Parada truposzów

"Był sobie Polak, Polak i Diabeł..." - reż. M. Strzępka - Kurtyna

Do Lublina jechałem podekscytowany, bo po pierwsze - nigdy nie widziałem żadnej sztuki Pawła Demirskiego wyreżyserowanej nie przez Monikę Strzępkę, a po drugie - ciekaw byłem, jak "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" będzie zrobiony w teatrze nienależącym do grona scen postępowych i specjalnie mnie interesujących, w dodatku działającym w mieście, którego radni uwielbiają się zajmować moralnością mieszkańców, wystawiając regularnie Lublin na ogólopolskie pośmiewisko. Moją ciekawość potęgowało dodatkowo to, że spektakl reżyseruje Remigiusz Brzyk, który od zeszłorocznego, zagłębiowskiego "Korzeńca", płynie na wysokiej fali i ma spore branie

Pierwsze słowo skierowane do mnie przez lublinian brzmiało "pedał!", a dokładnie rzecz biorąc: "o, patrzcie, pedał!". Wykrzykiwane było przez grupę perfekcyjnie wygolonych i ubranych w modne dresy przedstawicieli wspólnoty lokalnej, zgromadzonej przy sklepie ogólnospożywczym po drodze z dworca do teatru. "Miasto inspiracji", pomyślałem sobie i podreptałem dalej, pod górę, obejrzeć Demirską sztukę. Gdybyby było trochę ciemniej, dostałbym sztachetą, choć podobno w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie już zostały zużyte.

Lubelski "Polak", od czego trzeba zacząć, jest rewelacyjny scenograficznie, a charakteryzacja jest wręcz oskarowa. Takiej charakteryzacji nigdy w teatrze nie widziałem. Iga Słupska i Szymon Szewczyk, studenci ASP w Katowicach, zrobili z aktorów prawdziwą rodzinę Adamsów. Ale co ja plotę! Rodzina Adamsów przy Brzykowych bohaterach tej inscenizacji to viva!najpiękniejsi. Tu wszyscy wyglądają jak topielce wyciągnięte przed sekundą z jakiejś sadzawki. Niektórzy mają przestrzeloną potylicę, inni poparzoną twarz, wszyscy mają czarne zębiska i sine, upiorne, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu oczy. Charakteryzacja aktorów, o czym się dowiedziałem później, trwa dwie godziny i efekt jest po prostu piorunujący.

Głównym elementem scenografii jest klatka z metalowych prycz, w której - na szczęście! - zamknięci są bohaterowie. Nikt nie miałby ochoty na jakiekolwiek bliższe obcowanie z tą bandą monstrów. Czasami chcą się zbliżyć do widowni, szarpią kraty, wystawiają ręce, ale nie są w stanie nikogo dosięgnąć. Mocna konstrukcja trzyma te paskudztwa z dala od nas. To jest bardzo komfortowe - oglądać nasze narodowe traumy, kompleksy, patologie, tabu w metalowej izolatce. Niby nas nie dotyczą. Klatka stoi, co ważne, nie na scenie, ale przed nią. Scena jest pusta i otoczona biało-czerwoną taśmą, jakby tam trwały jakieś roboty drogowe. Ale roboty żadne nie trwają. W tym roku władze województwa drastycznie ucięły teatrowi dotację, właściwie powinien przestać grać. A jednak! Z pokiereszowanym budżetem i żywymi trupami, gra i to wyśmienicie.

Mamy więc nieporadnego Chłopca (Daniel Dobosz), kliniczny przykład eurosieroctwa. Wychowany przez telewizor, miota się między Biskupem pedofilem, który chciałby go najchętniej obmacać, a Dresiarzem, który go uczy, jak sterroryzować ludzi w przedziale pociągu. Dresiarz (rewelacyjny Wojciech Rusin) to kibol Motoru Lublin, agresywny prymityw zainteresowany piwkiem i ruchaniem "foczek", który próbuje od wszystkich zdobyć 10 złotych na browara, ale mu to średnio wychodzi. Jest i Gwiazda (Marta Ledwoń), która nie zdąży spełnić swojego marzenia o karierze w Warszawie (mieście dobrych teatrów, hahaha!), bo na powiatowej drodze przejedzie ją traktor (żeby chociaż jaguar). Cichutko w kącie siedzi, podłączony do kroplówki ze świętą polską krwią Generał (Krzysztof Olchawa), który nie bał się nigdy niczego, oprócz swojej matki. Mamy dwie byłe więźniarki obozu koncentracyjnego: Wandę, co chciała Niemca (Marta Sroka) i Staruszkę (przejmująca w swoim monologu Halszka Lehman). Obie nie umierają naturalnie. Wandę Staruszka wpycha do studni i wiele lat później, już w wolnej Polsce, która traktuje ją gorzej niż naziści, dokonuje samopodpalania. Powód? Staruszka ma nakaz eksmisji. Przeżyła Auschwitz, ale nie przeżyła III RP. Mamy w końcu w klatce wspomnianego Biskupa (Paweł Kos) oraz niemieckiego Turystę (Przemysław Gąsiorowicz). Pierwszy to zimny, obślizgły, wyrachowany typek. Interesują go najbardziej pierścienie i mali chłopcy. Drugi jest uosobieniem polskiego wyobrażenia o niemieckim turyście-rewizjoniście: spasiony, spocony, wulgarny, żłopiący piwo i drący się w niebogłosy oblech, który najchętniej postrzelałby sobie znów na Westerplatte i odzyskał Danzig. Z tego planu nic jednak nie wychodzi, bo wcześniej zaciukali go Polacy, chcący zdobyć jego aparat fotograficzny.

Oglądałem ten spektakl myśląc cały czas, jak bardzo sztuka Pawła Demirskiego, sześć lat po Strzępkowej prapremierze, jest aktualna. To jest nadal jeden z najmocniejszych tekstów o Polsce, której nie da się zamknąć w klatce, nawet jakbyśmy bardzo chcieli. Trupy i tak wyjdą, co świetnie pokazuje swoim spektaklem Remigiusz Brzyk. Jego "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" to jedna z najlepszych inscenizacji tego sezonu i jeśli tak ma wyglądać Teatr Osterwy w Lublinie pod artystycznym kierownictwem Artura Tyszkiewicza, to ja poproszę o więcej. Będę przyjeżdżał, nawet jak kibole Motoru Lublin będę za mną krzyczeć: pedał! A ten spektakl niech jedzie na wszystkie festiwale. A kysz!

Mike Urbaniak
www.panodkultury.wordpress.com
7 czerwca 2013
Teatry
Kurtyna

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia