Podróże z "...ojcem"

Ostatni taki ojciec - XII Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje

Spektakl "Ostatni taki ojciec" Łukasza Witta-Michałowskiego można nazwać podróżą i to na wielu płaszczyznach. Po pierwsze reżyser każe nam śledzić chronologicznie ukazane epizody z życia głównego bohatera Frania - dorosłego już mężczyzny, który relacjonuje widzom newralgiczne punkty własnego życiorysu. Nie usłyszymy o pierwszej miłości czy kolejnych stopniach kariery - wszystkie te wydarzenia, którym teraz przygląda się Franek, są skoncentrowane wokół jego relacji z ojcem. Obserwujemy serię epizodów, które są tym, co zachował w pamięci bohater. Podczas każdego z nich napięcie stopniowo wzrasta, prowadząc do osobistej mikrotragedii Frania w ich finałach.

Kim jest ojciec? Przede wszystkim to stereotypowy wojskowy: jedynowładca, skrywający głęboko uczucia, nie znoszący komentarzy do swoich decyzji (nie mówiąc już o głosie sprzeciwu). Atmosferą wojskowego rygoru, dyscypliny i surowości przesiąknięty jest cały spektakl nie tylko na poziomie tekstu, ale również scenografii, muzyki (z bardzo wyraźnym werblem), czy nawet rytmu następowania po sobie scen. Wszystko po to, by widz mógł maksymalnie wejść w atmosferę domu rządzonego przez despotę. Zdominowanie rodziny przez tę postać obrazuje częsta obecność na scenie aż trzech ojców. Tyrania ojca przejawia się w detalach i błahostkach, które skumulowane budują obraz rodzinnego piekiełka. Rodzi się zaś z sytuacji, które pierwotnie, w mniemaniu ojca, miały pokazać jego wielkoduszność i dbałość o rodzinę.  

I rzeczywiście: na pozór wszystko idzie „jak należy”, czyli po myśli ojca: jest mieszkanie, telewizor, wspólny wakacyjny wyjazd, niecodzienne atrakcje w postaci „arbuza mieszkającego w Afryce”… Ale wszystko to jakieś zepsute, liche, bo ścianę kawalerki porasta grzyb, a to, co ma być przyjemną niespodzianką, prowadzi do koszmarnego poniżenia. Wymuszenie na dzieciach obnażenia się jest jedyną tak dosłownie przedstawioną sceną w całym spektaklu, co potęguje jej wyraz.

Jednak w pozostałych epizodach reżyser unika werystycznego obrazowania. Ukazując stosunek płciowy rodziców Frania, rezygnuje z typowego już dla współczesnego teatru fingowania zbliżenia: sygnalizuje je za pomocą oznak (m.in. w postaci jęków rozkoszy). Pomiędzy parą kochanków umieszcza syna, co unaocznia ciasnotę lokum i wzajemne skazanie na siebie w każdej, najbardziej intymnej sytuacji.

Kolejna podróż, którą gwarantuje nam spektakl, ma wymiar dosłowny: publiczność została umieszczona na czterech platformach, które, przesuwane przez „wojskowych”, przemierzają salę studyjną, w której odbywa się przedstawienie. U odbiorcy rodzi się poczucie zagrożenia, staje się w dużej mierze ubezwłasnowolniony – tak, jak ulegli i podporządkowani są ludzie w domu ojca-autokraty.

Przestrzenią sceniczną rządzi umowność: w klimat wojskowego garnizonu wprowadzają podniszczone, spłowiałe plandeki okalające studio. Wygląd mieszkania zostaje zarysowany przez aktorów w paru słowach – wystarczają, by uruchomić wyobraźnię widza. Można na tej podstawie wywnioskować, że nie jest istotna sceneria, w której rozgrywają się wydarzenia, ale one same i to, co rodzi się między ich uczestnikami. Lubelski teatr nie stawia na zwożoną tirami scenografię, lecz na spotkanie widza z aktorem, człowieka z człowiekiem. Na scenie wyposażenie kawalerki ograniczone jest do jednego funkcjonalnego przedmiotu, który w zależności od potrzeb staje się kołyską czy stołem. W pierwszej scenie użyty jako katafalk, w kolejnej staje się stołem porodowym, budząc z jednej strony skojarzenia z kruchością pojedynczego istnienia, z drugiej z fenomenem przekazywania życia.

Trzecią podróżą, do której według mnie skłania przedstawienie, jest wyprawa odbiorcy w głąb siebie. Na pewnym etapie myślenia o adaptacji tekstu Pałygi musi pojawić się pytanie o to, kim dla mnie samego jest lub był mój ojciec, ale i analogicznie – matka. O to, jak wiele we mnie jest moich rodziców. I nie musi chodzić jedynie o negatywne konsekwencje tych więzi. Temat na pierwszy rzut oka czysto publicystyczny, w spektaklu przyjmuje wymiar jednostkowego dramatu.

W ostatniej scenie powracamy do punktu wyjścia: podesty przykrywają trumnę, w której spoczywa ojciec. Czy jego odejście oznacza szansę na życie po swojemu? A może odrodził się w synu, skoro Franciszek wkłada mundur? Bo jak podjąć życie według własnych koncepcji, skoro wszystkie dotychczasowe kształtowały się pod wpływem ojca? Nie możemy być pewni, czy rozpoczyna się nowa podróż czy może historia zatoczy koło...

Katarzyna Piwońska
Studencki Informator Teatralny - Gazeta Festiwalowa
20 marca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia