Po śląsku w Śląskim
Doczekaliśmy się na deskach Teatru Śląskiego "ślonskiej godki". Autor sztuki, Stanisław Mutz, napisał "Polterabend" na specjalne zamówienie teatru. Choć z pochodzenia jest Ślązakiem, dotychczas nie pisał gwarą. Mutz stworzył obraz śląskiej rodziny, prezentując jej losy uwikłane w wielką historię. Jednak nie chodzi tu o przedstawienie tragicznych dziejów, ale o zatrzymanie w pamięci śląskiego małego świata, który odszedł bezpowrotnie. A jedyne, co po nim dziś pozostało, to właśnie owa "ślonsko godka".W sztuce bohaterowie dotknięci są najpierw pierwszą wojną światową, w okresie międzywojennym pojawia się echo powstań śląskich i plebiscytu, potem dochodzimy do drugiej wojny światowej, by na zakończenie sztuki znaleźć się już w okresie ekspansji radzieckiego totalitaryzmu. Historia wdziera się do ich życia, a oni starają się być jak owa myszka w pudełku - raz biała, raz czarna - w zależności od tego, kto pudełeczko w dłoni trzyma i otwiera. Pojawiają się kolejne obrazy, obok świętej rodziny na ścianie zawieszony zostaje najpierw wizerunek Hitlera, potem Stalina. W czasie drugiej wojny światowej bohaterowie zmuszeni są palić polskie książki, gdy przychodzą Rosjanie - wrzucają do pieca niemieckie. W końcu dochodzą do wniosku, że może lepiej żadnych książek nie posiadać... Widzimy, jak tożsamość bohaterów kształtuje się w opozycji do tych wszystkich historycznych zawirowań, jak sami zaczynają dostrzegać własną odmienność. "Jo nigdy nie byda Niemiec! - mówi Jorg, a po chwili uświadamia sobie: "ani Polok...". Tragiczne losy wielkiego świata mieszają się na scenie ze śląskim dniem powszednim, mamy więc świniobicie, darcie pierza, śpiewanie pieśni, rozmowy przy stole. Jest w tej inscenizacji kilka fragmentów, które mnie poruszyły, ale poza tym, niestety, ze sceny momentami wiało nudą. Dosyć wolne tempo spektaklu odczułam raczej jako ospałość, a nie nastrojowość. Przez pierwszą część zdecydowanie brylowała na scenie Ewa Leśniak w roli babki, wprowadzała na scenę żywiołowość, energię, choć grała przecież starowinkę. W drugim akcie pojawiała się już tylko jako zjawa, no i rzeczywiście bez "żywej" Tekli spektakl zrobił się nużący. Sztuka jest zbyt długa i dlatego w pewnym momencie zaczęłam odliczanie do końca. Mimo tego w mojej pamięci pozostały także świetne sceny, w których z dużą dawką humoru i ciepła reżyser ukazywał bohaterów: scena wykonywania rodzinnego zdjęcia, "jak przyszoł paket", czy otrzymanie listu z Ameryki. Po obejrzeniu całości przedstawienia, nasuwające się pytanie, dlaczego akurat zwyczaj tłuczenia zastawy przed domem panny młodej w wieczór poprzedzający wesele, stał się tytułem dla sztuki, pozostaje bez konkretnej odpowiedzi. Fakt, że to śląski zwyczaj, nie wystarczy. Fragment, kiedy rodzina Mutzów ogląda przez kuchenne okno polterabend sąsiadów, to dla mnie także zbyt słabe nawiązanie. Spektakl nie jest wolny od mankamentów. Jednak oceniam go jako wartościowy element w łańcuchu, pojawiających się, począwszy od "Cholonka", spektakli, gdzie zaczyna do głosu dochodzić lokalność. Lokalność, która jest wartością, a nie powodem do wstydu. Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach Stanisław Mutz "Polterabend" opracowanie tekstu i reżyseria: Tadeusz Bradecki scenografia: Paweł Dobrzycki muzyka i aranżacja: Andrzej Marko choreografia: Anna Majer asystent reżysera: Marcin Szaforz asystent scenografa: Małgorzata Ptok Obsada: Wiesław Sławik, Alina Chechelska, Ewa Leśniak (gościnnie), Krystyna Wiśniewska, Marcin Szaforz, Marek Rachoń, Maciej Wizner, Antoni Gryzik Prapremiera: 5.01.2008 r.