Pani od Poezji

Nie ma w sobie nic z gwiazdy

Krakowska PWST mieści się przy ulicy Straszewskiego, tuż przy Plantach. Wewnątrz na ścianach portrety wykładowców, dawnych i obecnych, same tuzy aktorstwa, reżyserii - historia polskiego teatru. Wchodzę na pierwsze piętro i od razu natrafiam na gabinet rektora. Drzwi są otwarte - Dorota Segda siedzi tyłem, rozpoznaję ją po jasnych, upiętych włosach. Latem zeszłego roku w rozmowie z naszą dziennikarką aktorka powiedziała, że czeka ją jedno z najtrudniejszych wyzwań w życiu. Wiele osób namawiało ją do kandydowania na stanowisko rektora PWST w Krakowie, ale ona się wahała...

Jak dziś przyznaje, do podjęcia decyzji skłonił ją m.in. chiński horoskop jej znaku - Ognistego Konia. Przewidywał, że ten rok będzie dla niej wyjątkowo dobry. - Nie kieruję się w życiu horoskopami, ale akurat tego się trzymam - mówi ze śmiechem. - O tym, że jestem spod takiego szczególnego znaku, który występuje raz na 60 lat, dowiedziałam się wiele lat temu w Japonii. Co ciekawe, mężczyźni boją się kobiet spod znaku Ognistego Konia. Nic dziwnego, że Japończyk, który mi to powiedział, zaraz uciekł.

ONA MA SIŁĘ

Dorota Segda chce mnie zabrać na kawę, ale pada, więc zamiast iść na Rynek zostajemy w akademii. Aktorka na uczelni pracuje już 17 lat. Jest otwarta i bezpośrednia, nie znosi tytułomanii, nie lubi, gdy znajomi czy dziennikarze zwracają się do niej per pani rektor czy profesor. Rzeczywiście nie pasuje do tych kojarzących się z sędziwym wiekiem zwrotów. Gdy przyjeżdża na uczelnię na rowerze, trudno odróżnić ją od studentek. Rozglądam się uważniej po gabinecie: biurko, fotel, żadnych zbędnych bibelotów. Mój wzrok zatrzymuje się na zawieszonej na ścianie tablicy i przypiętych do niej dwóch zdjęciach. Oba czarno-białe i na każdym z nich ona i jej mistrz, przyjaciel - aktor Jerzy Trela. - W Liceum kochałam się w nim - wspomina. - Biegałam na wszystkie spektakle do Starego Teatru. Potem spotkałam go w akademii, gdy właśnie został rektorem. Pamiętam, jak na korytarzu uczelni przystawał przy każdym studencie, rozmawiał, chciał wszystkich poznać. Mam nadzieję, że ta atmosfera wciąż tu panuje. Segda uwielbia krakowską szkołę teatralną. Wie, że czekają wiele obowiązków, ale ma do pomocy ludzi, którzy ją wspierają. - O, proszę popatrzeć - wskazuje na stertę papierów. - Tu leży mnóstwo listów z gratulacjami, ale do objęcia urzędu skłonili mnie głównie studenci. Mówi się o pokoleniu barbarzyńców, głuchych na literaturę, a to nieprawda. U nas pojawiają się ludzie wrażliwi, kreatywni. Do nas zaś należy otwieranie ich na świat literatury. To nasza misja. Ileż pięknych rzeczy przytrafia się tutaj, o których nikt oprócz nas, nauczycieli, nie wie.

Segda prowadzi zajęcia z wiersza i klasyki. Wciąż przeżywa każde spotkanie ze studentami. Kiedyś często cierpiała po nich na bóle głowy, nie wiedziała dlaczego. Okazało się, że gwałtownie skacze jej wtedy ciśnienie. - I to wcale nie z nerwów, to pozytywne emocje tak mnie rozpalają - mówi. Stara się wspólnie z młodymi ludźmi interpretować klasykę na nowo, ale tak, żeby jej nie niszczyć. - Może to, co mówię, brzmi egzaltowanie, jednak naprawdę jestem pod wrażeniem wszechstronności zainteresowań i zaangażowania studentów - dodaje z błyskiem w oku.

- To specyficzne miejsce, wszystkich nas łączy pasja, bez niej nie da się uprawiać zawodu artysty - zaznacza. - Tylko ona ratuje przed frustracją, cichymi dniami, miesiącami, kiedy nie dzwoni telefon. Przyjaciele, śmiejąc się, nazywają ją Panią od Poezji, ale doskonale wiedzą, że jej romantyczna i eteryczna natura to tylko część prawdy. Aktorka łączy w sobie wiele, czasem kompletnie sprzecznych, cech. Wie o tym doskonale Adam Nawojczyk, aktor Starego Teatru, wykładowca i dziekan PWST oraz przyjaciel Segdy. - Pracowaliśmy razem w Starym, ale przyjaźnić zaczęliśmy się właśnie na uczelni - wspomina. - Zachwycało mnie, jak Dorota myśli o teatrze, o pracy, jaką ma wiedzę. Nie tylko ja, ale i kilku innych wykładowców wpadliśmy na pomysł, że byłaby świetnym rektorem. Odwiedzałem ją w jej letnim domu na wsi pod Babią Górą i powoli urabiałem. Ona się śmieje, że zbudowałem tam swoją drewnianą kapliczkę, bo gadając z nią, rąbałem drewno na opał. Teraz patrząc z mężem na stos szczap, mówią: "kapliczka Nawojczyka". Rzeczywiście, bywa zwariowaną Panią od Poezji, ale z drugiej strony jest niezwykle silna i asertywna. Imponuje mi odwagą i stałością. Ma kręgosłup moralny i jest kryształowo uczciwa. W czasach, gdy ludzie zajmują się głównie swoimi sprawami, ona jest bezinteresowna. Broni prawdy i wolności.

A taką miałem dobrą żonę...

Kiedy zapytała swego męża Stanisława Radwana, kompozytora, reżysera i scenarzystę, o to, czy ma kandydować na stanowisko rektora, był entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu. Jej wybór przyjął jednak słowami: "A taką miałem dobrą żonę!".

- Staś jest "gospodarczo" bezradny - przyznaje aktorka. - W domu nie mam w nim takiego wsparcia, ale za to zawsze mogę liczyć na jego rady i totalną akceptację. Jego nieskończona dobroć w stosunku do mnie, rodziny, ludzi wciąż mnie zaskakuje. Być z takim człowiekiem to wielkie szczęście.

Poznali się ponad 26 lat temu, gdy on był dyrektorem Starego Teatru, ale zakochali dopiero kilka lat później. Zbliżył ich wspólny wyjazd z teatrem do Japonii. Tam wybuchła miłość. Długo ukrywali to uczucie, walczyli z nim. Ona starała się ułożyć sobie życie bez Radwana. Bez skutku. Nie było jej łatwo. W Krakowie o ich związku zrobiło się głośno, Segda czuła się wręcz napiętnowana. - Choć zakochaliśmy się w sobie na śmierć i życie, to nie przypuszczałam, że kiedyś będziemy razem - wspomina. - Pogodziłam się nawet z tym, że będę już zawsze nieszczęśliwa. To bardzo trudne, gdy starszy mężczyzna (różnica wieku między nimi to 27 lat - red.) wchodzi w związek z młodszą kobietą. Ludzie postrzegają to jako krótką fascynację, nie wierzą w miłość. Jednak wszystko się ułożyło, choć przez lata musiałam się z tego tłumaczyć. Pewnie nie stałoby się tak, gdyby nie nasze charaktery, podejście do życia. Dziś oboje mamy świetny kontakt z pierwszą żoną Stasia, ona wie, że zawsze może na nas Liczyć, przyjaźnimy się. Jest dla niego wciąż bardzo ważną osobą, a przez to stała się ważna i dla mnie. Staś ma też siedmioro rodzeństwa. Wszyscy przyjęli mnie wspaniale i obdarzyli miłością. Po kilkunastu latach małżeństwa Segda mówi, że nic piękniejszego niż ten związek nie mogło jej się przydarzyć. Z mężem łączą ją pasja do sztuki, wzajemny szacunek, kompletny brak zazdrości o sukcesy partnera. - To wspaniałe kochać wielkiego artystę i o niego dbać - podkreśla aktorka. - Wciąż jestem pod wrażeniem jego erudycji, intelektu, kreatywności. Staszek ma w głowie taką liczbę dźwięków i nut, że czasem, kiedy z nim rozmawiam, widzę, że odpływa, słucha tego, co w nim jest. Nieraz budzi się i zapisuje na kartce muzykę, która mu się przyśniła. Oczywiście nasze życie to nie sielanka. Jestem emocjonalna, a on spokojny, ja się nakręcam w pracy i w domu, on mnie wycisza. Przyznaję, że znam niewielu młodych ludzi, którzy mieliby taką jak mój mąż otwartość, pasję, radość życia.

