Podglądanie antybohaterów

"Kalkstein/Czarne słońce" - reż. Joanna Grabowiecka - Teatr Łaźnia Nowa, Teatr Solskiego w Tarnowie

Sztukę "Kalkstein/Czarne słońce" koniecznie trzeba zobaczyć, bo to kawał dobrego teatru. W połowie stycznia br. na deskach Teatru im. L. Solskiego miał tarnowską premierę spektakl "Kalkstein/Czarne słońce" w reżyserii Joanny Grabowieckiej, będący koprodukcją miejskiej sceny Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie.

Przedstawienie zrealizowane na podstawie oryginalnego tekstu autorstwa Julii Holewińskiej jest widowiskiem artystycznie dopracowanym pod każdym względem - reżyserii, scenografii, muzyki, wykonawstwa. Słowem - kawał dobrego teatru wartego zobaczenia.

Sztuka powstała specjalnie z myślą o Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym "Boska Komedia" w Krakowie. Przy czym musiała wpisać się w hasło obowiązujące dla festiwalowych premier, które , brzmiało: "Super Polish Hero". Autorka dramatu podeszła do tematu dość prze-wrotnie," tworząc tekst z głównym wątkiem fabularnym opartym na biografii Ludwika Kalksteina, człowieka, który marzył by zostać bohaterem, a stał się jednym z największych zdrajców w polskiej historii, niechlubnie "wsławionym" współpracą z Gestapo podczas okupacji hitlerowskiej, jak i bezpieką w czasach PRL-u. Jako niemiecki agent nr 97 stworzył grupę, do której wciągnął Eugeniusza Świerczewskiego (męża siostry) i Blankę Kaczorowską (przyszłą żonę). Cała trójka przyczyniła się do aresztowania gen. Grota - Roweckiego oraz ponad 500 dowódców i współpracowników wywiadu Armii Krajowej. Natomiast w komunistycznej Polsce na polecenie Służby Bezpieczeństwa rozpracowywał w Monachium ludzi związanych z Radiem Wolna Europa. Kilkakrotnie w swoim życiu zmieniał nazwisko i przeistaczał się z łatwością kameleona. Bywał Polakiem i Niemcem. Trudnił się dziennikarstwem, hodował kury i świnie, prawdopodobnie jest autorem scenariusza popularnego w latach 70. serialu telewizyjnego "Czarne chmury". Jego bogaty i pełen różnych nieoczekiwanych zwrotów życiorys sprawia, że Kalkstein jest na swój sposób postacią intrygującą - antybohater wymykający się schematom. Taki też jawi się w sztuce Julii Holewińskiej i w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Joannę Grabowiecką.

Na scenie obserwujemy najważniejsze wydarzenia z życia Kalksteina, kluczowe dla zrozumienia tej postaci i czynionych przez nią wyborów. Mamy więc epizod z ojcem z przedwojennej młodości Ludwika, który wskazuje na patriotyczne wychowanie, choć pod względem pedagogicznym wątpliwej jakości. Mamy pierwsze lata wojny i Kalksteina jako odnoszącego sukcesy szefa siatki wywiadowczej AK, odznaczonego Krzyżem Walecznych. Mamy przesłuchiwanie go w siedzibie Gestapo i decyzję o współpracy z Niemcami, wciągnięcie do niej szwagra i narzeczonej oraz rozmowy z prowadzącym Kalksteina esesmanem. W tle przewijają się zaś losy związanych z nim postaci - Świerczewskiego i Kaczorowskiej oraz zakatowanej przez Niemców siostry. Jest

też krótka wycieczka w głęboką przeszłość - do XVII wieku i osoby Krystiana Kalksteina-Stolińskiego, niemieckiego pułkownika w służbie polskich wojsk koronnych, prawdopodobnie pierwowzoru pułk. Dowgirda z "Czarnych chmur". Kolejne epizody przynoszą widzom wiedzę o powojennych zdarzeniach w życiu tytułowego bohatera - o jego literackiej działalności, powodzeniu u kobiet, demaskacji i więzieniu, amnestii, wysługiwaniu się komunistycznej władzy, dramatycznym spotkaniu z synem w Paryżu, nowym związku - aż do choroby nowotworowej, która była przyczyną jego śmierci.

Przede wszystkim jednak widzimy człowieka, który stara się usprawiedliwić przed sobą i innymi własną słabość i zdradę na różne sposoby. W tym kontekście pojawia się idea wallenrodyzmu, czyli patriotyzmu maski, ale też pamięć o niemieckich korzeniach czy chęć zapewnienia bezpieczeństwa najbliższym. "Trzeba być lisem i lwem" - powtarza Kalkstein, cytując fragment motta do Mickiewiczowskiego "Konrada Wallenroda", pochodzącego z "Księcia" Machiavellego. Ale wyznaje też: "Jestem młody i chcę żyć". Ocena tej postaci w spektaklu wydaje się prosta, ale zrozumienie motywów jej postępowania już takie nie jest. Okazuje się chyba nawet niewykonalne. To jedno z kilku niełatwych zadań dla widza, które stawia przed nim spektakl - próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego Kalkstein był tym, kim był, z naciskiem na: "dlaczego". Nośnikiem równie istotnych problemów danych publiczności do przemyślenia jest zupełnie inna postać w sztuce - Ojczyzna-Matka. Wprowadzenie jej do tekstu to genialny pomysł, który zarówno dla struktury inscenizacji, jak i treści literackiej ma niezwykłe konsekwencje. Sama figura retoryczna, personifikacja ojczyzny ma w polskiej literaturze głębokie korzenie sięgające epoki renesansu. Spotkamy ją choćby u Kochanowskiego czy Skargi. Jednak Ojczyzna w przedstawieniu różni się znacznie od skonwencjonalizowanej alegorii znanej nam także z późniejszej literatury. Przyjmuje różne postawy - od popularnej zatroskanej matki po adwokata diabła, przez komentatorkę historii, mącicielkę i prowokatorkę. Strącona z postumentu, bez koturnów, roznegliżowana, czasem przystrojona w pawie pióra (patrz: "Grób Agamemnona"), swoimi pieśniami każe nam się zastanowić nad wielkością i małością polskiego narodu, nad polskimi dziejami, obliczami patriotyzmu i współczesną jego formą. Niesie przy tym ładunek sprzecznych emocji, które za sprawą znakomitej roli Małgorzaty Wojciechowskiej z Teatru Łaźnia Nowa udzielają się publiczności i zmuszają do refleksji dalekich od tych zajmujących nas na co dzień. Czy umarlibyśmy dzisiaj dla swojej ojczyzny? "Tak - bohater. Nie - zdrajca". A może nie tak łatwo odpowiedzieć prawdziwie na to pytanie w czasach, w których czujemy się bezpiecznie? W wielu tekstach możemy się też przejrzeć jak w zwierciadle, niekiedy krzywym, my Polacy - dumny, waleczny naród bohaterów, ale też zdrajców, zawistników, pozbawionych tolerancji ksenofobów.

Spektakl współtworzy znakomita, acz nieprzyjazna i mroczna scenografia autorstwa Mirka Kaczmarka - na surowym murze okalającym scenę przycupnęły sępy czyhające na padlinę - potęgując nastrój zagrożenia i idealnie wpisując się w atmosferę scenicznych zdarzeń. W głębi strefa aktorów, tam siedzą, oczekując na swoje wejście, przebierają się na oczach widzów, wcielając w różne postaci. Zmiana "skóry" to wszak zjawisko bliskie życiu Kalksteina. Między ptaszyskami w odpowiedniej charakteryzacji zasiada Maciej Zakrzewski, autor muzyki granej w przedstawieniu na żywo. Mieszają się w niej chyba wszystkie style i gatunki muzyczne, odpowiednio zaaranżowane do treści śpiewanych songów. Wśród nich widzowie rozpoznają bez trudu znane motywy popularnych melodii. Muzyczną stronę widowiska zwieńcza hymn państwowy śpiewany przez dziecko - to głos najmłodszego pokolenia Polaków. Jakie ono będzie?

Wszystko w spektaklu współgra i ma swoje znaczenie jak w porządnie skonstruowanym mechanizmie. Toteż rzecz warto zobaczyć i kilka zasygnalizowanych tu kwestii przemyśleć, odpowiedzieć sobie na parę niebanalnych stawianych w dramacie pytań. Wsłuchać się w słowa Ojczyzny, a nawet dać się sprowokować. Od tego właśnie jest między innymi dobry teatr.

*

Mam nadzieję, że publiczność Tarnowskiego Teatru będzie mogła wkrótce zobaczyć spektakl "Kalkstein/Czarne słońce", mimo iż bardzo nie spodobał się niektórym miejskim radnym. Ich dezaprobata była tak wielka, iż zwrócili się do prezydenta miasta o zwolnienie dyrektorów miejskiej sceny. Co ciekawe i symptomatyczne, wniosek sygnowali również ci, którzy przedstawienia nie widzieli. Byłoby to tyko żenujące i śmieszne, gdyby nie fakt, że tego rodzaju zachowania i pomysły w wykonaniu miejskich rajców źle wróżą tarnowskiej kulturze i są dla niej niebezpieczne. Przypomnę tylko w tym miejscu, że Teatr im. L. Solskiego właśnie dzięki zarządzającym placówką - Rafałowi Balawejderowi i Jakubowi Porcari - cieszy się w środowisku* teatralnym kraju dobrą renomą, przyciąga znanych twórców i zdobywa za produkowane spektakle prestiżowe nagrody, a przede wszystkim ma sporą i wierną publiczność w mieście i okolicy. Komuś to przeszkadza?

Rozumiem, że to nie o wartości artystyczne widowiska radnym chodzi, lecz niepokoją ich niektóre kontrowersyjne sformułowania zawarte w tekście dramatu. A przecież nic bardziej ożywczego w sztukach wszelakich jak "dobrze skrojona" prowokacja. Wyrywa nas z codziennego, kieratu, wytrąca z gnuśnego samozadowolenia i zmusza do refleksji, a czasem całkiem nieoczekiwanych konstatacji. W literaturze stosowali ją nawet romantyczni wieszczowie. Dziś oczywiście nikogo nie bulwersuje nazwanie Boga carem czy ojczyzny "pawiem i papugą narodów", ale dla dziewiętnastowiecznych odbiorców były to prawdziwe bluźnierstwa. To co? Radni przegłosują wniosek o strącenie Mickiewicza z cokołu na pl. Kazimierza albo przynajmniej o przemianowanie ulicy Słowackiego na kolejną aleję?

Oczywiście każdy - również radny - ma prawo do własnej opinii na temat spektaklu, bo o gustach się nie dyskutuje. Ale narzucanie swoich gustów tarnowianom to już arogancja władzy. Tarnowianie to nie półgłówki, którym trzeba cenzurować sztukę. Sami potrafią określić, czy coś im się podoba, czy nie. W cywilizowanych krajach o powodzeniu spektaklu decyduje publiczność - przedstawienie schodzi z afisza, jeśli nie ma chętnych do oglądania go. Uzurpowanie zaś sobie prawa do decydowania za widzów jest zwyczajnie obraźliwe. Ba, jest narzucaniem innym na siłę własnych wzorców ideologicznych. Oczywiście świadczy też o przerośniętym ego niektórych rajców.

A tak na marginesie. Czy rajcy zabierający głos na temat sztuki na pewno ją zrozumieli, pojęli jej przesłanie? Sądzę, że nie, a awantura wokół teatru w związku z przedstawieniem wydaje się nieudolnie wymyślonym pretekstem do forsowania zmian personalnych.

Beata Stelmach-Kutrzuba
Temi
5 lutego 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...