"Podobno była Wspólnota, podobno był Konrad..."

"Geniusz w golfie" - reż. Weronika Szczawińska - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Premiera w Starym Teatrze. "Geniusz w golfie" to współczesny tekst Agnieszki Jakimiak, reżyserowany w sali Heleny Modrzejewskiej przez Weronikę Szczawińską. Jeśli ktoś oczekiwał skandalu - raczej się zawiódł, jeśli liczył na jakąś konfrontację z teatrem Swinarskiego - też. Nie było też podważania mitu, pikantnych aluzji, szargania świętości. Ale już forma "Geniusza w golfie" naprawdę prowokuje do myślenia.

Tak się złożyło, że całkiem niedawno Stary Teatr przypomniał kultowy spektakl Bogusława Schaeffera z Janem Peszkiem "Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego". Spektakl ten, po 38 latach od premiery, znalazł się w repertuarze Starego Teatru jako część jubileuszowego show Jana Peszka pod tytułem "Podwójne solo".

Przywołuję ten manifest awangardowego języka teatralnego sprzed lat, bo "Geniusz w golfie", nawet jeśli nie celowo, to w bardzo ciekawy sposób korzysta z awangardowych tradycji sprzed prawie pół wieku, ożywiając je i jednocześnie wobec nich się dystansując.

Jeszcze przy szatniach dobiegają nas z pierwszego piętra dźwięki muzyki. Ten kontekst jest ważny, bo cały spektakl będzie mieć właściwie charakter partytury, z muzyką Krzysztofa Kaliskiego wykonywaną na żywo. Przed salą Heleny Modrzejewskiej, gdzie odbędzie się przedstawienie, w przestrzeni uświęconej popiersiem Konrada Swinarskiego dłuta Mariana Koniecznego i pod jego portretem pędzla Zbysława Marka Maciejewskiego, szóstka aktorów przy fortepianie "stroi się" do gry. Wyglądają jak postaci z teatru marionetek, w fantastycznych, monochromatycznych kostiumach projektu Natalii Mleczak. Utrzymane w trzech barwach podstawowych, żółtej, czerwonej i niebieskiej, geometrycznie skrojone komplety, "instrumentalizują" aktorów i odbierają im indywidualność.

Będą mówić, śpiewać, tańczyć, wykonywać gesty, ale nie stworzą postaci i nie opowiedzą historii. Wywołają wspomnienia, przywołają zjawy. Będą także fantazjować, cytując wypadki i zdarzenia, które kiedyś rzeczywiście się odbyły. Choć nie na pewno. "Podobno..." - to słowo jest kluczem, leitmotivem do opowieści o ich spotkaniu ze Swinarskim...

"Podobno była Wspólnota, podobno był Konrad, podobno była Tradycja, podobno było Archiwum.. Podobno były słynne spektakle, słynne monologi, słynne heroiny ze Starego Teatru, słynne bale i słynne wieczory, wreszcie słynny chichot Konrada, cytowany przez Agnieszkę Osiecką..."

"Konradzie, nastrój mnie" taką pieśnią-wezwaniem rozpoczyna się spektakl. W tym stroju zabraknie jednak harmonii i nie będzie wspólnoty. Zamiast chóru usłyszymy pojedyncze dźwięki, zamiast sytuacji zobaczymy choreograficzne zadania, bez żadnej pretensji do ilustrowania przebiegu scenicznej akcji. Zbudują ją monologi, których motywem przewodnim staną różne obawy, reprezentowane przez postaci tego dramatu: lęk przed utratą pamięci i zmianą, upływem czasu, duchami i upiorami, czy dziedziczeniem niepożądanych cech.

Nieuniknione chwile patosu przełamie absurdalny humor. Zamiast kogoś znanego i oczekiwanego (na przykład Jerzego Treli) na scenie wywołana zostanie zjawa filmowego radykała Jean -Luca Godarda, którego Swinarski prawdopodobnie jednak nigdy nie spotkał. A słynny monolog "Chcę, żeby w letni dzień, upalny dzień..." pojawi się jak zaklęcie, jak mantra, albo jak uparta wyliczanka, z której nic już dziś wyniknąć nie może. Takich zamiast i podobno będzie w tym spektaklu bez liku.

O czym jest to przedstawienie, tak formalne i fragmentaryczne, tak starannie wyczyszczone z emocji, tak uciekające od historii? Tak afabularne, tak asceniczne wręcz - w pewnym momencie aktorzy uciekają z naszego pola widzenia, zostawiają pustą scenę, pozwalając się tylko domyślać czego dotyczą dochodzące z oddali serie tupnięć, śpiewów i innych przytłumionych dźwięków. Zostają ślady, powidoki, strzępy?

To przedstawienie nie neguje historii, nie neguje zbiorowej pamięci - jest upomnieniem się o perspektywę tych, dla których opowieść o "Geniuszu w golfie" nie ma w sobie żadnej oczywistości. Ma w sobie coś z dziecięcego buntu, czy naiwnego, niepoprawnego gestu. Nie zdziwię się jeśli Państwa rozczaruje, czy zirytuje. Ale nie pozostawi obojętnymi, jeszcze raz pytając o mechanizmy, które rządzą i historią i pamięcią.

Justyna Nowicka
Radio Kraków
16 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...