Piękna muzyka i stonowany luksus

"Don Bucefalo" - reż. Paweł Szkotak - Opera Bałtycka w Gdańsku

"Don Bucefalo" Antonio Cagnoniego, najnowsza premiera operowa na scenie Opery Bałtyckiej, to przyjemność dla uszu i oczu. Reżyser Paweł Szkotak, mając do dyspozycji zapomniane nieco dzieło, wykorzystał jego potencjał i uwspółcześniając libretto stworzył spektakl zabawny i wartościowy. Komu podobał się "Cyrulik sewilski" - będzie się dobrze bawił.

W piątkowy wieczór, 31 stycznia 2020 r., w Operze Bałtyckiej, wygodnie umoszczona w nieco wysiedzianym teatralnym fotelu, mając po obu stronach eleganckie pary premierowych gości - panie w perłach i panów pod krawatem - z trudem wyobrażałam sobie operę u jej zarania - lekką, dynamiczną formę, powstałą jako bunt przeciwko okowom polifonii. Główne role przydzielano aktorom bez względu na płeć, na scenie występowali kastraci, a publiczność zachowywała się tak żywiołowo, że libreciści nie silili się na pisanie skomplikowanych dramatycznie opowieści - ich sens i tak zgubiłby się w zamęcie na widowni. A ta milkła tylko podczas arii ulubionych artystów. 400 lat temu, tak jak dziś, suweren decydował - ma być pięknie, ale prosto.

Gatunek oczywiście z czasem ewoluował, ale słuchając pracy młodego Antonio Cagnoniego (miał lat 19, gdy napisał w 1847 roku "Don Bucefalo" jako "pracę zaliczeniową" na uczelni) widać, że zastosował podobne reguły. Razem z Calisto Basi (autorem libretta) stworzyli utwór o niewymyślnej intrydze, choć nie pozbawionej ambicji, o czym za chwilę, oraz muzyce opartej na śpiewnych ariach, błyskotliwych sektetach i wielogłosowych potężnych finałach, z wykluczeniem recytatywów.

A propos ambicji - oprócz perypetii miłosnych pięknej Rosy i jej czterech wielbicieli, Cagnoni zawarł w dziele krytykę panujących złych ówczesnych muzycznych obyczajów, kiedy to śpiewacy i dyrygenci dość swobodnie interpretowali partytury.

Głównym bohaterem zrobił więc kompozytora, który chce wystawić operę - ma wątpliwości, kryzysy twórcze, złości się na wykonawców, ale też flirtuje z Rosą. Metateatr ujęty w formę dramma giocoso - w której wątki zabawne przeplatają się z poważnymi - to jest wyjątkowo przyjemna rzecz dla widza i słuchacza również dziś. Kto kocha "Osiem i pół" Felliniego czy "Wszystko na sprzedaż" Wajdy taki zabieg doceni.

Paweł Szkotak, reżyser prapremierowo wystawionego w Gdańsku i w Polsce "Don Bucefalo", świetnie wykorzystał potencjał komiczny dzieła. Aby widzów nie znużyć i bardziej związać z postaciami, zmodyfikował nieco intrygę - czas akcji uwspółcześnił, dodał wiele inscenizacyjnych smaczków, wprowadził postać muzy - anioła, zastosował zasadę drugiego planu. Wszystko z dobrym skutkiem. Kto widział "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego w jego interpretacji w tym teatrze, miał przedsmak dzieła, ale ta realizacja wydaje mi się bardziej subtelna.

Opowieść, która rozwija się przed naszymi oczami to historia zmagań kompozytora na końcu życiowej drogi. Reżyser wspominał o inspiracji "Młodością" Paolo Sorrentino, więc schorowany Bucefalo trafia do luksusowej kliniki w Szwajcarii. Chyba już nie ma dla niego nadziei, ale chce jeszcze stworzyć jedno dzieło - wystawić operę. W głównych rolach obsadza personel i pacjentów. Kusząca Rosa przebiera w wielbicielach, a jej arie to wspaniałe przykłady techniki bel canto, z koloraturą i wokalizami, zaśpiewane z ogromną energią i błyskotliwie przez Joannę Moskowicz. Dorównać jej może tylko aria z trzeciego aktu Gabrieli Gołaszewskiej w partii Agaty. Artur Janda jako Don Bucefalo prezentuje się na scenie wspaniale (prawdę mówiąc trudno uwierzyć, że jest nad grobem, ale taki już urok gatunku) - jego głos lepiej brzmi w dwóch ostatnich aktach, w pierwszym jest nie dość słyszalny.

Pierwszy akt w ogóle rozkręca się powoli, ale już jego zakończenie - wypada bardzo dobrze. Drugi i trzeci płyną wartko, czasem nawet jakby za szybko (czyż nie sprawiają solistom trudności liczne pasaże?).

Dźwięczna i miła dla ucha muzyka Cagnoniego, dyrygowana jest wprawną ręką maestro Massimiliano Caldiego, a chór nie tylko świetnie brzmi, ale też jak zawsze - dobrze się czuje w formie buffo i nie zawodzi aktorsko. Kto usłyszy tu podobieństwa do fraz Rossiniego czy Donizettiego będzie miał rację - to ta epoka i mistrzowie Cagnoniego.

"Don Bucefalo" w Operze Bałtyckiej sprawi ogromną radość widzom również pod względem wizualnym - bardzo ciekawa jest scenografia Damiana Styrny, który świetnie używa wizualizacji i pomaga nam wejść w sterylny, ale elegancki świat luksusowego sanatorium w górach. Z rzeczywistością na scenie znakomicie współgrają kostiumy Anny Chadej i światła Piotra Miszkiewicza.

Ten spektakl to świetna alternatywa na szarugę zimy za oknem, która udaje jesień. Polecam zdecydowanie.

Anna Umięcka
www.gdansk.pl
4 lutego 2020
Portrety
Paweł Szkotak

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...