Pocałunek życia

"Nosferatu" - reż. Grzegorz Jarzyna - Teatr Narodowy w Warszawie

Obserwując artystyczne działania Grzegorza Jarzyny można dojść do wniosku, że w pewnym sensie przechodzi on podobną drogę, co Krzysztof Warlikowski. Szalone czasy ,,Bzika tropikalnego", ,,Hamleta", wreszcie ,,Bachantek" bezpowrotnie przeminęły. Gdyby obaj artyści postanowili pozostać buntownikami, brzmieliby dziś śmiesznie i znajdowali w stanie regresu

Warlikowski stał się w końcu myślicielem, swoje spektakle utrzymującym już nie w formie bezwzględnej niezgody na świat, ale będące próbą oswojenia naszego człowieczeństwa z jego warunkami. Jarzynę z kolei możemy dzisiaj nazwać wizjonerem – choć nie chodzi tu o profetyzm.

Twórca ,,Myszkina” kreuje w swoich ostatnich przedstawieniach wielkie obrazy. Nie jest już tak złośliwym analizatorem rzeczywistości, jak przedtem. Na pewno duży wpływ na niego miał ,,T.E.O.R.E.M.A.T.”. Adaptacja Pasoliniego wskazała mu kierunek w drodze artystycznej. Najnowszy ,,Nosferatu”, koprodukcja TR-u i Narodowego, jest kolejną odsłoną nieograniczonej wyobraźni Jarzyny.

Lepiej nie zabierać się za ten spektakl, jeśli nie zna się oryginału Stokera. Znając tamtejsze relacje między postaciami, wyraźniej i głębiej postrzega się zmiany tych stosunków u reżysera. Scenariusz do widowiska powstał w oparciu o inspirację ,,Draculą”. Nie jest to więc adaptacja, ale inscenizacja, choć silnie oparta o poszczególne wątki. Pierwsze pół godziny spektaklu nieodparcie kojarzy się z ,,T.E.O.R.E.M.A.T.E.M.”. Stan skupienia, monadyczni bohaterowie, zbliżający i oddalający się od siebie. Jednocześnie narzucają się tu operowe doświadczenia Jarzyny, które reżyser traktuje z pewnością poważniej niż swoje własne Warlikowski czy Zadara. Scenografia jest monumentalna. Magda Maciejewska wypełniła przestrzeń Sali Bogusławskiego olbrzymim salonem domu Holmwooda. Na środku ustawiony jest długi stół, po prawej za pleksiglasową ścianą komórka Reinfielda, na lewo okna na taras i dwa łóżka. W tle zakryte zasłoną przejście zakończone łagodnym łukiem. W czasie trwania przedstawienia zmienia się też perspektywa i światła odsłaniają kolejne zakamarki malowniczej konstrukcji.

Także kwestie bohaterów są krótkie, słowo nie gra tu jednak aż tak dużej roli, choć te kluczowe zdania są bardzo podkreślane. Jarzyna pokazuje najpierw rozmowę grupy dawnych znajomych, tuż przed zaręczynami Artura (Adam Woronowicz) i Lucy (Sandra Korzeniak). Wymiana zdań na tematy naukowe (neutrony, czas świetlny) szybko nuży ukochaną Holmwooda. W długiej sekwencji jej snu Jarzyna pokazuje dręczący ten świat marazm i niewyobrażalną nudę, która wpędza neurotyczną Lucy w apatię. A jednocześnie podskórnie odzywa się pragnienie ruchu, ale nie materialnych zderzeń między atomami. Bohaterka jakby już była naznaczona przez wampira. A jeśli stan wyobcowania pojawia się jeszcze przed przybyciem Nosferatu, przyczyny nadciągającej katastrofy są znacznie głębsze – mówi Jarzyna.

Nosferatu (dobry Wolfgang Michael) to przybysz z Zachodu. Warto zwrócić tu uwagę na odwrócenie, jakiego dokonał reżyser. W książce to dziki Wschód przybywa do ,,cywilizowanego” Londynu. Prócz konotacji politycznych (atmosfera przedwojenna blisko 1914 roku) pomysł Stokera opierał się na pokazaniu wzrastającego w człowieku biologizmu, seksualności. W symbolice kultury europejskiej Wschód nadawał się do tej metafory jak nic innego. Obsadzając teraz, w roli hrabiego, Austriaka, który przybywa do Polski (wspomina się tu o ,,katolickim kraju”) odwraca się jednocześnie charakter samej osobowości Nosferatu. Czy nadal jest on dziką naturą? Czymś, czego się lękamy, ale co nas jednocześnie fascynuje?

Wprowadzenie samej figury Obcego narusza (niczym w ,,T.E.O.R.E.M.A.C.I.E.”) porządek zastanej struktury. Nosferatu jest dekadentem, jego kolejne ukąszenia to osobliwe pocałunki, którymi uśmierca, ale jednocześnie daje możliwość wielokrotnego przeżycia swojej egzystencji. Wieczność daje nieśmiertelność – jedno z podstawowych utopijnych marzeń człowieka. Charakterystyczne dwa czerwone znaki są obietnicą życia wiecznego. Skąd więc strach przed tajemniczym gościem? Wielkim przeciwnikiem Nosferatu staje się van Helsing (świetny Jan Frycz). Jako propagator rozumu nie potrafi pojąć, że przybysz jest tak naprawdę nim samym.

Skąd ten trop? Ludzie Zachodu zdali się dojść do granic swojego człowieczeństwa. Padły ostatnie granice, nauka zaczyna badać samą siebie, pragnienie obcowania z pięknem zostało zniszczone przez zalew gorszych lub lepszych wytworów kultury. Wieczność Nosferatu jest wiecznością jednostki, dla której każdy następny dzień jest taki sam. Odrzucający Boga bohater sam siebie skazuje na pustkę, na życie w mroku. I bezustannym nienasyceniu przebywania z ludźmi, wysysania z nich wszystkiego, co może dać mu jeszcze powód do życia. Zmęczony wzrok Michaela, jego umiejętnie zagrana obojętność Nosferatu pokazuje lubiącym – wbrew pozorom - stateczny ład i poskromione uczucia Polakom, co może zdarzyć się jutro.

Jarzyna nie wybiela tytułowej postaci. Nosferatu jest egoistą, obliczonym na zaspokajanie swoich potrzeb. Jednak to on porusza sferę emocjonalną w Lucy. Bohaterka, która wybrała związek z Holmwoodem, ucieka w ramiona odrzuconych przedtem Sewarda (Jan Englert) i  Morrisa (Krzysztof Franieczek). Zaśniedziały świat na nowo zaczyna uczyć się emocji – potrzebnych, bo utrwalających nasze człowieczeństwo i autodestrukcyjnych, bo przeżywanie wyczerpuje ciało. Tu każdy (prócz van Helsinga) pada ofiarą osobliwego pocałunku wampira. Epizodycznie tylko występujący Jonathan Harker (Marcin Hycnar) jest wampirem jeszcze przed przybyciem do Holmwooda. Dla obeznanych z oryginałem nie będzie to zaskakujące dlaczego, chociaż i tu Jarzyna pozwolił sobie popuścić wodze fantazji. Swojego ,,Nosferatu” umieścił w czasie poprzedzającym krótko powrót męża Miny do Anglii (Polski). Reinfield (Lech Łotocki) jest uwikłany w niejasną grę ze swoim mistrzem. Boi się go, płacze nad sobą, szuka pomocy, choć tak naprawdę nic mu nie grozi. Jest wyalienowany od wydarzeń toczącej się fabuły (lwią część ,,Nosferatu” przesiaduje w pleksiglasowym pomieszczeniu). To figura szaleństwa, mogącego rozmawiać tylko z samym sobą.

Postać Michaela w końcu się dusi – rzyga krwią Miny (Katarzyna Warnke). Przesyt życiem daje mu wreszcie przyczynę, by odejść. Dopada go van Helsing, chcąc wbić mu kołek w pierś. Nosferatu ulega i czeka na cios. Dlaczego więc lekarz nie kończy dzieła? Czyżby dostrzegł w przybyszu samego siebie? Wampir to dla Jarzyny diagnoza istoty ludzkiej w ogóle. Ta wizja jest jednocześnie optymistyczna, jak tragiczna. Radosna, bo sankcjonuje naszą świadomość bycia człowiekiem, przyjemność kochania i bycia z ludźmi. Tragiczna, bo wykańcza ciało i umysł, poddaje je działaniu impulsywnemu, nierozważnemu, często opresyjnemu i krzywdzącemu także innych. Wampiryzm tkwi w nas immanentnie. Ukąszenie w szyję jedynie wyzwala demony, które budzą się, gdy ,,rozum śpi”. Nosferatu popełnia samobójstwo. Rozpada się w proch w przepięknie zaaranżowanej scenie. Jarzyna nie chwali go, ani nie potępia. Daje nam wolną wolę, z której korzystamy w najważniejszych momentach życia.

Spektakl jest bardzo piękny. Kolejne obrazy (tak to trzeba nazwać) przechodzą w oniryczne sekwencje, toczące się  w rytm niepokojącej muzyki zespołu pod przewodnictwem Johna Zorna. Efekty specjalne Waldemara Pokromskiego sycą oczy, szczególnie w scenie miłosnego spaceru Nosferatu i Lucy. Rytm z ,,T.E.O.R.E.M.A.T.U.” ustępuje z kameralnego dramatu w operową niemal opowieść.

Jednocześnie nie jest to przedstawienie łatwe w odbiorze. Wymaga olbrzymiego skupienia, umiejętności dostrzegania mowy obrazów. Mogą pogubić się tu widzowie przyzwyczajeni do schematycznego, literackiego patrzenia na treść widowiska. Do ,,odczytania” przedstawienia Jarzyny trzeba użyć innych narzędzi.

,,Nosferatu” jest spektaklem estetycznym, z którego piękno wycieka ze swoich ram. Zaokrąglone kształty elementów scenografii usubtelniają każde zawarte w nim działanie, ruch. Operowa ostentacja? To nowy język teatru Jarzyny, który można krytykować i uważać za pusty. Może przez to, że już zapomniano, że o sprawach monumentalnych nadal można mówić w teatrze. I jeśli dostrzega się w tym tylko pustkę, może to być wina odmiennej wrażliwości.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
17 listopada 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...