Pamina wygrywa życie

"Czarodziejski flet" - reż. Sjaron Minailo - Teatr Wielki w Poznaniu

W "Czarodziejskim flecie" Mozarta, w reżyserii Sjarona Minailo, najbardziej urzeka mnie prostota środków wyrazu. Czytelne symbole przemawiają wprost do wyobraźni widza. Najwybitniejszą kreację stworzyła odtwórczyni roli Paminy, Roma Jakubowska-Handke. Ostatnia premiera sezonu w poznańskiej Operze zasługuje na najwyższe uznanie.

"Opera jest sztuką, która realizuje metafizykę samego bycia człowieka. Powtóre - opera wyraża siebie poprzez metafizyczny akt wcielania muzyki. Właśnie ów akt jest warunkiem koniecznym zaistnienia opery. Opera nie istnieje bez człowieka, zwłaszcza nie istnieje bez ludzkiego głosu" - te słowa wybitnego polskiego reżysera operowego Ryszarda Peryta, pochodzące z książki "Opera uboga" pokazują, jakie miejsce wyznacza on operze w świecie i jak myśli o sposobach jej realizacji. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że Sjaron Minailo, reżyser "Czarodziejskiego fletu" w poznańskiej Operze, nigdy ich nie przeczytał, może nawet nigdy nie słyszał o Perycie. Mimo to, po obejrzeniu przedstawienia śmiem twierdzić, że między wymienionymi twórcami istnieje pewne pokrewieństwo umysłowe. Zarówno dla jednego, jak i dla drugiego, centralną postacią w operze jest człowiek (jako byt). Opera jest o Nim, ale co ważniejsze - przez Niego istnieje. W wywiadzie opublikowanym w książeczce programowej do spektaklu, Minailo mówi: "Tak jak muzyka powstaje w akcie muzykowania, teatr rodzi się w przestrzeni pomiędzy danym materiałem wyjściowym - w naszym wypadku jest nim kompozycja Mozarta - a rzeczywistością. Sztuka może istnieć tylko w kontekście społeczeństwa, w którym jest tworzona i odczytywana".

Rzeczywiście, reżyser zrezygnował z historyzującego dekoratorstwa, co wyszło i jemu i publiczności na dobre. "Czarodziejski flet" w jego reżyserii, bez wielkiego węża na scenie, jest równie ożywczy, co "Halka" Passiniego, pozbawiona ciupag, parzenicy i malowanych gór. Mamy do czynienia z zupełnie nową jakością, która zmusza do refleksji, a nie wyłącznie bawi piękną melodią i urodą baśniowego obrazu. W centrum postawione zostały pytania, dotyczące ludzkiej natury, a więc namiętności, władzy, zazdrości, niezrozumienia, ale i walki o dobro. Mamy wizje społeczeństwa i samodoskonalenia jednostki.

Twórcy spektaklu postanowili usunąć z libretta dialogi mówione i zastąpić je dźwiękowym nagraniem filozoficznego testamentu Praojca, ofiarowanego Paminie. Monologi napisał dramaturg Krystian Lada. Słowa wypowiadane przez Praojca prowadzą widzów przez spektakl, zwracając uwagę na wątki schikanderowskiego libretta, które być może do tej pory nie były nigdy odczytywane w podobny sposób. I tak centralną postacią opery staje się Pamina, rozdarta między dwoma światami. Ciemnym - własnej matki, Królowej Nocy, a jasnym - reprezentantowanym przez Sarastro. Między tymi siłami toczy się walka, można rzec na śmierć i życie. Pamina wplątana w rozgrywki dwóch stron konfliktu, ostatecznie wpada na pomysł rozwiązania alternatywnego, polegającego na wyzwoleniu księcia Tamino ze wszystkich ról, jakie mu narzucono i obciążeń z tym związanych. Każe mu być po prostu sobą. Realizatorzy postanowili spojrzeć krytycznym okiem na świat stereotypów. Dlatego do świata Królowej Nocy, czyli świata kobiet wyrażonego poprzez to, co ciemne, emocjonalne i rozwibrowane, dołącza Król Nocy, który burzy twardy podział na świat dobra i zła, determinowany płcią.

Narracja jest w spektaklu przeprowadzona w sposób klarowny dla widza, ale i konsekwentny. Całość, czyli dekoracje, kostiumy, gra aktorska i światło są nieprawdopodobnie ze soba spójne. Dyskretnie i metaforycznie wpisuje się w tę całość masońska symbolika.

Najbardziej w "Czarodziejskim flecie" Sjarona Minailo urzeka mnie prostota środków wyrazu. Czytelne symbole przemawiają wprost do wyobraźni widza. Jednym z takich przykładów jest ogromna turbina, kręcąca się w głębi sceny, która z jednej strony symbolizuje odwieczne mechanizmy, rządzące rzeczywistością, z drugiej natomiast, kiedy w finale spektaklu zastyga w bezruchu - przypomina, że to od nas zależy, jak owa rzeczywistość wygląda. Jestem pełen uznania dla twórców spektaklu - udało im się stworzyć dzieło o najwyższych walorach artystycznych.

Wspaniale wypadli śpiewacy, wśród których najwybitniejszą kreację stworzyła odtwórczyni roli Paminy, Roma Jakubowska-Handke. Sopranistka pozostaje w bardzo dobrej formie wokalnej, o czym mogliśmy się przekonać także kilka miesięcy temu, podczas premiery "Zemsty nietoperza". Jakubowska-Handke stworzyła wielowymiarową postać, która poza świetnym portretem psychologicznym, zachwycała także popisem najwyższych umiejętności muzycznych. To kreacja, która zapewne zapadnie głęboko w pamięć publiczności.

Na wyróżnienia zasługuje także I Dama, czyli Ilona Krzywicka, młoda śpiewaczka obdarzona sopranem o wyjątkowej barwie, a także umiejętnością dobrego partnerowania. Brawa należą się też Oldze Maroszek - III Damie, która już od dłuższego czasu czaruje poznańską publiczność swoim mięsistym i urodziwym mezzosopranem.

Ciekawie zaprezentowała się Aleksandra Olczyk, której powierzono partię Królowej Nocy. To zapowiedź wspaniałego talentu wokalnego, śpiewaczka o bardzo wyrazistej i charakterystycznej barwie, nieco szklistej, a także rozległej skali i swobodnej koloraturze. Odniosłem jednak wrażenie, że artystce za wcześnie powierzono tę rolę. Powodem moich wątpliwości było wykonanie piekielnie trudnych figur staccatowych, które co prawda intonacyjnie nie przyniosły rozczarowań, jednak czuło się pewien brak emisyjnej swobody. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to rola udana.

Paweł Brożek, odtwórca roli księcia Tamino, początkowo sprawiał wrażenie spiętego, jednak w drugim akcie zyskał sporo pewności siebie, co przełożyło się na stworzenie interesującej partii. Śpiewak dysponuje ładnym, lirycznym głosem.

Dużo humoru wniósł Jaromir Trafankowski jako Papegeno, artysta zawsze z powodzeniem sprawdza się w rolach komicznych. Pamiętam go jako Figara w "Cyruliku sewilskim", a także Macieja w "Strasznym dworze". Ma wciąż ten sam zabawny styl gry.

Nieco rozczarował mnie Szymon Kobyliński w roli Sarastra, który nie przekonywał aktorsko, a do tego najniższe rejestry jego głosu okazały się mało nośne, wprost na granicy słyszalności.

Chór Teatru Wielkiego w Poznaniu zaśpiewał, jak zwykle, na najwyższym poziomie. Pięknie frazujący, bogaty barwowo i nienagannie przygotowany. Szkoda, że podobnych słów nie można powiedzieć o grze orkiestry. Mozart z natury lekki i delikatny, pod batutą Gabriela Chmury okazał się ciężki, pozbawiony eleganckiej frazy, w wielu momentach nierówny, co pokazały już pierwsze trzy akordy uwertury. Także intonacja pozostawiała wiele do życzenia. Gabrielowi Chmurze zawdzięczam wiele pięknych momentów mojego muzycznego życia, że wspomnę chociażby o "Lady Makbet Mceńskiego powiatu" Szostakowicza czy "VII Symfonii" Krzysztofa Meyera. Chciałbym zaliczyć do tej grupy także wykonanie Mozarta, niestety, mimo najszczerszych chęci, nie mogę.

Adam Olaf Gibowski
www.kulturaupodstaw.pl
14 czerwca 2017
Portrety
Sjaron Minailo

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...