"Pascal" po Grotowskim

"Grotowski. Przewodnik" Dariusza Kosińskiego

Na okładce książki Dariusza Kosińskiego widać wytarte szare litery, które układają się w nazwisko Grotowski. Ale nawet nazwisko nie jest całe: podzielone na dwie kolumny, przecięte zakładką, przekreślone za obwolutą linią czerwonych kropek i hasłem: "Przewodnik".

Rzadko które wydawnictwo już na pierwszy rzut oka zdradza swoją zawartość, zamyka w edytorskiej metaforze projekcie swoje znaczenie i przeznaczenie. Oto Kosiński uważa, że w recepcji Grotowskiego doszliśmy do ściany: różne frakcje spadkobierców i interpretatorów wyrywają sobie prawdę. O nim: "On był nasz, nie wasz!", kolejne książki ustawiają jego dorobek w nowym świetle, opisuje się, a raczej składa, na nowo dzieła sceniczne Grotowskiego, jego tezy i postulaty, bada związki z gnozą, próbuje rozstrzygnąć, co było kluczowe w jego drodze: który okres twórczości był błędem i wypaczeniem, a który prawdziwym punktem dojścia. Tymczasem rosną całe pokolenia reżyserów i widzów, dla których Teatr Laboratorium jest tylko pustą frazą z chwalebnej przeszłości, cel poszukiwań Grotowskiego zostaje wypaczony i unieważniony. On sam interesuje nas bardziej jako człowiek ułomny, trochę święty, trochę hochsztapler. 

Dariusz Kosiński mówi dość: trzeba wrócić do fundamentów. Przyszedł czas na prostą książkę o Grotowskim. I tak powstaje "Grotowski. Przewodnik". Znakomity! 

"Grotowski. Przewodnik" to próba powrotu do idei, której nie zdążył przed śmiercią zrealizować dla serii "A to Polska właśnie!" Tadeusz Burzyński, krytyk, jeden ze świadków eksperymentów Grotowskiego w Opolu i we Wrocławiu. Kosiński próbuje powtórzyć przy opracowywaniu materiału zabieg znany z serii turystycznej Pascala. Zachowuje się, jakby chciał z nami, czytelnikami, jeszcze raz zwiedzić świat Grotowskiego. W czasie i przestrzeni. Obejrzeć go na fotografiach, podpowiedzieć tropy dalszych wędrówek. Układa życie Grotowskiego jak drogę pełną stacji. I cierpliwie tłumaczy, że śpiący snem wiecznym moloch to nie tyle egzotyczna "terra incognita", ile obiekt tylko powierzchownie poznany. Czytaniu jego "Przewodnika" towarzyszy takie samo uczucie, jakie dopada nas, kiedy zwiedzamy rodzinne miasto z ekspertem od historii i architektury. Niby te same trasy, a jednak ktoś uczy nas patrzeć inaczej. Kosiński zaczyna swoją opowieść po bożemu: od rodziny, dzieciństwa i studiów. Opisuje pierwsze premiery, opowiada o aktywności politycznej młodego Grotowskiego podczas Października. Jeździmy za Grotowskim na Daleki Wschód, do Indii, do Nowego Jorku, do Rzeszowa i Nienadówki, Opola, Wrocławia, Kalifornii i Pontedery. Na wydzielonych ze stron czerwonych ramkach znajdziemy portrety i noty o mistrzach Grotowskiego. Kosiński zaczyna zaskakująco od świętego męża Śri Ramana Maharszi z Arunaćali, pustelnika z Góry Płomienia, nad którą po śmierci rozsypano prochy reżysera. Jest Osterwa, Stanisławski, Swinarski, Meyerhold, Wachtangow, później dopiero Wyspiański. Ta kolejność jest nieprzypadkowa. Wysokie miejsce w panteonie geniuszy dla rówieśnika i kolegi ze studiów Konrada Swinarskiego tłumaczy się ich wieloletnią przyjaźnią, przywołaniem relacji o studenckich dyskusjach Grota z reżyserem "Wyzwolenia", sporach stanisławczyka z brechtologiem. Są też portrety aktorów Teatru Laboratorium, jest Flaszen i Gurawski. Na osobną notę zasłużyli Byrscy, Barba i Staniewski. A nawet - co dyskusyjne - Witkacy! Dostrzegamy i znamienny jest brak Kantora i Brooka. Kosiński sam wybiera! ilustracje do książki, czuwał nad dynamiczną równowagą tekstu i fotografii, tak aby nie trzeba było zbyt wiele dopowiadać. Czasem jedno mało znane zdjęcie otwiera w głowie czytelnika nowy korytarz. Rozbawił mnie kadr pokazujący Grotowskiego, Cynkutisa i Flaszena w pozie klasyków marksizmu i leninizmu. Zafrapowało mnie jedno z pierwszych zdjęć w tym przewodniku pokazujące ojca reżysera, Mariana, emigranta argentyńskiego, w pozie gombrowiczowskiej. Kilka lakonicznych zdań Kosińskiego o jego zaatlantyckich losach podpowiada zdumiewający imaginacyjny trop, możliwość dla jakiegoś literata-fantasty stworzenie konstrukcji intelektualnej, w której ojcem teatralnego mistyka i proroka jest wielki GG: Geniusz Gombrowicz. Takich podpowiedzi jest zresztą w książce więcej - a Kosiński im mniej mówi, tym więcej pokazuje. Prawdziwe spotkanie apokaliptyczne: Tadeusz Kantor robiący w 1957 roku scenografię do "Antygony" Anouilha, którą reżyserował Grotowski. Bardzo mało wiemy o tej współpracy, a może tam tkwią wszystkie ziarna późniejszej nienawiści i zazdrości szefa Cricot 2 wobec Teatru Laboratorium. Kosiński ostrzega, że w swojej opowieści stara się iść tropem ustaleń swoich poprzedników - prof. Osińskiego, Leszka Kolankiewicza czy Grzegorza Ziółkowskiego. Grotowski i jego droga jawią mu się jako jeden z fundamentów tzw. polskiego teatru przemiany, który został zdefiniowany przez Kosińskiego w głośnej książce o tym tytule. Teatr przemiany byłby specyficznie polskim wynalazkiem, ideą kompletnie różną od zachodnioeuropejskich modeli teatralnych, bo widzącą w teatrze narzędzie poznania i przekraczania kondycji ludzkiej. Kosiński za dwa punkty kulminacyjne działalności Grotowskiego uznaje tak zwany "akt całkowity z Ryszardem Cieślakiem" i "Akcję" z Thomasem Richardsem. Tak samo jak Kosiński mam świadomość, jak figlarnie brzmi to zdanie, ale zostawiam je w takim brzmieniu, bo i sam autor niejednokrotnie mruży do czytelnika oko. Świadczą o tym choćby brawurowe tytuły rozdziałów: "Idę miody, genialny", "Californication", "Próby, tylko próby". To nie tylko popis erudycji i przydawanie Grotowskiemu zaskakujących kontekstów. To pomysł na myślenie o wielkim artyście i jego zmitologizowanej przez wyznawców teatralnej religii. Autor stawia sprawę jasno: nie chce stawiać Grotowskiemu pomnika ani tym bardziej kapliczki. Dlatego drwi czasem z mętnych tłumaczeń bossa o cel stworzenia w Teatrze 13 Rzędów Podstawowej Organizacji Partyjnej, drażni go fakt, że szef Laboratorium wielokrotnie robił z siebie po 1981 roku na potrzeby zagranicznej prasy ofiarę i męczennika komunizmu. Niczego nie przemilcza, ani z czarnej legendy Grotowskiego, ani z nie zawsze czystych zagrań jego spadkobierców. Podobało mi się, że Kosiński za Schechnerem i jego słynnym tekstem przyznaje, że nie ma kogoś takiego jak jeden Grotowski. Na koniec tej kapitalnej książki, absolutnej podstawy dla wszystkich, którzy chcą wyrobić sobie o Grotowskim własne zdanie albo po prostu go poznać, Kosiński wygłasza manifest: polski teatr jest u progu ponownego odkrycia Grotowskiego. Kto wie, może i tak będzie.

Łukasz Drewniak
Dziennik
14 września 2009
Portrety
Jerzy Grotowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia