Poddaję się

"Przemiana" - reż. Magdalena Miklasz - Teatr Stary w Krakowie

Z "Przemianą" ze Starego Teatru Narodowego w Krakowie w reżyserii Magdaleny Miklasz mam problem. Niniejszym poddaję się, poniżej podaję przyczyny mojej kapitulacji

Magdalena Miklasz wykorzystała w swoim dziele dwa teksty Franza Kafki – „Przemianę” i „Opis walki”. Ten ostatni posłużył jako rodzaj ramy. Spektakl zaczyna się już we foyer. Z tłumu widzów wynurza się Andrzej Rozmus, wskakuje na ladę szatni i ze zgromadzonych wyławia – ku uciesze panów, którzy być może i poczuwali się do jakiejkolwiek reakcji – Wiktora Logę-Skrczewskiego. Zaczyna opowieść o swojej ukochanej, z której palców zlizywał niedawno lukier pozostały na nich po pączkach, które jedli. Umieszcza tę historię w znanej widzom topografii Krakowa. Sytuacja jest dziwna, aranżowana na przypadkowe spotkanie w teatrze dwojga nieznajomych. Nagły ekshibicjonistyczny gest jednego kończy się wspólnym wyjśćiem poza teatr po to, żeby znowu powrócić. Sytuacja tych dwojga zamienia się w relację nagabujący–nagabywany, w przypadkowe spotkanie. Nieprzypadkowe zwierzenia nabierają coraz agresywniejszego charakteru, rozmowa staje się coraz bardziej niezrozumiała, język, którym operują, przenosi się na wyższe poziomy literackie, a przedmiot konwersacji staje się abstrakcyjny. Rozmowa dwojga nieznajomych nabiera funcji terapeutycznej, brakuje tylko kozetki, choć ostatecznie wystarczy tylko oparcie fotela na Nowej Scenie Teatru Starego, na którą obaj aktorzy wpuszczają widzów. Nagabywany (Wiktor Loga-Skarczewski) kradnie rolę swojemu parntnerowi i zaczyna dominować – odbiera mu wiarę w miłość i prowokuje go do czynu ostatecznego. W foyer pada strzał. Ciemność, akcja przenosi się na scenę.

Wydaje się początkowo, ze ten prolog jest wyjatkowo kanciasty i nijak nie pasuje. Z drugiej strony, czy sam fakt zmiany postawy pełnego nadziei zakochanego na wątpiącego, pełnego rezygnacji człowieka i ucieczka przez śmierć nie odsyła do postaci Gregora Samsy?

Bo i po co ten tekst w roli wstępu, efektowne naganianie widzów na miejsca? Czy nie jest to banalny trik urozmaicający percepcję spektaklu? Może Miklasz chodziło o ustawienie w bardzo prosty sposób pomostu między tym, co na scenie, a tym, co we foyer, w miejscu, gdzie widzowie nie są jeszcze widzami, ale dopiero się nimi staną. Pomost między tym, co prezentowane, a tym co jest indywidualnym doświadczeniem widza. Nie jestem pewna, czy o to chodziło. Nie jestem pewna, czy to się nawet udało. Poddaję się.

Po dynamicznym prologu i wyciemnieniu, akcja przenosi się na scenę. Na niej zainstalowane są drewniane podwyższenia, wyspy grające role pokoju Gregora, kuchni ze stołem z jabłkami, pracowni z maszyną do szycia, saloniku, sprowadzajacego się do żółtego, rozkładanego fotela – azylu starego Samsy. Między nimi powstał mały labirynt, co nawiązuje do drążonych przez Gregora – owada – korytarzy, o czym wiemy z relacji Grety, już po przemianie bohatera.

Na scenie mamy rodzinkę przy śniadaniu – jest mama (Aldona Grochal), tata (Zbigniew Ruciński) i córka (Julia Sobiesiak). Syna (Wiktor Loga-Skarczewski) nie widać, przebiega czasem przez scenę, uwięziony, jak się domyślamy, w rutynie swoje egzystencji zdominowanej pracą. Każde kolejne okrążenie wycieńcza go coraz bardziej, poci się, dyszy, zaniedbuje ubiór. Nie przeszkadza rodzinnej sielance, rozgrywajacej się tuż obok. Wraca kilkakrotnie, a reszta rodziny spokojnie siedzi przy stole.

W pierwszej scenie od razu zarysowują się stosunki rodzinne Samsów – pracujący syn, który jest jakby go nie było, i reszta rodziny żyjąca poza jego rytmem, trwająca w bezpiecznym nicnierobieniu. Rodzina przy stole siedzi niewzruszenie: mamusia obiera jabłka i karmi nimi po kolei męża i córkę, ta ostatnia smaruje tatusiowi bułeczki na śniadanie, piją herbatę, w tym czasie młody Samsa kilkakrotnie wpada i wypada do swojego pokoju niezauważenie dla nich; Miklasz zaakcentowała w „Przemianie” rodzinę, pominięła punkt widzenia Gregora. Jego zadaniem jest zniknąć – i znika coraz bardziej, także dla widza, bo chociaż jest obecny cały czas na scenie, to uwaga audytorium ciąży bardziej ku trójce pozostałych bohaterów. Samsa-żuk pełza, bunkruje się we framudze okna, zwija się w kłębek, wspina po ścianie, uważnie bada każdą płaszczyznę, wydaje pdeudoowadzie odgłosy.

To, co przyciaga uwagę widza, to dramacik rodzinny, na granicy z farsą, rozgrywający się po prawej stronie sceny. I trzeba powiedzieć, że przynajmniej moim skromnym zdaniem, dramacik ten jest dobrze zrobiony. Napięcia istnieją oraz są wyeksponowane, narastają od samego początku. Postaci rysowane są dobitnie i z humorem. Ojciec – głowa rodziny – zabawny choleryk, w tajemnicy przed żoną chrupie słodycze poukrywane w fotelu; w pasji potrafi wywrócić stół z jabłkami. Matka, podległa mu kobieta, nerwowo krząta się przy maszynie i herbacie. Greta – ulubienica ojca, córeczka tatusia – smaruje mu bułeczki na śniadanie oraz uczy się gry na skrzypcach. Początkowo jeszcze zajmuje się Gregorem, reprezentuje go w domu jak adwokat, dokarmia go resztkami bułki. Po drugim pojawieniu się Prokurenta, Greta – już nie dziewczynka, ale kobieta w czeronych szpilkach i umalowanych ustach – gra koncert na skrzypcach. To ona decyduje, że trzeba się pozbyć Gregora, zmienia się i wychodzi na pierwszy plan. Gregor nie umiera z powodu rany zadanej przez ojca, który rzucił w niego owocem. To Greta, jedząc jabłko, decyduje, że trzeba jakoś usunąć go z mieszkania. Wszystko pięknie, tylko nie wiem jeszcze co dodać: może to, że i rodzina Samsów staje się na swój sposób owadzia, ubrana w kostiumy z błyszczących i pikowanych tkanin? Albo to, że rodzina jest toksyczna? Może też to, że niektórzy, tacy jak młody Samsa, skoro raz zrezygnowali, to skazani są na niebyt, a wyrokiem szafują ich najbliżsi? Nie wiem za bardzo, o czym jest „Przemiana” Miklasz. Poddaję się.

Cecylia Pierzchała
ksiazeizebrak.pl
23 marca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...