Pod Babią Górą

Segda i Radwan prowadzą bogate życie towarzyskie. Aktorka opowiada mi, że wczoraj byli na otwarciu Pawilonu Czapskiego, dziś idą na urodziny Anny Radwan, aktorki, bratanicy męża, a pojutrze do wydawcy Znaku - Jerzego Illga. W naszym domu spotykają się różne pokolenia i to jest bardzo twórcze i ciekawe. Pojawiają się wybitni graficy Anna i Stanisław Wejmanowie, aktorskie małżeństwo Małgosia Kochan i Rafał Dziwisz, Adam Nawojczyk. Nie chciałabym nikogo pominąć, bo przyjaciół naprawdę mamy wielu.

- Poznałyśmy się w Urzędzie Miasta Krakowa jako osiemnastolatki: ona składała wniosek o dowód, ja swój odbierałam - opowiada Mał gorzata Kochan, aktorka Teatru Ludowego w Krakowie. - Naszą przyjaźń przypieczętowałyśmy na pierwszym roku studiów w windzie: ona płakała po jakimś sercowym dramacie, a ja ją pocieszałam. Ta znajomość to poważna sprawa, trwa całe nasze dorosłe życie.

Dorota jest niezwykle wierna i zawsze można na nią liczyć. Gdy coś się dzieje potrafi rzucić wszystko i w kilka sekund przybiec na ratunek, Pomaga, ale i umie postawić do pionu. Jej serdeczność, poczucie humoru, umiejętność zdystansowania się są fantastyczne. Kiedy tylko możemy, spędzamy czas razem, obie uwielbiamy gotować, i to w symbiozie. Razem też podróżujemy, tylko we dwie. Zaczęłyśmy na studiach i trzymamy się tej tradycji. Wiele osób pukało się w głowę, widząc dwie dziewczyny przemierzające autobusami Egipt czy Jordanię, ale nam się udawało i to nie koniec naszych peregrynacji. Segda często podróżuje też z mężem, w lecie odkrywają kolejne greckie wyspy, czasem wybierają się w dalsze trasy - do Azji, Afryki. Wcześniej niczego nie planują. Każda podróż dostarcza nowych wrażeń, trudno jej wymienić jedną najważniejszą. Jednak jej ukochany zakątek to ich dom pod Babią Górą w Beskidach - miejsce spotkań rodziny i znajomych. Tam aktorka odrywa się od codzienności, zapomina o pracy, czyta książki, a jesienią zbiera rydze. Często wpadali tam jej rodzice i młodsza o sześć lat siostra Małgorzata, ale rok temu zmarł ojciec aktorki. - Noszę w sercu wielki smutek i do dziś nie mogę pogodzić się z dojmującym brakiem taty - mówi Segda.

- Ale mam też w sobie spokój, bo mieliśmy z ojcem wspaniałe relacje. Dorota ma także bliski kontakt z siostrą, jednak nie zawsze tak było.

- W liceum żyłam w swoim dorosłym świecie, ona była jeszcze w podstawówce - wspomina. - Dzieliłyśmy jeden pokój i się tłukłyśmy. Teraz mieszkają drzwi w drzwi na poddaszu kamienicy. Małgorzata jest samotną matką, Dorota pomaga jej w wychowaniu 14-letniego Rocha. Sama nie ma dzieci, ale przyznaje, że zrobiła wszystko, żeby je mieć. - Gdy słyszę głosy przeciwko in vitro, dostaję szału. Nikt, kto nie doświadczył tego problemu, nie ma prawa odmawiać innym możliwości posiadania dzieci - deklaruje emocjonalnie. - Ja próbowałem bezskutecznie, ale mam przyjaciół, którym się udało. Wychowała się w bloku na krakowskim osiedlu, jej matka była nauczycielką akademicką w Wyższej Szkole Rolniczej, tata - pedagogiem, pracownikiem Muzeum Historycznego. - Żyliśmy bardzo skromnie, wakacje spędzaliśmy w zatęchłych domach wczasowych ZNP, ale z domu wyniosłam poczucie sprawiedliwości i uczciwość - opowiada. - Dla mojej mamy najważniejsza była rodzina, tata z kolei miał zasady nie do złamania.

