Po uszy w pieluszkach

"Letnisko" - reż. Bartosz Zaczykiewicz - Teatr Powszechny w Łodzi

"Letnisko", najnowsza premierę w Teatrze Powszechnym w Łodzi, cechuje harmonia rzadko spotykana na scenie - uwłaczająco niski poziom tekstu sztuki Freda Apkego i nonszalancja reżyserska Bartosza Zaczykiewicza. Gdyby nieszczęścia chodziły parami, nie byłoby aż tak źle. Pech chciał, że do tej przykrej klapy przyczynił się również autor pocztówkowej scenografii Wojciech Stefaniak

Sztuka Apkego o domniemanych kulisach światka artystycznego, wyróżniona przez Teatr Powszechny III nagrodą w konkursie "Komediopisanie", to kogel-mogel ukręcony z różnych, nie nowych pomysłów fabularnych, dość luźno ze sobą połączonych.

Bogaty, ale nie mający szczęścia w miłości przemysłowiec pan Specht (w tej roli Piotr Lauks), finansujący powstanie i wystawianie teatralnej sztuki, zdradzająca go żona (Beata Ziejka), jej wygadana, walcząca z obłudą światka artystów siostra (Magda Zając), młody i wrażliwy autor Flapcke, który nie przejawia jednak za grosz talentu literackiego (Jakub Firewicz), jedna słomiana wdówka (Ewa Sonnenburg) i jeden pseudo-krytyk teatralny (Artur Majewski). Wszyscy oni spotykają się w eleganckiej posiadłości Spechta, odpoczywają i romansują na potęgę. Co służy obudowaniu i "sprzedaniu" głównego pomysłu, dość dobrego i teoretycznie płodnego: dwaj podstarzali i wypaleni aktorzy Reizschneider i Wolkowski (Grzegorz Pawlak i Marek Slosarski), ratujący się rolami w serialach, dostają szansę powrotu na scenę. Będą jednak musieli odrzucić precz dawne ideały i wyrzec się miłości do sztuki.

Za przekład z języka niemieckiego odpowiada Marta Klubowicz, aktorka, nazywana w "Powszechnym" także poetką. Nie łudźmy się jednak, że doświadczymy wybitnej językowej szermierki. Poza kilkoma dialogami z ikrą, z tekstu wieje nudą. Czy był on tak słaby, czy też tłumaczka nieźle się nad nim zdrzemnęła? Gdy wreszcie pojawi się krztyna humoru, jakiś dowcip, jakaś gra słów, bardziej zadziorny dialog, to spada ona na nas nagle. Bynajmniej nie jak grom z jasnego nieba. Najczęściej czujemy się, jakby przeleciała nad nami mewa z niebagatelnymi problemami gastrycznymi.

Próbka humoru sytuacyjnego zza Odry? Aktorzy Reizschneider i Wolkowski wystąpią nie tylko w sztuce Flapckego, do której kilka poprawek wprowadzi Specht, ale i w reklamie pieluch dla seniorów jego produkcji. Boki zrywać!

Zresztą oburzająco niskie, jeśli nie grubiańskie poczucie humoru atakuje widza już z plakatu "Letniska". Jeżeli Teatr Powszechny "walczy" o poziom i nowy język polskiej komedii promując spektakl wypiętym na wszystkich kuprem mewy i ptasimi odchodami na płocie, to życzę powodzenia.

Błaha i bezrefleksyjna tematyka "Letniska", mająca nośność

kiepskiego skeczu kabaretowego, to jedna sprawa. Niezborny i nierówny tekst sztuki, której intryga zawiązuje się za późno, a przebiega w sposób niebywale toporny, to także nie największy problem przedstawienia. Jak można bowiem wyczytać z didaskaliów, Fred Apke miał kilka całkiem dobrych charakterologicznych pomysłów. Na scenie "Powszechnego" ich jednak nie uświadczymy.

Tu dochodzimy do kwestii poprowadzenia aktorów przez Bartosza Zaczykiewicza. Jego wizja spektaklu, jeśli o takiej można mówić, była chyba wizją nicnierobienia i łatwej kasy. Reżyserii bowiem w "Letnisku" tyle, co kot napłakał. Inscenizację tworzą tu pomysły przygotowane w oparciu o zasadę "huzia na Józia": bieganina z prawa na lewo, solowe pochody aktorów w drugim planie, spektakularne, bo kilkusekundowe wizyty tychże na tarasie domu. O, przepraszam. Dla bardziej wybrednych widzów nie braknie dowcipów w stylu baba: ciągnie faceta w krzaki. Słowem, zabawa w najgorszym rodzaju, idealna chyba tylko dla ludzi, których śmieszy widok pijanego mężczyzny.

Przekornie siłę teatralnej iluzji testuje scenografia Wojciecha Stefaniaka. Plastykowy kikut - to palma, kilka szarych desek złożonych w sześcienną konstrukcję - to wejście do domu z tarasem (dlaczego nie do szaletu na plaży?). Umowność jest tak daleko posunięta, że popadamy w najgorzej rozumianą naiwność i przerysowanie zaczerpnięte z pocztówek z "czarujących zakątków globu".

Kuriozum nie z tej ziemi okazują się z kolei lalki mew - toporne, jak i ich wykorzystanie. Pierwsza, podwieszona na sznurku, co jakiś czas bezczelnie przelatuje nad głowami aktorów. Druga chodzi po plaży (to znaczy jeździ, bo jest na kółkach). Trzecia, pocieszna, wejdzie w komitywę z chwiejącym się na nogach Wolkowskim (tu widać jednak jakiś zalążek inwencji). Czy są to jednak, podobnie jak postać pisarza Flapckego, echa dramatu Czechowa? Oj, bardzo dalekie.

Jakby tego było mało, jest jeszcze choreograficzne dziwo, które wykonywać mają aktorzy do swingującego podkładu. To ich, wsadzonych w pieluchy "Letniska", szkoda najbardziej.

Jednych ratują pojedyncze gesty, w których dostrzec można niedoprowadzone do końca pomysły na role. Tak jest z Piotrem Lauksem, ale to aktorski pewniak. Grzegorz Pawlak, o aparycji Daniela Craiga z "Casino Royal" i Marek Slosarski również radzą sobie nie najgorzej, tworząc całkiem udany i zabawny duet. Są jeszcze Magda Zając i Ewa Sonnenburg, z których zwłaszcza pierwsza prezentuje spójnie i bez zadęcia przygotowaną rolę. Całkiem niewykorzystany został natomiast potencjał aktorski Jakuba Firewicza i postaci Flapckego. Innych nie ratuje nic. Ale skoro nie postarał się o to nawet reżyser Bartosz Zaczykiewicz...

Po zmajstrowaniu takiego spektaklu, autorsko-reżyserski duet powinien pamiętać o zabraniu na plażę, jeśli nie porządnego parasola, to przynajmniej szczelnej czapki.

Łukasz Kaczyński
Polska Dziennik Łodzki
1 czerwca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia