Początek Retro/per/spektyw

"Grotowski - próba odwrotu" - reż: Tomasz Rodowicz

Festiwal Retro/per/spektywy zainaugurował nowy spektakl Tomasza Rodowicza i Teatru Chorea. Przeczytaj recenzję Pauliny Ilskiej.

Po długo wyczekiwanej premierze Chorei „Grotowski - próba odwrotu” można było się spodziewać niesamowitego klimatu, czarowności, inspirowanych Grotowskim gier z duchami, co tak świetnie Chorei wychodzi. Tymczasem, po oszczędnym w środkach przywołaniu osobistej relacji z Grotowskim, Tomasz Rodowicz oddał głos młodym twórcom.

Zaczęło się chropawo, prawie jak na przeglądzie amatorskich teatrów. Aktorzy, w większości młody narybek Chorei, zaczęli od quasi-osobistych zwierzeń nad podświetlonym stołem z pleksi. Krążyli po scenie w niewyjściowych fartuchach, opowiadali o sobie, np. o tym, jak po przyjęciu do projektu o Grotowskim ze zdumieniem odkryli, że zleca im się przebieranie starych bambetli czy szycie worków, albo że siebie nienawidzą. Mówili o molestowaniu, pociągu do kieliszka, seksie. Żadnych magicznych świateł. Żadnych cudów. Reżyser co jakiś czas czytał notatki ze swoich rozmów z Grotowskim, młodzi aktorzy posługiwali się wybranymi przez siebie tekstami Grotowskiego. Wszystko to wreszcie zaczęło być ciekawe, zaczęło się wypełniać coraz lepszą formą teatralną, pojawił się rytm, cień. Opadły łuski i wyłonił się bardzo piękny rdzień spektaklu. Piątka z plusem dla Rodowicza za ekshibicjonistyczną odwagę, siłę spokoju, pokazaną, gdy siedząc na wózku inwalidzkim wysłuchiwał od Małgorzaty Lipczyńskiej bolesnych słów o starzejącej się twarzy, nieuchronnym rozliczeniu z tym, co chciałoby się robić, i tym, co faktycznie robimy.

Reżyser chodził po scenie, trochę jak Kantor, czasem ingerując w działania aktorów, dorzucając słowo tu czy rekwizyt tam. Takie zachowanie przywoływało tak kontrowersyjne w przypadku Grotowskiego pytanie o czystość i bezinteresowność linii przekazu uczeń – mistrz. O duchowe i artystyczne dziedzictwo, o konieczność poszukiwania własnej drogi, uniezależnienia się od guru. Nie wszystkim uczniom Grotowskiego się to udało, dla niektórych porzucenie przez mistrza zakończyło się przecież tragicznie.

Na szczęście młodym aktorom Chorei pozwolono na własny wybór i osobiste odczytanie tekstów Grotowskiego. O dziwo skupili się w dużej mierze na tym, jak żyć, a nie na tym, jak osiągnąć artystyczne oświecenie. Wbili też widzów w konsternację szlagierem „Niech żyje bal”, przy którym chciało się i śmiać i płakać, ale na pewno nie wyjść z sali.

Wreszcie w scenie finałowej, po rzuceniu się wszystkich aktorów w dosłowną i symboliczną przepaść (aluzja do jednego ze spektakli Grotowskiego), Rodowicz wykonał niewyobrażalny, naładowany emocjonalnie taniec, wieńczący całość.

Paulina Ilska
reymont.pl
18 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia