiej cała trupa teatralna doświadcza podczas wystawienia sztuki, sprawia, że nie tracą oni swojego wigoru. Dotty (Grażyna Misiorowska) już ledwo trzyma się na nogach, kuleje i rozpacza nad utraconym talerzem sardynek, jednak gra dalej. Nadwrażliwy Freddy (Leszek Malec) będący na skraju wyczerpania nerwowego również gra dalej. Nikt nie chce zawieść widowni.  

Jak śpiewał Freddy Mercury: „show must go on”. Choć w naszym życiu nie wszystko idzie po naszej myśli, choć potykamy się o własne nogi, to nie przerywamy dążenia do celu. Nasz upór kiedyś zaowocuje, niekoniecznie puszką sardynek.

Karolina Kaczmar
Dziennik Teatralny Opole
13 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia