Pan tu nie stał - rzecz o Barańczaku

"Mister Barańczak" - reż. Jerzy Satanowski - Teatr Nowy, Poznań

"Mister Barańczak" to kolejna premiera Teatru Nowego w Poznaniu. Zabawna, przewrotna historia, która ubawiła poznańską publiczność w piątkowy wieczór. Nie wiem co ja mam państwu napisać, że mi się podobało? Że takiego teatru w tym mieście potrzeba? To słowa, które padały z ust widzów po spektaklu.

Jeśli chodzi o moje odczucia, to trochę są one inne. Rzecz się ma o Barańczaku. Wielkim pisarzu, tłumaczu, krytyku literackim no i przede wszystkim Poznaniaku. Och jak my lubimy kiedy możemy się w świecie kimś pochwalić.

Jerzy Satanowski postanowił w ten sposób oddać hołd autorowi. "Muzyczno-liryczne" opowieści przykładowego dnia z życia artysty, zamieniły scenę w mini kabaret. Jeżeli ktoś lubi takie formy to powinien w tym momencie rezerwować sobie bilet i biec do teatru. Pomijam fakt, że panu reżyserowi słoń nadepnął na ucho i pojawiają się przypadki, gdy aktorka nie trafia w dźwięki i spłaszcza samogłoski, ale te kwestię zostawiam już muzykologom.

Ania Mierzwa po raz kolejny daje świetny popis wokalny przez co zjada swoich kolegów i koleżanki. Odkryciem był dla mnie Mateusz Ławrynowicz, który nie tylko potrafi świetnie zbudować postać, ale także "po męsku", z charyzmą, ikrą jakąś zaśpiewać. Tytułowa rola przypadła Mariuszowi Puchalskiemu, który poradził sobie z zadaniem chociaż czasem niestety nie był słyszalny. Żonę zagrała Marysia Rybarczyk. Perła, która przytrafiła się Oksanie Hamerskiej na koniec spektaklu zasługuje na ogromne brawa. Tak wrócić na scenę (po małej przerwie) można sobie tylko wymarzyć. Jednak to Ania Mierzwa i Mariusz Puchalski (jak dla mnie) mają najpiękniejszą scenę spektaklu. Mierzwa, która wbija publiczność w krzesła tembrem swojego głosu, tutaj półszeptem prawie, ubrana w białą sukienkę przysiada obok Puchalskiego i jakby do ucha śpiewa mu kołysankę. Ogromną siłę ma ta scena. Do tego stopnia, że zapomniałam już że mnie wkurzał czasem ten kabaret. Zbyt dużo dosłowności, teatralności w teatrze (lustra, przesuwana scena, nie wiedzieć po co komu ten dym na początku sztuki itd.). Kilka świetnych pomysłów reżysera jak przedstawienie różnych narodowości (w tym Niemki odegranej 1:1 przez Mierzwę) i zabawa językiem poety. "Klub alkoholików" odśpiewany przez Łukaszewską, Mierzwę, Rybakowską, Hamerską z pomocą Ławrynowicza i Elisa mnie osobiście bardzo rozbawił. Prawie niezauważalną postać zagrana przez Waldemara Szczepaniaka zostawiam do przemyślenia reżyserowi.

Poezja Barańczaka sprytnie przemycona. Aktorzy nawet jakby się pomylili, to my tego nie zauważymy. Język Barańczaka jest dość hmm specyficzny. Można go sobie połamać. Niezła lekcja dykcji dla występujących.

Wielkie brawa dla muzyków, którzy grali na żywo podczas spektaklu. Są nieodłącznym elementem tego żywego wydarzenia i na pewno zasługują na wyróżnienie.

To nie jest mój teatr, ale uśmiechnęłam się kilkakrotnie. Nie należy się jednak nastawiać tylko na zabawę. Tak zwany mądry widz wyjdzie z refleksją na ustach, a nie uśmiechem.

Poznaniacy (i nie tylko) zweryfikujcie to sami idąc do teatru. I nie przynoście cukierków do teatru, bo zęby od nich bolą, a po 18-stej niezdrowo jeść. Pozdrawiam panie, które siedziały za mną.

Julia Rybicka
fit-steria.blog.pl
29 października 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia