Pan z małego ekranu

Leonard Pietraszak. Kim jest aktor?

Aktorem został właściwie trochę przez przypadek – ale kiedy już stanął na scenie i przed kamerami, z miejsca zaskarbił sobie sympatię widzów i krytyki. Sam siebie nazywa człowiekiem spełnionym zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Do szczęścia brakuje mu tylko jednego: pojednania z synem, który od kilkudziesięciu lat nie chce utrzymywać z nim kontaktu.

- 6 listopada Leonard Pietraszak obchodzi osiemdziesiąte piąte urodziny
- Początkowo marzył o karierze boksera, potem chciał zostać dziennikarzem – kiedy jednak trafił do szkoły teatralnej, zrozumiał, że jego przeznaczeniem jest aktorstwo
- Najchętniej występował w teatrze, ale największą popularność przyniosły mu seriale, między innymi "Czarne chmury" i "Czterdziestolatek"
- Od dziecka zafascynowany jest malarstwem; posiada własną kolekcję dzieł sztuki, które ofiarował rodzinnej Bydgoszczy
- Jego pierwsze małżeństwo zakończyło się rozwodem; drugą żoną aktora została Wanda Majer, z którą jest szczęśliwy do dziś
- Aktor od lat próbuje naprawić relacje z synem z pierwszego związku – jak dotąd bezskutecznie

Na początku był boks. Dla nastoletniego Pietraszaka stał się nie tylko największą młodzieńczą pasją, ale i sposobem, by nie myśleć o przygnębiającej, powojennej rzeczywistości i trudnej sytuacji materialnej w domu. Wraz ze starszym, odnoszącym już sportowe sukcesy bratem i kolegami regularnie chodził na treningi, marząc o wielkiej karierze na ringu. Miał też godny wzorzec do naśladowania, jego trenerem został bowiem Edward Rinke, jeden z najlepszych bokserów w kraju (który w czasie wojny został aresztowany przez gestapo i aby przeżyć, staczał organizowane walki na pięści w obozie koncentracyjnym Mauthausen). Rodzice Pietraszaka nie byli jednak zachwyceni takim obrotem spraw i chcieli, by młodszy syn obrał inną ścieżkę. Nie ulegli błaganiom Leonarda, zignorowali również słowa Rinkego, który zapewniał, że chłopak ma do tego sportu ogromny talent. Pietraszak przestał więc prosić nieustępliwego ojca i po prostu zaczął wymykać się na treningi w tajemnicy.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się dalsze losy zawodowe przyszłego aktora, gdyby nie przegrana walka na mistrzostwach odbywających się w Inowrocławiu. Przeciwnik był bezlitosny, pokonał Pietraszaka bez większego wysiłku i uderzył nie tylko w jego szczękę (uszkadzając ją permanentnie), ale i w ego. Po tej porażce młody Leonard uznał, że być może faktycznie boks nie jest jego przeznaczeniem i zaczął sobie szukać nowego zajęcia. Po maturze zdawał na dziennikarstwo, a kiedy nie znalazł się na liście przyjętych, zdecydował się na studiowanie chemii. Nie wytrzymał tam jednak długo; po powrocie do rodzinnej Bydgoszczy zajął się sprzedażą prasy zakładowej. Praca, jak wspominał, była lekka, łatwa i przyjemna, on sam miał zaś bardzo dużo wolnego czasu. Ponieważ jednak nie lubił bezczynności, szybko zaczął się nudzić – i to właśnie nuda sprawiła, że zapisał się na kółko teatralne.

Aktorski żywioł
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie – Pietraszak, namówiony przez prowadzących kółko aktorów, zapisał się na egzamin do szkoły teatralnej w Łodzi i, mimo ogromnej konkurencji, zdał bez żadnego problemu. Wkrótce zadebiutował na scenie i przez następne dekady występował w teatrach w całej Polsce; na początku lat sześćdziesiątych wygrał nawet organizowany przez "Express Poznański" plebiscyt na najpopularniejszego aktora. A potem, choć twierdził, że przemysł filmowy początkowo zupełnie go nie pociągał, trafił i przed kamery.

Największą popularność przyniosły mu bez wątpienia seriale. Początkowo Pietraszak czaił się na rolę Hansa Klossa w "Stawce większej niż życie" i miał poparcie Andrzeja Konica, u którego występował w telewizyjnym Teatrze Sensacji, jednak przegrał walkę o angaż ze Stanisławem Mikulskim. Ostatecznie musiał zadowolić się epizodyczną rólką, został Hubertem Ormelem w odcinku "Hasło" i wygłosił kultową kwestię: "W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle". Konic jednak o nim nie zapomniał i kiedy pracował nad "Czarnymi chmurami", zaproponował Pietraszakowi rolę pułkownika Dowgirda. Była to jego pierwsza duża rola ekranowa, w dodatku bardzo wymagająca, do której przygotowywał się miesiącami, ćwicząc szermierkę i jazdę konną. Publika go pokochała, ale też spełnił się jego najgorszy lęk – został zaszufladkowany. Jak wyznawał w "Gazecie Wyborczej": "Zakosztowałem wtedy trochę słodko-gorzkiej sławy twarzy popularnej postaci filmowej. Mogłem jak najlepiej grać w teatrze, mogłem dać z siebie wszystko, a na koniec zawsze usłyszałem: »No, bardzo dobrze pan grał, ale w 'Czarnych chmurach' to pan dopiero zagrał...«". Ze swoją postacią udało mu się zerwać, dopiero gdy zgolił charakterystyczną brodę.

Na plan przychodził "pod wpływem". Gdy umarł, jego ukochana wyskoczyła z okna
Miło wspominał też pracę na planie "Czterdziestolatka", gdzie dostał rolę doktora Karola Stelmacha, kolegi Stefana Karwowskiego, granego przez Andrzeja Kopiczyńskiego (prywatnie przyjaciela Pietraszaka ze studiów). "Byliśmy jak bracia. Andrzej był tego typu aktorem, który grając z innym partnerem, starał się, aby partner wypadł lepiej od niego. Współgrał z partnerem. I robił to bardzo szczerze, z sercem", opowiadał PAP Pietraszak. Co ciekawe, na castingu Jerzy Gruza jako Karwowskiego widział właśnie Pietraszaka, a Kopiczyński miał zostać Stelmachem. Reżyser zachwycił się ich chemią, ale uznał, że powinni zamienić się rolami. Pietraszak nie ubolewał nad tym zbytnio; zresztą nie miał powodu, bo właśnie dzięki swojej kreacji w "Czterdziestolatku" otrzymał pracę w wymarzonym warszawskim teatrze Ateneum, do którego bezskutecznie próbował się wcześniej dostać. Tymczasem zaraz po emisji serialu zadzwonił do niego zachwycony dyrektor Janusz Warmiński, proponując etat.

Zakochany w obrazach
Oprócz grania Pietraszak ma jeszcze jedną słabość – sztukę. Malarstwem zafascynował się już w podstawówce i był częstym gościem w bydgoskim muzeum. Pierwszy obraz, który pojawił się w jego kolekcji, to rysunek otrzymany od mieszkającego po sąsiedzku Tadeusza Kulisiewicza; tak właśnie u Pietraszaka rozbudziła się chęć posiadania następnych dzieł.

Dziś sam ma imponującą kolekcję obrazów (którą podarował ukochanej Bydgoszczy – można ją oglądać w Muzeum Okręgowym im. Leona Wyczółkowskiego), uchodzi za prawdziwego znawcę i wielokrotnie służył innym radą, bez problemu demaskując podróbki różnych znanych polskich dzieł. "Zwykle dzwonię do domu aukcyjnego i grzecznie proszę, by przyjrzeli się obrazowi jeszcze raz. I najczęściej, choć nie zawsze, oddzwaniają, dziękują: w gorączce przygotowań do aukcji wątpliwy obraz jakoś przemknął", opowiadał w "Gazecie Wyborczej".

Błędy młodości
Pietraszak odnosił sukcesy nie tylko na polu zawodowym. Ze względu na swój charakter łatwo nawiązywał przyjaźnie, a kobiety, niezależnie od wieku, zakochane w jego urodzie i charyzmie, nierzadko traciły dla niego głowy i słały do niego miłosne wyznania. "Większość listów, jakie wówczas otrzymywałem, pisana była przez młodziutkie dziewczyny, często niepełnoletnie, to było bardzo miłe i nie powiem, łechtało moją męską próżność", wyjawiał w "Fakcie".

Jego pierwszą wybranką została Hanna, piękna malarka, którą poznał tuż po studiach w poznańskim klubie. "Zaczęła brylować w towarzystwie, nie zwracając na mnie uwagi. To było dla mnie wyzwanie. Podszedłem do niej i oznajmiłem: »Co ty tu będziesz udawać, jak będę chciał, to zostaniesz moją żoną«", opowiadał w książce "Ucho od śledzia". Wreszcie udało mu się zaprosić ją na randkę, a zaraz potem wzięli ślub. Jak przyznawał po czasie – była to zupełnie nieprzemyślana i podjęta zbyt szybko decyzja, oboje nie czuli się bowiem gotowi na założenie rodziny. Gdy na świat przyszedł ich syn Mikołaj, Pietraszak dostał akurat angaż w Warszawie i do Poznania przyjeżdżał tylko w weekendy. Ta rozłąka źle wpłynęła na więź między małżonkami, którzy stopniowo zaczęli się od siebie oddalać. Niedługo potem aktor poznał koleżankę po fachu, Wandę Majer, i zakochał się w niej bez pamięci. Wreszcie poprosił żonę o rozwód, a kiedy sprawa została sformalizowana, ożenił się po raz drugi.

Bolesny konflikt
Za szczęście w drugim małżeństwie Pietraszak zapłacił wysoką cenę – stracił kontakt z jedynym synem. Mikołaj poczuł się zdradzony i porzucony przez rodzica, a ich stosunki bardzo się ochłodziły. "Jako mały chłopiec Mikołaj często pytał, czemu nie mieszkam z nim i mamą (...) Myślałem, że kiedy dorośnie, zrozumie pewne rzeczy i nasze relacje będą wyglądały inaczej", wyznawał aktor w "Uchu od śledzia". Mimo upływu lat nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja miała się zmienić. Mikołaj, mający dość pytań o sławnego ojca, rozważał nawet usunięcie pierwszego członu swojego nazwiska (Pietraszak-Dmowski), co sprawiło aktorowi wielką przykrość; podobnie jak zaproszenie na ślub syna, na którym miał pojawić się bez drugiej żony. Mimo to Pietraszak wciąż marzy, że uda im się jeszcze wyjaśnić dręczące ich konflikty i pojednać. "To jest sprawa, która nigdy nie da mi spokoju. A czas ucieka...", dodawał.

Od kilku lat aktor nie pojawia się już na ekranie – chociaż wciąż otrzymuje propozycje ról. Przyznaje jednak, że to dla niego zamknięty rozdział. "Już nie myślę o tym. (...) Chyba że jakaś nadzwyczajna rola człowieka w bardzo, bardzo podeszłym wieku. Zagrałbym, aby pokazać, że chodzę, myślę i mówię. Oczywiście żartuję. Nie, na poważnie już nie myślę o tym, żeby coś zagrać", kwitował w "Głosie Wielkopolskim". Wiedzie spokojne i szczęśliwe życie u boku żony. Zapytany przez "Fakt", czy jest dumny ze swoich osiągnięć i czy ma sobie coś do zarzucenia, odpowiadał: "Czuję się całkowicie spełnionym człowiekiem, który wiódł i wiedzie uczciwe życie. W moim wieku nie warto jest żałować niczego. Lepiej uśmiechać się do wspomnień".

Sonia Mozel
Onet.Kultura
8 listopada 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...