Po premierze musicalu

"Idiota" - reż: Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu

Różnej maści gryzipióry mają tę przewagę nad zwykłym teatralnym oglądaczem, że zawsze coś przed spektaklem "wciągną"... okiem i uchem.

Ja przed piątkową premierą "Idioty" Dostojewskiego we wrocławskim Capitolu łyknąłem fragment próby i to muzyka Piotra Dziubka, napisana brawurowo na dwa akordeony, zrobiła na mnie największe wrażenie. Przeczucie mnie nie zawiodło, bo rzeczywiście ona jest najoryginalniejszą częścią adaptacji traumatycznej powieści autora "Biesów" i "Braci Karamazow".

Tym razem Wojtek Kościelniak wyciągnął z półki powieść Dostojewskiego i próbował wepchnąć ją w muzykę z tańcami i dialogiem. Wpychał wcześniej Gombrowicza i jego "Ferdydurke", czy Kafkę i "Proces". Też nikt wcześniej na to nie wpadł. Straty są duże, bo postaci autor adaptacji ograbił z psychologicznej głębi, która w musicalu zmieścić się nie może i przez to wszyscy bohaterowie natychmiast nadają się do psychiatryka. Może akcję należało umieścić w szpitalu psychiatrycznym? 

Reżyser i scenarzysta nadał językowi mistrza powieści psychologicznej trochę słów kiedyś uważanych za wulgarne, a dziś za najbardziej wyrafinowany przejaw literackiej awangardy i kultury języka. W takich sytuacjach jestem zwolennikiem głębiej sięgającej weny twórczej. Od klasyka wystarczy "kupić" pomysł, napisać wszystko po swojemu zgodnie z obowiązującą modą postepicką czy postdramatyczną i podpisać to swoim nazwiskiem oraz dać temu nowy tytuł. Nowa wersja egzystencjalnego dramatu mogłaby mieć, zamiast "Idiota", tytuł "Kretyn". Przypomnijmy, że Dostojewski początkowo chciał tę powieść zatytułować banalnie "Książę Myszkin", ale zdecydował się na tytuł bardziej prowokacyjny. Słusznie, bo dziś to norma. Człowiek dobry i uczciwy powszechnie uważany jest za idiotę, co jest słowem w powszechnym odbiorze tylko trochę łagodniejszym od słowa kretyn.

Najnowsza premiera Capitolu w drugiej części traci tempo i powoli zaczyna nudzić. Nie bardzo wiadomo, co poszczególnych bohaterów najbardziej męczy w życiu. I tu się zaczyna rozminięcie dobrych intencji z autorską realizacją całości. Kompromis nie wyszedł tej premierze na zdrowie. Stracił musical, bo nie porywa widzów choreograficznymi fajerwerkami ani piosenkami do zanucenia natychmiast. Te ostatnie bardziej przypominają literacki styl Brechta. Pasują jednak do klimatu pierwowzoru, a dodać jeszcze trzeba parę pomysłowych choreograficznie elementów. Straciła powieść, bo nie zachwyca psychologicznymi portretami i nie prowokuje do rozwiązywania zagadek osobowości bohaterów.

Nie ma w tym widowisku aktorskich popisów. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że zapamiętałem tylko przerysowanego Ferdyszenkę, czyli Bartosza Pichera, postać jednak nie najważniejszą. Może bezpruderyjny akt Cezarego Studniaka w roli Rogożyna zapamiętały panie? Jakub Lasota, grający tytułowego idiotę, czyli księcia Myszkina, niemal przez cały czas się uśmiecha i nic nie jest w stanie zdjąć mu tego uśmiechu z twarzy. Szkoda, że teatr, który powinien porywać, nie porywa...


12 października 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...