Pięć akordów, jeden szept

281. Krakowski Salon Poezji

Gdy zaczęła się spowiedź z istoty poezji, całkiem jak z grzechów - ucichły furie. "Chodzi mi o to, aby język giętki/ Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:/ A czasem był jak piorun jasny, prędki/ A czasem smutny jako pieśń stepowa".

Wcześniej wszystko było niczym wodospad głazów. Każdą z siedemnastu pierwszych oktaw Pieśni Piątej "Beniowskiego", co prowadzą do spowiedzi, Krzysztof Globisz czytał jakby na jednym oddechu. Ciskał obrazami, uszy kłuł rytmem, bez litości wpychał w mózgi wielkie kawały świata ze słów. Był nieodparty. I nagle - krawędź szeptu. 

"Chodzi mi o to..." Zmiękły głazy. "A czasem jako skarga nimfy miętki,/ A czasem piękny jak aniołów mowa.../ Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem./ Strofa być winna taktem, nie wędzidłem". Zwiądł grzechot kolosalny. Przyszło... Co właściwie? Bezradność? Lęk tego, który nie wie, czy pióro sprosta głowie myślącej? Szczypta niewiary w siebie? Cień rezygnacji? Ziarno pokory? Miękka litość dla samego siebie? Chęć skulenia ramion? Pragnienie, by usiąść na ziemi i jak florencki lutnik Belacqua w przedsionku "Czyśćca" Dantego - przyjąć pozycję pokonanego: ręce obejmują podkurczone nogi, głowa wtulona w ciemność między kolanami? 

Szept Globisza był taki, że poprzedni akapit można przeczytać, opuszczając wszystkie znaki zapytania. Globisz zrozumiał dobrze, do spodu pojął, do dna, iż w Pieśni Piątej "Beniowskiego" kończą się "żarty". "Żarty" ironicznych dygresji, "kuksańce" towarzyskie, literackie "szpile", "batożenia" kolegów po piórze oraz inne bolesne "cięgi", które w poprzednich Pieśniach migotają tak chętnie - tu nie ma ich, prawie nie ma. Globisz zobaczył, że Pieśń Piąta to akt ostatecznych rozliczeń, finalne zwarcie, koniec "muskania". 

Owszem, można opuścić wszystkie znaki zapytania, tak w szepcie spowiedzi z istoty poezji, jak w wodospadzie głazów przed nią i po niej. Globisz nie czytał słów, nie kuśtykał od wersu do wersu, nie gromadził piękna rymów, nie ciułał metafor. Nie czytał słów - czytał ich skóry, zapachy i barwy, ich chłód albo ciepło, ich twardość bądź miękkość, ich życie po prostu. I czytał wielkimi okresami, jakby od początku miał w gardle od razu cały obraz zamknięty w kilkunastu oktawach. Mówił trochę tak, jak pianiści wypuszczają w powie-trze wszystkie dźwięki akordu - jednym uderzeniem w klawiaturę. 

Pam! - i step nad Dnieprem podnosił łeb. Pam! - ktoś okutany worem sarnę ze skóry odzierał. Pam! - w powietrzu stanęła jaskinia Sawy, jaskinia, pies wierny i barany. Pam! - wściekłość Sawy i wściekłość Swentyny za łby się wzięły. Gdzieś pomiędzy tymi akordami - szept spowiedzi. I wreszcie Pam! ostatnie, ostateczne. Wielki finał Pieśni Piątej - uderzenie w kolosa, co nazywał się Adam Mickiewicz. Ten moment gwałtowny, kiedy pokora spowiedzi z istoty poezji obróciła się w pychę, fenomenalną pychę wieszcza, który nie chciał być drugi. 

Globisz był nią. A za chwilę - ciemnym spokojem wersów przedostatnich. "Obmyłem twój laur w słów ognistych deszczu/ I pokazałem, że na twojej korze/ Pęknięcie serca znać - a w liści dreszczu/ Widać, że ci coś próchno duszy porze". Cóż mógł do czerni takiej Słowacki dorzucić? Tylko tę powszechnie znaną ironiczną wielkoduszność o dwóch na słońcach swych przeciwnych - Bogach. 

*** 
Teatr im. Juliusza Słowackiego. 281. Krakowski Salon Poezji. Piątą Pieśń "Beniowskiego" Juliusza Słowackiego czytał Krzysztof Globisz. Grali: Przemysław Sokół - flügelhorn, Józef Michalik - kontrabas, Dominik Klimczak - perkusja. Gospodarze Salonu: Anna Burzyńska i Józef Opalski.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
21 października 2009
Portrety
Anna Dymna

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia