Pod prąd albo Eugeniusz Krzysztof I.

"Ostatnia taśma" - reż. Katarzyna Deszcz - Teatr Miejski w Gdyni

Szpula 1968, pudełko "Stawka większa niż życie"... To był czas...(pauza). Miałem 32 lata i świat stał otworem... (stopklatka) Staszek, Rysiu Filipski, z którym później "hubalowałem" ...(włącza dvd, na ekranie znowu specjalnie zmontowane fragmenty 12. odcinka nieśmiertelnego serialu telewizyjnego). Gdzieś ty teraz poruczniku Schultz?

Szpula 1979, „Operacja Himmler”. Duża rola i oczywiście znowu gram hitlerowca, tym razem Heydricha. O losie – skąd te role ? Ileż to razy razy grałem esesmanów ? (pauza) Dlaczego ?

Szpula 1985, „Dom Sary” i „Problemat profesora Czelawy”. Tak... ostatnie duże role... szkoda.. (pauza)... Grabiński, ciekawe, ale... potem już tylko teatr... tak... teatr

Szpula 2007, „Dyzma” w Teatrze Miejskim w Gdyni i jubileusz 50-lecia pracy twórczej. Po cośmy się ścigali z teatrem muzycznym ? Bóg jeden raczy wiedzieć...

Szpula 2010, „Ostatnia taśma” w Teatrze Miejskim w Gdyni: „Chyba minęły już moje najlepsze lata. Gdy istniała jeszcze szansa na szczęście. Ale nie chciałbym, żeby wróciły, już nie. Nie, nie chciałbym, żeby wróciły.” (Samuel Beckett, Ostatnia taśma – ostatnia kwestia.)

Eugeniusz Krzysztof Kujawski jest w zdecydowanie odmiennej formie niż odtwarzana przez niego postać w słynnym monodramie Samuela Becketta. To zdecydowanie lepszy moment do świętowania benefisu, niż „Dyzma”, upamiętniający 50-lecie pracy aktora, który z występujących obecnie na deskach sceny przy Bema zrobił zdecydowanie największą karierę, choć mógłby i powinien zrobić większą. Jego ciekawe, jak na polskie realia, warunki fizyczne predystynowały go do odegrania większej roli przede wszystkim w polskim filmie. Gdyby w latach największej popularności zajął się Kujawskim dobry agent, to kto wie, gdzie byłby teraz ten urodzony 74 lata temu ... gdańszczanin. Na pewno jednak do historii polskiego filmu przeszedł jako jeden z najlepszych, najbardziej przekonywujących odtwórców ról esesmanów i, szerzej, hitlerowców.

Dziś Kujawski jest Mistrzem – w swojej „grupie wiekowej” wiedzie prym w Wielkim Mieście. Jego Krapp jest jednak tylko poprawny z kilkoma momentami ponad. Z czego wynika, że tak dobry aktor nie dosięgnął pułapu Tadeusza Łomnnickiego, który na niedługo przed śmiercią wystąpił na scenie Teatru Miejskiego w Gdyni właśnie w "Ostatniej taśmie"? Chyba w tym, że reżyserka Katarzyna Deszcz zrobiła spektakl za bardzo „po bożemu”. Gdyńska inscenizacja jest właściwie 100% odtworzeniem tekstu z niewielkimi, kosmetycznymi zmianami (najwięcej w przedostatniej kwestii); głównie stylistycznymi i słownikowymi (inne, niż u Libery, synonimiczne czasowniki i przymiotniki, bardziej może pasujące do rytmu i melodii). Odniosłem wrażenie, że Kujawski nie dostał przestrzeni, by ujawnić większą złożoność postaci. Nadal największą jego kreacją w Miejskim pozostaje więc niezapomniany pan Heizig w niesprawiedliwie odrzuconej przez lokalną krytykę „Kompozycji w słońcu” autorstwa i w reżyserii Ingmara Villqista.

Beckett w swoim czasie jak nikt zbliżył się do unaocznienia egzystencjalnej pustki, którą bezsensownie usiłuje wypełnić treścią pewnie z 95% każdej populacji. Samotność, izolacja, bezsens, absurd życia i wiele określeń synonimicznych – o jednym z mistrzów teatru absurdu wiemy przecież wszystko, a nawet więcej niż sam skromny i neurotyczny twórca wiedział. Na pewno też dzięki Antoniemu Liberze, którego krytyczne wydanie „Dzieł dramatycznych” Becketta jest przykładem krytycznoliterackich bachanaliów (12 stron „Ostatniej taśmy” okraszonych jest 17-stronicowymi komentarzami). Wysoka pozycja wielkiego samotnika z Irlandii w historii literatury, a szczególnie dramatu, jest niezaprzeczalna, lecz... No właśnie, nie da się ukryć, że Beckett mocno pokrył się patyną czasu i jest lekko de mode, szczególnie „Ostatnia taśma”, przy której np. „Szczęśliwe dni” to tryskająca humorem energetyczna komedia, a „Czekając na Godota” to prawie awanturnicza opowieść przygodowa. „Ostatnia taśma” to mrok, zgorzknienie, nuda, ale nie metafizyczna jak u Bressona, Tarkowskiego czy Warlikowskiego, i ostatnia lektura samobójcy. Czym może zainteresować dziś bilans zgorzkniałego starucha (sam mówi o swoim ubraniu „łachy”, a o mieszkaniu „nora”), który, przesłuchując taśmy sprzed kilkudziesięciu lat, przekonuje się, że był idiotą i tchórzem, który nie potrafił wykorzystać szansy, jaką los mu podsunął ? Człowiek, który nie potrafi zaryzykować i pokochać, zdecydowanie nie zasługuje na życie. Z tego punktu widzenia „Ostatnia taśma” mogłaby być na przykład moralitetem, choć przyznajmy, że z niezbyt odkrywczą tezą.

Sam Beckett szukał dla „Taśmy” pomysłu. Słynne jest jego przedstawienie z R. Clucheyem, b. więźniem kalifornijskiego zakładu karnego San Quentin. . Także Antoni Libera, biskup polskiego kościoła Becketta, szukał nowych pomysłów (OSTATNIA TAŚMA KRAPPA FRAGMENT DRAMATYCZNY ). Po tym, jak głęboko w podróżach po mrokach człowieczeństwa zawędrowali np. Lynch czy von Trier, punktowe światło i niedomówienia nie wystarczają. I nie chodzi tu o montaż atrakcji czy multimedia – wystarczy choćby jedno spojrzenie Udo Kiera.

Jednak paradoksalnie „Ostatnia taśma” w Miejskim broni się, choć być może nie na oczekiwanym przez reżyserkę i dyrektora obszarze. Villqist mówił w pospektaklowej laudacji o spełnianiu się marzeń w postaci pojawienia się Becketta w jego teatrze (nie jest to ostatnia prezentacja dzieł autora „Końcówki” - w Gdyni ma być mały festiwal becketowski), a Deszcz z wielkim uznaniem wyraziła się o szaleństwie i odwadze dyrektora, który wystawia tak manifestacyjnie nieprzystającego do dzisiejszych mód autora.

Przywołanie Becketta w sterylnej wręcz formule ma wielkie walory edukacyjne. Jeśli jest populacyjna reprezentacja młodej inteligencji w ludności Wielkiego Miasta , która jak to bywa z młodą inteligencją powinna być snobistyczna i modnie ubrana, spektakl może trafić do odbiorcy. Ze względu na szacunek dla aktora koniecznie trzeba zadbać o właściwą, bardzo trudną i nietypową promocję tego niełatwego przedstawienia. Pustka dramatu jest tak ostateczna, że pustka na niedużej widowni będzie niezasłużoną tragedią. Mam też nadzieję, że do tego czasu znikną niewielkie w sumie ( asynchrony w dźwiękach ze sceny i z offu), ale przykre wpadki, które w tym zimnym, matematycznym spektaklu rażą i doprowadzają do tego, czego najbardziej w teatrze nie lubimy, czyli niezamierzonej deziluzji.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świetojanska1
30 marca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia