Pejzaż z ofiarą w tle

"Mokradełko" - reż. Mikołaj Grabowski - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego Poznań

Współczesny teatr chce być blisko życia, dlatego prawdziwych ludzkich dramatów szuka w reportażach. Tak też jest w przypadku "Mokradełka", najnowszej premiery Teatru Nowego. Zostajemy wciągnięci w świat mieszkańców małej wioski, na których, jak grom z jasnego nieba, spadły książkowe wyznania ich sąsiadki, w dzieciństwie molestowanej przez ojca.

Coraz częściej i coraz chętniej teatry sięgają po reportaże. Był już na scenie Ryszard Kapuściński ("Cesarz"), Hanna Krall (przez lata współpracująca z Warlikowskim), Wojciech Tochman ("Dzisiaj narysujemy śmierć"), Małgorzata Szejnert ("Czarny ogród"), Filip Springer ("Miedzianka"), Mirosław Wlekły ("CBAPKA (Swarka)"), w poznańskim Teatrze Nowym - Włodzimierz Nowak ("Obwód głowy"), a teraz Katarzyna Surmiak-Domańska, autorka "Mokradełka". Co takiego ma w sobie dziennikarska opowieść, że kusi reżyserów? Na pewno - prawdę, często szokującą, niepojętą, ale przez to, że dotyczy autentycznych ludzi - wierzymy w nią. Gwarancją prawdziwości jest osoba reportera. Znacznie trudniej uwierzyć, jeśli obrzydliwą prawdę głosi ofiara, wykrzykuje ją publicznie. Jak tu wierzyć? My przecież nie uczestniczymy w czymś ohydnym, gdyby tak było, to część tej ohydy musiałaby spaść na nas, nasz świat by się zachwiał, a do tego nie chcemy dopuścić.

Halszka Opfer (konsekwentnie grająca anty-stereotypową ofiarę Edyta Łukaszewska), mieszkanka Mokradełka, jako dorosła kobieta napisała książkę, w której zawarła drastyczne wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to była wykorzystywana seksualnie przez ojca (Mariusz Puchalski). W książce ujawniła, że matka (bardzo dobra, momentami zaskakująca Maria Rybarczyk) zanosiła ją, wówczas czterolatkę, owiniętą tylko w ręcznik, ojcu do łóżka. A także to, że kilka lat później stała się ojcowską kochanką, czekającą na prezenty. Matka przez całe życie udawała, że o niczym nie wie.

Książka wywołała sensację w wiosce, bo to przecież sąsiadka napisała i o tych strasznych rzeczy każdy mógł poczytać, choć to nie może być prawda, bo to się w "głowie nie mieści" - przekonuje jedna z koleżanek Halszki (Martyna Zaremba).

Jak uwierzyć kobiecie, która po latach wyjawia, że będąc dzieckiem była molestowana przez ojca? W dodatku tuż obok nas. We wsi wszystko poukładane jest od wieków, mąż i ojciec to pan i władca w rodzinie. Bezwarunkowe czczenie patriarchalnego układu jest ważniejsze niż jakakolwiek prawda o nim. Zresztą "skąd pani weźmie prawdę?" - wykrzykuje do dziennikarki (Marta Szumieł) matka Halszki. No właśnie, skąd? Każde z bohaterów "Mokradełka" ma swoją prawdę.

Nie wystarczy być ofiarą. Żeby inni uwierzyli w krzywdę, trzeba jeszcze zachowywać się jak ofiara - być cichym, skromnym, popłakiwać w kącie i z pokorą przyjmować los - tak przynajmniej uważają mieszkańcy wioski. Halszka jest inna, nie zamyka się w czterech ścianach, nie wstydzi się głośno mówić, o tym, co ją spotkało. Choć ma w sobie wszystkie cechy dziecka skrzywdzonego, jest rozchwiana psychicznie i rozdarta uczuciowo. Żal do ojca i matki miesza się u niej z wielką potrzebą miłości i akceptacji. Jedna z najbardziej wzruszających scen spektaklu, to ta, gdy stary, chory już ojciec mówi do córki "przepraszam", a ona właściwie jest o krok, by powiedzieć "nie ma sprawy", "ok", byle tylko na moment odnaleźć w nim innego, "normalnego" ojca.

Dla matki Halszki, książka córki to przede wszystkim wielki wstyd, bo nie ujawnia się takich rzeczy. Kobieta bardziej skupiona jest na ukrywaniu siebie przed wścibskim okiem mediów ("jak dzwonek do drzwi, to strach otworzyć, bo to może być TVN" - mówi) niż na wysłuchaniu córki, która chciałaby wiedzieć, dlaczego pozwalała ją krzywdzić, nie reagowała, nie przeciwdziałała. Paradoksalnie - matka nie widzi problemu córki albo go umniejsza ("trochę sobie ojciec podotykał i co z tego"), prawdziwy problem stanowi dla niej fakt, że córka swoją krzywdę ujawnia, upublicznia. - Dlaczego chodzisz z tym do telewizji - mówi - dlaczego pokazujesz twarz!. - Robię to dla innych - odpowiada córka. W zabawnym pojednaniu kobiet, wzajem się potrzebujących, córka godzi się na zakładanie okularów przed kamerą.

Mikołaj Grabowski, reżyser i autor adaptacji postanowił nie kombinować specjalnie, zaufał po prostu aktorom. Dzięki temu spektakl nie traci charakteru publicystycznego, choć momentami wkrada się jakiś zbyt teatralny, element fikcji. Jak choćby mało uzasadniony psychologicznie wybuch dziennikarki, która przychodzi z sękaczem do matki Halszki, a ta nie chce go spróbować, bo woli poczęstować gościa gołąbkami. Scena tyleż zabawna, co mało prawdopodobna, trochę jakby podrasowana, by rozładować napięcie. Grająca dziennikarkę Marta Szumieł ma niełatwe zadanie komentowania, opisywania, tzw. cichej obecności. Jak z tego zbudować postać? Udało się tylko dlatego, ze aktorka nie szarżowała, pogodziła się z rolą obserwatorki (no, może nie do końca). Znacznie barwniejszy materiał miała Maria Rybarczyk, która jest chyba najciekawszą osobą dramatu. Tak, właśnie ona - bo wokół niej kręcą się myśli i działania Halszki. O nią zabiega córka, jej miłości i akceptacji pragnie, mimo ogromnego do niej żalu. Rybarczyk pokazała wszystkie odcienie psychiki matki, która może i czuje się współwinna (nie umie tego wyrazić inaczej niż obsypując córkę jedzeniem), ale przede wszystkim nie potrafi wystąpić przeciw swemu mężowi (pamięci o nim).

Edyta Łukaszewska zagrała Halszkę dokładnie tak, by widz mógł zrozumieć (a nawet podzielić) wątpliwości jej sąsiadów. Sprawia wrażenie osoby, po której to, co wydarzyło się w dzieciństwie, jakby spłynęło (choć to nieprawda). Na pierwszy rzut oka widzimy atrakcyjną dziewczynę, głośną, hałaśliwą, niefrasobliwą. Jej opowieści specjalnie nie szokują, bo przecież jesteśmy przyzwyczajeni do hardkorowych historii, którymi epatują nas media. Halszka nie chce odgrywać ofiary tak, jak życzyliby sobie tego sąsiedzi, ona po prostu nią jest. To bardzo sprytny zabieg reżysera, który sprawdza nas - widzów. No, przyznajcie się, nie wierzycie jej za bardzo, co? Są momenty, kiedy jej nie wierzymy. Mamy wątpliwości i to stawia nas w jednym szeregu z mokradełkową społecznością.

W "Mokradełku" udało się zbudować pejzaż społeczny, w którym istotniejsze od samej ofiary jest jej najbliższe otoczenie, zmuszone do konfrontacji z krzywdą, której nie zapobiegli. Ofiara pozostaje w tle. - To, co się stało, już się nie odstanie - zdają się mówić sąsiedzi. - Czy warto drążyć temat? Warto. Bo na miejscu Halszki ciągle są tysiące innych dzieci i to dla nich trzeba przemalować ten pejzaż.

Iwona Torbicka
www.kulturaupodstaw.pl
13 listopada 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia