Peep-show

"Sen nocy letniej" - reż: Monika Pęcikiewicz - Teatr Polski we Wrocławiu

Mocną opowieść o związkach damsko-męskich w czasach zdominowć przez seksualne fetysze chciata zapewne wykroić ze "Snu nocy letniej" Monika Pęcikiewicz. Skończyło się na aktorskiej bezradności i reżyserskiej hucpie

Kibicowałem do tej pory Monice Pęcikiewicz. Lubiłem jej bezkompromisową odwagę, pozwalającą obracać podszewką do góry klasyczne teksty, aby wydobyć z nich, odrobinę buńczucznie, całkiem współczesny kontekst. Tak było z debiutancką "Leworęczną kobietą" Handkego, w której Pęcikiewicz pokazywała, że ma niezwykły dar konstruowania scenicznych zdarzeń tylko po to, żeby za chwilę rozwalić je jednym gestem. Nieco już gorzej w "wujasze-kwania.txt", zbyt obficie podlanej sosem wulgarności adaptacji arcydzieła Czechowa. Szczytem dotychczasowych możliwości inscenizatorki okazał się przygotowany w Wybrzeżu "Tytus Andronikus". Z najbardziej krwawej, a przy tym jednej z najrzadziej wystawianych tragedii Szekspira uczyniła ona przejmujący traktat o banalności i absurdzie zła. Smak całości dodały wielkie role Doroty Kolak i Mirosława Baki. "Hamleta" we wrocławskim Teatrze Polskim próbowała Pęcikiewicz czytać a rebours, w centrum zdarzeń ustawiając Ofelię Anny Ilczuk. Dała jej nawet do wypowiedzenia monolog "Być albo nie być". Tyle że oglądając nieudany spektakl, zdawało się, że powodem tej decyzji reżysera stała się słabość odtwórców męskich ról. W efekcie był to "Hamlet" bez Hamleta. I bez sensu, niestety. 

Tamta inscenizacja ma się jednak do "Snu nocy letniej" jak Himalaje do Gubałówki. Jeśli ktoś czytał jedną z najbardziej gorzkich komedii Szekspira, na scenie Polskiego nie znajdzie jej śladu. Jeśli dla kogoś ma znaczenie, w jaki sposób "Sen..." interpretował Jan Kott, pozostanie mu tylko odbezpieczyć broń.

Nie, nie oczekiwałem od Moniki Pęcikiewicz grzecznej i tradycyjnej inscenizacji arcydzieła stradfordczyka i wcale nie żądałem, by szła krok w krok za myślą Jana Kotta. Gdy usłyszałem, że zamierza otwierać utwór kluczem współczesnej wynaturzonej seksualności, też się nie oburzyłem. Kłopot nie w obrazoburczości zamysłu autorki spektaklu, bowiem wrocławski "Sen..." to w gruncie rzeczy niezwykle grzeczne i bezpieczne przedstawienie. Kudy "odważnym" artystom z Wrocławia do aktorów Teatru Narodowego w Budapeszcie, którzy z "Lodu" Sorokina uczynili prawdziwą orgię zniszczenia i wyuzdania. W "Śnie..." Pęcikiewicz ktoś zdejmie gacie, ktoś inny zabierze się do niego od tyłu, a całość zwieńczy seksualna gimnastyka. Do tego stopnia wyprana z emocji, że nie przerwie panującego na widowni odrętwienia. Katastrofa zaczyna się jednak nie od finału, ale od pierwszych minut (jest ich ponad 30) przedstawienia. Nie ma teatru, za to na ekranie oglądamy coś w rodzaju castingu do widowiska Pęcikiewicz i dramaturga Bartosza Frąckowiaka, swym zwyczajem poprawiającego angielskiego nudziarza. Aktorzy przychodzą, coś bełkocą, głos zza kadru podpowiada im nader skomplikowane zadania. W istocie idzie tylko o to, by pokazać odwagę, zdejmując bluzkę. No to zdejmują, jedna pani nawet nie ma stanika. Potem zaś idzie gładko.

Krzyki, macanki, grube żarty. I tak przez dwie godziny. Aż do owego seksu grupowego, który ma - jak się zdaje - pełnić rolę wisienki na torcie.

"Sen nocy letniej" to kompromitacja na każdym planie. Reżyseria Pęcikiewicz sprowadza się do budowania chaosu, Frąckowiak jawi się jako mistrz bełkotu. Biedni aktorzy zaś nie mają dokąd uciec, więc obdarzają sceniczne indywidua swymi twarzami i własną bezradnością. Gwiazdy nowej reżyserii przyzwyczaiły nas już do przeróżnych kuriozów. Przykre, że akurat Monika Pęcikiewicz wyznacza w tej dziedzinie nowe standardy. Większe emocje gwarantuje byle jaki peep-show

Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna
27 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia