Piosenka nie jest dobra na wszystko

"(g)Dzie-ci faceci" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

W "(g)Dzie-Ci-Faceci", najnowszym przedstawieniu teatru Wybrzeże, które w miniony weekend miało swoją premierę, Adam Orzechowski, dyrektor tej sceny oraz reżyser tego widowiska, poddał swoich aktorów wymagającemu egzaminowi. Aktorzy wyszli z tej próby obronną ręką. Nie da się tego, niestety, powiedzieć o ich egzaminatorze.

Adam Orzechowski, wspólnie z Cezarym Niedziółką, ułożyli rodzaj libretta tego widowiska z 42 popularnych polskich piosenek, opisujących wielopiętrową zawiłość oraz emocjonalne powikłania damsko-męskich relacji. Czegóż w tym zestawie nie ma! Jest i "Filozofia małżeńska" Hemara, i partyzanckie "Dziś do ciebie przyjść nie mogę", i powojenne "Zbudujemy nową Polskę", i cały pakiet poetyckich, popowych, bluesowych i rockowych kawałków, wybranych z ostatniego ponad półwiecza historii polskiej piosenki.

Wybór jest bardzo reprezentatywny i bardzo przebojowy.

Poszczególne numery bywają autentycznie zabawne. Ale całość jest przeładowana i w złym guście.

Rama spektaklu jest co prawda bardzo prosta. Mamy oto ślubną uroczystość, na którą nie przybywa pan młody. Tą samą sceną kończy się całą historia. Panna młoda czeka przed ołtarzem, pan młody, w postaci kowboja (bo to chyba on jest tym wymarzonym i wytęsknionym facetem), oparty o ścianę, z kapeluszem nasuniętym na oczy, ani myśli przebudzić się i przybyć. W te ramy powsadzane są różne damsko-męskie historyjki, oparte na kolejnych piosenkach. Powstaje w ten sposób coś w rodzaju witrażu, ułożonego z drobnych szkiełek, do czego nawiązuje też bardzo widowiskowa scenografia Magdaleny Gajewskiej.

Pozwolę sobie wyrazić uznanie dla pań aktorek, z których każda (wymieńmy zatem, w kolejności zasług: Dorota Androsz, Anna Kociarz, Małgorzata Oracz, Małgorzata Brajner, Ewa Jendrzejewska) popisowo odśpiewała niektóre "numery". Zadanie było ułatwione o tyle, że każda dostała do wykonania jakąś piosenkę, idealnie dopasowaną do ich emploi. Z męskiego tercetu bodaj tylko Cezary Rybiński błysnął w "Ładny kram, jestem sam" swoim zdystansowanym humorem. Dlaczego zatem, skoro pojedyncze kawałki broniły się, nie obroniła się ułożona z nich całość?

Adam Orzechowski jako reżyser lubi w swoich przedstawieniach mieszać humor z najwyższą powagą. Udało mu się to np. w "Babie Chanel". Ale całkiem mu się to nie udało w "Zawiszy Czarnym". I - z podobnych zresztą powodów - nie udało mu się to teraz.

To kwestia złego połączenia treści i formy. Z takiego zbioru piosenek dałoby się złożyć zabawne, pararewiowe przedstawienie. Ale spektaklu, który ma unieść dywagacje na temat męskości albo na temat obecności męskiego pierwiastka w polskiej historii, złożyć się nie da. Bo wyjdzie z tego ni pies, ni wydra. Za mało jest w tych tekstach psychologii, za mało głębi, w ogóle - za mało wszystkiego, aby poddały się one podobnej obróbce.

No i ten osuwający się coraz niżej gust, w jakim to wszystko zostało spreparowane. Najpierw śmiałem się, ale finałową scenę oglądałem już z zakłopotaniem. Porażka.

Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
26 czerwca 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia