Pełnia z Lammermooru

„Łucja z Lammermooru" - reż. Anette Leistenschneider - Opera Wrocławska

„Łucja z Lammermooru" Gaetano Donizettiego, jedno z najsławniejszych dzieł romantycznej literatury operowej, napisana do libretta opartego na temacie zaczerpniętym z powieści Waltera Scotta „Narzeczona z Lammermoor", szybko podbiła światowe sceny. Po neapolitańskiej prapremierze w 1835 roku, wystawiono ją m.in. we Lwowie (1838), w Paryżu (1839), w Stanach Zjednoczonych (1841), a w 1848 oglądał ją w Londynie Fryderyk Chopin.

8 marca 2014 roku, po ponad 50-letniej nieobecności, wprowadziła ją na scenę Opery Wrocławskiej, we własnej inscenizacji, niemiecka reżyserka Anette Leistenschneider.

Już początkowe takty muzyki zapowiadają, że będzie to opowieść tajemnicza, smutna i straszna, a wyraźnie obecny rytm marsza żałobnego wzmacnia to wrażenie. I rzeczywiście, już w pierwszej odsłonie pojawiają się przed oczami widzów ruiny jakiejś monumentalnej budowli, kamienny mur i suche drzewo – nocny pejzaż oświetlony tylko światłem księżyca w okrągłej pełni. Noc i mrok dominować będzie zresztą w całym przedstawieniu – nocą spotka się z ukochanym Edgarem Łucja, a w ponurym, nieco odrealnionym zamku Henryk Ashton – jak dowódca planujący bitwę - będzie snuł intrygę, zmierzającą do nakłonienia Łucji do małżeństwa z lordem Arturem. Nawet scena weselnego przyjęcia odbędzie się w przestrzeni bardziej przypominającej cmentarz niż romantyczny park.

Podobno pełnia wyzwala ukryte w ludzkiej psychice skłonności do nieracjonalnych zachowań, skłania do lunatykowania, doprowadza do szaleństwa. Jeśli to prawda, trzeba przed wpływem księżyca chronić wrażliwe osoby, zwłaszcza gdy poddawane są huśtawce sprzecznych uczuć. A tak właśnie dzieje się z Łucją (obdarzona głosem o pięknej, ciepłej barwie Aleksandra Kubas-Kruk), która w bliskim czasie doświadczyła zarówno śmierci matki, jak i spotkała mężczyznę swojego życia. Od pierwszego wejścia poznajemy ją jako kobietę bardzo łatwo poddającą się uczuciom, uzewnętrzniającą swoje radości i niepokoje, może nawet nadmierne emocjonalną. Wszystko to znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce – każda aria Łucji bogata jest w popisowe elementy, podkreślające jej charakter. W scenie szaleństwa, gdy w wirtuozowskich wokalizach i trylach ujawniają się ekstremalne emocje bohaterki, Aleksandra Kubas-Kruk sprawiła, że widownia  w pełnym napięcia milczeniu podziwiała zarówno jej mistrzostwo wokalne, jak i poruszające aktorstwo (szczególnie mocne wrażenie robiło atakowanie dźwięków skojarzone z kolejnymi ukłuciami nożem), aby nagrodzić artystkę okrzykami uznania i długimi brawami zarówno po zakończeniu blisko 20-minutowej arii, jak i podczas ukłonów.

Emocjonalność Łucji skontrastowana jest z racjonalnym, skupionym na jednym celu zachowaniem jej brata, Henryka. Występujący w tej roli Mariusz Godlewski, starał się - choć było to trudne zadanie - bronić bohatera, dla którego ważne jest dobro rodu, nawet jeśli zostaje poprzez małżeństwo siostry osiągnięte wbrew jej woli. Henryk, jak przystało angielskiemu lordowi, panował nad uczuciami w scenie rozmowy z Łucją (oboje solistów znakomicie współbrzmiało z sobą) i w pełniej napięcia sytuacji nakłaniania Łucji do podpisania ślubnego kontraktu z lordem Arturem (tenor Łukasz Gaj wykorzystał tę scenę do zademonstrowania urody swego głosu). Ten spokój dostrzegalny był także w efektownym duecie z Edgarem (Nikołaj Dorożkin), który wyzywa przeciwnika na pojedynek.

Scenograf Paweł Dobrzycki sytuuje akcję opery w czasie bliższym współczesności, niż XVIII- wiecznej Szkocji, o czym świadczą przede wszystkim kostiumy chóru (ubranego w szare garnitury i garsonki ze skórzanymi elementami) czy wygląd zamku w Lammermoorze. Jednocześnie jednak  ruiny i i park, przez który zmierza na spotkanie Łucja, a także grobowiec i cmentarz, na którym Edgar oczekuje ukochanej, przypominają o romantycznej proweniencji tego dzieła.

Poszukiwanie przez reżysera współczesnej interpretacji sztuk teatralnych czy oper praktykowane jest już od dawna. Często zabieg taki wydobywa nowe znaczenia z dzieł, do których tradycyjnego wystawienia jesteśmy przyzwyczajeni, a nawet przywiązani. W teatrze dramatycznym, jeśli przygotowywana jest premiera dramatu obcojęzycznego, reżyser często korzysta z nowego przekładu. I taki sam nowy przekład potrzebny jest w operze, bo inaczej widz skazany jest na czytanie napisów tłumaczenia, które zupełnie nie przystaje do tego, co widać zarówno w scenografii, jak i akcji scenicznej. Współczesnemu obrazowi towarzyszą słowa i zdania brzmiące dziś archaicznie, reżyser tworzy sytuacje niezgodne z tekstem śpiewanym (na przykład w końcu II aktu, gdy Łucję okrąża tłum postaci potęgując wrażenie jej osaczania, jednoczenie czytamy nalegania kierowane do Edgara, aby uciekał jak najszybciej) lub nie zgadzają się rekwizyty (czytamy „miecz", a widzimy sztylet). Bez stworzenia nowego przekładu, odpowiadającego oglądanej inscenizacji, wszelkie – nawet najświetniejsze pomysły reżyserskie – pozostaną zrealizowane tylko w części. Stare tłumaczenie tworzyć będzie zbyt duży kontrast, budzić nieufność widza, odbierać sens i prawdę temu, co dziać się będzie na scenie.

Na szczęście muzyka zawsze przemawia językiem zrozumiałym dla wszystkich. Orkiestra prowadzona przez Tomasza Szredera towarzyszyła solistom (czy chwilami odrobinkę nie za głośno?) podkreślając nastrój scen - harfa pięknie akompaniowała szczęśliwej Łucji zmierzającej na spotkanie z Edgarem, tremolo kotłów otwierające III akt ilustrowało szalejącą burzę i efektownie wprowadzało nastrój grozy, przygotowując widza na dramat, jakiego będzie za chwilę świadkiem. Słowa uznania należą się także chórowi, przygotowanemu przez Annę Grabowską-Borys, który nie tylko znakomicie śpiewał, ale także tworzył sceny zbiorowe, począwszy od pierwszej odsłony I aktu, gdy chórzyści grali zróżnicowaną grupę oddanych Henrykowi awanturników (choreografia Bożeny Klimczak).

W repertuarze Opery Wrocławskiej napisano, że „Łucja z Lammermooru" w najbliższym czasie pojawi się na scenie tylko jeden raz w kwietniu i jeden raz w maju. Tak  więc - najbliższa pełnia (scenicznego księżyca i muzyki) w przyszłym miesiącu... Polecam.

 

Anna Podsiadło
Dziennik Teatralny
12 marca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...