Poczytaj mi mamo

"Encyklopedia duszy rosyjskiej" - reż. T. Kireńczuk i P. Sieklucki - Teatr Nowy, Kraków

Ile jest puzzli w "Encyklopedii duszy rosyjskiej" Wiktora Jerofiejewa? Góra cała, bite 200 stron, podzielonych na cztery rozdziały: "Ja Cię kocham", "Próby", "Pięciogwiazdkowa kostnica", "Szary jest w porządku". Tysiąc łupin, tysiąc, jak na encyklopedię przystało, haseł, tyle że każde z nich, inaczej niż w encyklopediach klasycznych - intensywnie nacechowane stylistycznie. Żadnej przezroczystości. Czegoż tu nie ma?! Tu jest wszystko

Uliczne dialogi półanalfabetów, liryczne obrazki, lodowate eseje, nibynaukowe rozprawki, wściekłość, pycha, bezradność, gniew, spokój, sterta semantycznego mięsa, kilka łez skrywanych, jakby niedokończone opowiadanka, quasireportaże, zapisy utrapień, dziesiątki innych intonacji, smaków, barw. Tu są wszystkie głosy i we wszystkich rozmiarach. Otwieram w ciemno, trafiam na hasło "Skąd się bierze duchowość?". Niżej - tekst. "Z pechowości". Tak, tylko tyle. Raz jeszcze otwieram w ciemno. Hasło "Ruś piszcząca". Esej na trzy strony, boleśnie cierpki esej o dźwięku, który jest sednem Rosji, i ta miażdżąca fraza epilogu: "W biblijnej kulturze na początku było Słowo, na Rusi - pisk". Tysiąc łupin więc. W co się one zlepiają? W jaki kształt? I jak to się stało, że Piotrowi Siekluckiemu, który "Encyklopedię duszy rosyjskiej" w Teatrze Nowym wyreżyserował - wyszedł znaczek pocztowy?

O dziele Jerofiejewa pisząc, Tadeusz Konwicki rzekł: "I oto nastąpiła eksplozja. Ta książka jest niekontrolowanym wybuchem rozpaczliwej szczerości. Tomografią pychy i pokory. Bezwstydną spowiedzią konającej rosyjskości na progu trzeciego tysiąclecia i samozagładą pojedynczego człowieka, który nie jest do końca Rosjaninem i nie jest w pełni kosmopolitą". I jeszcze: "Ale on, Wiktor Jerofiejew, nie sczeźnie przecież w samotności". Cóż, po "Encyklopedii..." w Nowym - o tym ostatnim nie jestem przekonany.

Tysiąc łupin eksplodujących, wybuchowych albo konfesyjnych jak każdy szept. Tysiąc łupin rozpaczy, szczerości, pychy, pokory, bezwstydu, konania, samozagłady. I żadnej w tym jednoznaczności, zwłaszcza łatwej. A w Nowym? Łatwiuteńka godzinka, sceniczny niby folder krajoznawczy, naprędce sklecony dla potrzeb wycieczki polskich gimnazjalistów do ojczyzny Dostojewskiego, bedeker zatytułowany, dajmy na to, "Mentalne krajobrazy Rosji. Poczytaj mi mamo". Na scenie - Sieklucki oraz Edward Linde-Lubaszenko. Odziani w szaty ochroniarzy - siedzą, pilnują leżącej za nimi wielkiej żółtej rury gazowej znanej firmy Gazprom i z nudów recytują co pieprzniejsze, z książki Jerofiejewa wyjęte kawałki, oczywiście tęgo przy tym popijając raczej nie herbatę, bo gdzież, jak nie w Rosji, jesteśmy? I tak, od czasu do czasu kraszone wyświetlanymi na tylnej ścianie filmami, lecą ku nam banialuki porażająco odkrywcze.

A to, że Rosjanie są plemieniem chlejących wszystko, bez przerwy, z każdej okazji i zawsze do spodu. A to, że Stalin był potworem, który, na ten przykład, na śmierć zagłodził pół Ukrainy. A to, że wielkie przestrzenie i mroczna władza nie dają Ruskim żyć spokojnie. A to, że Antoni Czechow wielbił, wyobraźcie sobie, burdele. A to, że to, tamto oraz jeszcze owo. Do tego rytualny zestaw semantyczny: ch..., piz... i je... - wszelkiej maści, w hurtowych ilościach. No i przedziwny gen aktorski pana Edwarda...

Nie wiedzieć czemu artystę tego ogarnia czasem tajemna pochopność sceniczna, która każe mu przechodzić na poziom aktorstwa kłopotliwie prywatnego. Lubi sobie wtedy pan Edward okiem łypnąć, znienacka skomentować gest kolegi, uśmiechnąć się do blondyny w pierwszy rzędzie, opowiedzieć jakiś dowcip - a wszystko to absolutnie ni z gruchy, ni z pietruchy. Dokładnie tak, jak na premierze "Encyklopedii...". Efekt tych harców - jaki?

Rzecz jasna - żartowność! Zebrawszy elementy seansu Siekluckiego, nie sposób się dziwić, że wyszła mu godzina wiców. Z tysiąca ciemnych łupin Jerofiejewa - zrobiły się jajca o Rosji. Jajca banalne, płaskie, małe. Bedeker w rozmiarach pocztowego znaczka. Poliżesz, nakleisz, kopertę w skrzynkę wciśniesz, zapomnisz. A mama się ucieszy, żeś zuch, co umie wysyłać listy.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
23 grudnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...