Dorota nigdy nie poznała swojego dziadka, słynnego przedwojennego szermierza Władysława Segdy - majora Wojska Polskiego, dwukrotnego medalisty olimpijskiego. We wrześniu 1939 roku musiał uciekać z Polski do Anglii. Po wojnie nie mógł wrócić do kraju, dzieląc los wielu polskich oficerów.

Nie tylko wyobraźnia

- Wcześnie stałam się samodzielna, wyjeżdżałam ze znajomymi na wakacje, narty. Rodzice mi ufali, choć nie byłam supergrzeczna- wspomina. - Trochę wagarowałam, nauczyciele jednak przymykali oko na moje wybryki, już wtedy postrzegano mnie jako artystkę. Często zgłaszała się na konkursy recytatorskie i je wygrywała. Recytowanie poezji sprawiało jej przyjemność, a ludzie chcieli jej słuchać. To dodawało jej wiary w siebie. Zaczęła poważnie myśleć o szkole teatralnej. Do akademii zdała za pierwszym razem, w egzaminach wstępnych pomógł jej wiersz Ewy Lipskiej. Dziś Segda powtarza poetce, którą dobrze zna, że to dzięki niej została aktorką. Czasy studenckie wspomina jako wspaniałe, chociaż jej rok uchodził za trudny i niesforny. - Mieliśmy fatalną opinię na uczelni, a teraz czworo spośród nas jest jej profesorami. Życie jest przewrotne - żartuje aktorka. W pierwszym tygodniu nauki dowiedziała się, że Andrzej Wajda będzie miał nocną próbę "Zbrodni i kary" Dostojewskiego. Udało się jej na nią dostać. - Przeżywałam to wtedy bardzo - opowiada. - Myślę, że jakbym teraz dostała się na galę Oscarów, zrobiłoby to na mnie mniejsze wrażenie niż tamten nocny spektakl. Stuhr z Radziwiłowiczem na scenie, na widowni Janda, Zachwatowicz, Wajda. Nigdy bym nie przypuszczała, że po dwóch latach sama w nim wystąpię jako Sonia, zastępując chorą koleżankę.

Do Starego dostała się dzięki reżyserowi i wykładowcy Jerzemu Jarockiemu. Polecił ją ówczesnemu dyrektorowi Stanisławowi Radwanowi. Szybko stała się jedną z najciekawszych aktorek swojego pokolenia. Grała dużo: Albertynkę w "Operetce" Gombrowicza w reż. T Bradeckiego, Ofelię w "Hamlecie" Szekspira w reż. A. Wajdy, gombrowiczowską Mańkę w "Ślubie" w reż. J. Jarockiego. Krytycy pisali, że ma niezwykłą umiejętność godzenia przeciwstawnych uczuć i wewnętrznych stanów. Zagrała w kilkudziesięciu teatrach telewizji i spektaklach. Swoje największe kreacje stworzyła u Jarockiego - jako Salomea w "Śnie srebrnym Salomei" Słowackiego i Małgorzata w "Fauście" Goethego.

- Miałam to szczęście, że załapałam się na wspaniałe lata Starego - przyznaje. - Grałam role kostiumowe, współczesne, współpracowałam z najlepszymi reżyserami. Aktorstwo to rzemiosło, w którym ważni są mistrzowie. Jarocki wypatrzył mnie już na studiach, praca z nim była cudowna. Podporządkowałam się jego uwagom, a on formował mnie jak kuleczkę z plasteliny. Ukształtował mnie, nauczył solidnego czytania tekstu, wnikliwości, wypracowania emocjonalnej drogi do stworzenia roli. Drugim moim mistrzem był Jerzy Grzegorzewski, nigdy nie spotkałam artysty tak nowoczesnego jak on. Pokazał mi, że teatr buduje się, używając nieposkromionej wyobraźni. Szczęśliwie połączyłam te dwie drogi: szukanie szaleństwa, ale i podstaw, które trzymają mnie w ryzach warsztatu. To ważne narzędzia i staram sieje przekazać swoim studentom.

Dzięki za Barbarę

Segda nie boi się aktorskich wyzwań, gra u współczesnych teatralnych rewolucjonistów - Jana Klaty i Moniki Strzępki. Jako Barbara Niechcic wystąpiła w "Nie-boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!" w reżyserii Strzępki według scenariusza Pawła Demirskiego. - Raz na kilka lat pojawia się rola, którą kocha się bezgranicznie i uwielbia grać, taka właśnie jest Barbara - mówi. - Spektakl zawsze kończy się owacjami na stojąco, co pokazuje, jak fałszywe są opowieści, że ludzie chcą oglądać tylko sztuki łatwe i przyjemne. Cieszę się, że Monika ma dla mnie kolejną propozycję teatralną. Znam tylko jej tytuł - "Triumf woli". Poza tym zagrałam u niej w telewizyjnym serialu "Artyści", który będzie emitowany jesienią. To opowieść o teatrze, a ja jestem inspicjentką.

O filmie aktorka mówi, że to miłość trochę nieodwzajemniona i praca niewspółmierna do tej w teatrze. - A może jednak nie kochałam go aż tak mocno? - zastanawia się. Jeszcze na studiach zadebiutowała w węgiersko-niemieckięj produkcji "Mój wiek XX" w reż. Ildikó Enyedi. O filmie było głośno, zdobył nagrodę na festiwalu filmowym w Cannes. Segda miała wtedy 22 lata i już chodziła po czerwonym dywanie. Potem grała m.in. w "Ostatnim promie" Waldemara Krzystka i poruszającej "Faustynie" Jerzego Łukaszewicza. Wywoływała emocje rolami w "Tylko strach" Barbary Sass-Zdort i "Tacie" Macieja Siesickiego.

Miłość widzów telewizyjnych zdobyła postacią apodyktycznej dyrektor szpitala w serialu "Na dobre i na złe". Ostatnio zagrała bogatą polską gospodynię zołzę w "Dziewczynach ze Lwowa". Aktorka często podróżuje między Krakowem a Warszawą. Teraz występuje w Och-Teatrze w komedii "Truciciel" Erica Chappella w reż. Cezarego Żaka. - Dorota przypomniała mi, że pierwszy raz spotkaliśmy się w filmie Krzysztofa Zanussiego, ja miałem tam epizod, grałem taksówkarza - opowiada Żak. - Lepiej poznaliśmy się przy serialu kryminalnym "Ludzie Chudego". Zachwyciła mnie świetnym gustem artystycznym, rzetelnością, profesjonalizmem. Gdy zaproponowałem jej rolę w "Trucicielu", wiedziałem, na co się piszę i że praca z nią nie będzie łatwa. Lubi się spierać, jest uparta, stawia na swoim. Rolę rozkłada na czynniki pierwsze, dba o każdy szczegół, widać tę niezwykłą mistrzowską szkołę. Okazuje się, że ma też wielki potencjał komediowy. Nigdy nie grała w farsie, przyznała, że to wymaga wyższej szkoły aktorskiej jazdy. W spektaklu wciela się w Celię, ale odkąd została rektorem, nie nazywam jej inaczej jak Magnificelia.

W latach 90. Segda mieszkała w Warszawie, była aktorką Teatru Narodowego. Przywędrowała tu za Jerzym Grzegorzewskim, który zaproponował jej rolę w "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego. Kupiła mieszkanie, jednak nigdy nie zdecydowała się zostać w stolicy na stałe. - Lubię Warszawę, mam tu przyjaciół - opowiada. - Patrzę z zazdrością, jak to miasto wypiękniało, stało się bardzo zielone, a jednocześnie nowoczesne, europejskie. Jednak ostatecznie zawsze wybieram Kraków i Stary Teatr. W relacjach, jakie tam panują, jest coś takiego, co każe mi wracać. Adam Nawojczyk podkreśla, że Dorota nie ma w sobie nic z gwiazdy.

- Dobrze ukryć się u niej i u pana Staszka. Pogadać przy winie, pośmiać się. Jest najlepszym kompanem w pracy i w zabawie. Każde zdarzenie potrafi skomentować cytatem i to czasem bywa cudownie dowcipne. W końcu nie na darmo jest Panią od Poezji.

Monika Głuska-Durenkamp
Pani
8 lipca 2016
Portrety
Dorota Segda

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...