Plugastwo i dziadostwo
SPACER z KULTURĄÖdön von Horváth w swoim najsłynniejszym dziele "Opowieści Lasku Wiedeńskiego", wystawionym w 1931 roku w Deutsches Theater w Berlinie, obnażał obłudę austriackiego mieszczaństwa. Spektakl oburzył zwolenników rodzącego się, przy cichym przyzwoleniu społeczeństwa. Völkischer Beobachter – niemiecka gazeta, od 1920 organ prasowy Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników - określiła to dzieło plugastwem.
Horváth tłumaczył później: "Zarzuca mi się, że jestem zbyt drastyczny, zbyt obrzydliwy, zbyt straszny, zbyt cyniczny, żeby wymienić tylko kilka z długiej listy jakże wnikliwie i rzetelnie zaobserwowanych właściwości - a pomija się przy tym zupełnie, że mój jedyny cel to ukazanie świata takim, jakim on niestety jest. Awersja części publiczności może wynikać z tego, że właśnie ta część rozpoznaje się w postaciach na scenie - bo oczywiście istnieją ludzie, którzy nie potrafią się śmiać sami z siebie." (Maciej Ganczar, "Przeciw głupocie i kłamstwu, czyli dramaturgia Ödöna von Horvátha").
To zadziwiające, jak każda sztuka, która stanowi trafny komentarz do aktualnej sytuacji politycznej i społecznej, boli polityków i społeczeństwo. U nas niedawno pewna sztuka została nazwana dziadostwem. A przecież sztuka jest lustrem rzeczywistości. Żadne dzieło, uważane za obrazoburcze, wulgarne, drastyczne, nie powstałoby, gdyby rzeczy obrazoburcze, wulgarne i drastyczne nie działy się w rzeczywistości. Gdyby świat był piękny i wspaniały, czyli utopijny, sztuka opisywałaby piękno i wspaniałość tego świata. Jeśli świat jest okropny i ludzie zachowują się okropnie, sztuka pokazuje to okropieństwo. I taka sztuka to błąd w sztuce. Bo są tacy, którzy uważają, że sztuka nie powinna ukazywać okropieństw. Powinna lekka, łatwa i przyjemna. Jeśli nie spełnia tego warunku, w pewnych środowiskach jest uważana za złą, niegodną, niepotrzebną, nie nadającą się do pokazywania młodzieży.
Niemcy wymyślili kiedyś pojęcie sztuki zdegenerowanej. Nawet zorganizowali w Monachium 19 lipca 1937 roku wystawę prezentującą 650 dzieł skonfiskowanych w niemieckich muzeach. Celem wystawy była dyskredytacja niektórych kierunków sztuki awangardowej.
Czyli, jak zachowujemy się w sposób zdegenerowany, wszystko jest w porządku, byleby było o tym cicho. Kiedy artyści te zachowania odzwierciedlają w sztuce, zaczynamy czuć się niewygodnie. I nie jest to w porządku. Nie lubimy oglądać naszych wad na scenie czy w galerii. I w ogóle jakim prawem ten artysta śmie to pokazywać? Taka trochę dulszczyzna. Prać brudy we własnym domu, aby się nikt nie dowiedział. A najbardziej winni są artyści. Bo się czepiają.
Nie pozostaje nic innego, jak zakazać wystawiania sztuk, zamykanie wystaw i palenie książek na stosie. A wszystko to ze strachu. Bo chyba czegoś się boimy, skoro zakazujemy. Coś tam zalega na sumieniu? A może boimy się ośmieszenia? Współczuję. Życie w ciągłym strachu to nie życie. Nie lepiej żyć tak, żeby nie było powodu do strachu i ośmieszenia? Nie lepiej żyć tak, żeby "plugastwo" i "dziadostwo" nas nie ruszało? Żeby nas raczej bawiło? Żeby nas czegoś nauczyło?
To zadziwiające, jak to samo dzieło może zaboleć różnych polityków i różne społeczeństwa. Jak mogą się dopatrywać tych samych przytyków, chociaż dzielą ich dziesięciolecia i światopogląd.
Po śmierci Ödöna von Horvátha w jego kieszeni znaleziono wiersz, który mógł być jego epitafium. Znalazłam go w książce Piotra Szaroty "Paryż 1938".
„I ludzie powiedzą: kiedyś
jasne dni przyjdą i wtedy,
nareszcie się okaże,
co prawdą jest, co mirażem.
Co jest mirażem, zginie,
Choć dzisiaj się rozpycha.
Co prawdą jest, wypłynie,
Choć jeszcze dzisiaj, zdycha".
(tłum. Jacek St. Buras)