Podsumowanie sezonu w Operze Narodowej

Opera Narodowa w Warszawie

Dawno nie było tak słabego sezonu, jaki zafundował Operze Narodowej jej nowy dyrektor Janusz Pietkiewicz. Zdominowała go seria wznowień przestarzałych spektakli.

Dziś i jutro grają w Teatrze Wielkim Wiedeńscy Filharmonicy pod dyrekcją Riccardo Mutiego. To swego rodzaju ironia, że występem tak wspaniałych muzyków kończy się jeden z najbardziej nieudanych sezonów w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Bo co można powiedzieć o sytuacji, w której najważniejsza scena operowa i najwyżej dotowany teatr w Polsce w ciągu roku daje tylko jedną premierę operową na dużej scenie - "Cyrulika sewilskiego"? W dodatku zupełnie nieudaną. 

Stracony rok 

To Janusz Pietkiewicz, dyrektor naczelny Opery, odpowiedzialny jest za zahamowanie rozwoju narodowej sceny i sprowadzenie jej z powrotem do poziomu prowincjonalnego zaścianka. 

Dyrektorzy Mariusz Treliński i Kazimierz Kord dali w poprzednim sezonie jedenaście premier, w tym pięć operowych. To, co na Zachodzie jest standardem, w Warszawie było wówczas nowością. 

Za duetu Janusz Pietkiewicz-Ryszard Karczykowski (dyrektor artystyczny) odbyło się w sumie pięć premier: dwie baletowe zaplanowane jeszcze przez poprzednią dyrekcję ("Szymanowski i taniec", "Oniegin"), jedna quasi-operowa dla dzieci na małej scenie ("W krainie czarodziejskiego fletu"). Grana od lutego "Iwona, księżniczka Burgunda" Zygmunta Krauzego miała w rzeczywistości premierę na Warszawskiej Jesieni i tam poniosła druzgocącą klęskę. Wreszcie "Cyrulik", pierwsza premiera nowej dyrekcji pod sam koniec sezonu. To przedstawienie sprzed 13 lat wypożyczone z Teatro del Maggio Musicale Fiorentino, tak jakby Polaków nie stać było na własną inscenizację. W założeniu Pietkiewicza lepsze od polskiego, bo włoskie, okazało się spektakularną porażką artystyczną, kiczem w najczystszej postaci. 

Niech żyje wiek XIX! 

Obecna dyrekcja przejdzie do historii dzięki wprowadzeniu nowego terminu - "premiera wznowienia". Powróciły na afisz przedstawienia sprzed dziesięciu i więcej lat, utrzymane w zgrzebnej estetyce, które Treliński wysłał już do lamusa. Wraz z przywracaniem starego Pietkiewicz stopniowo likwidował wszystko, czego dokonał jego poprzednik. Udaremnił premierę "Orfeusza i Eurydyki", którą to operę Glucka chciał wyreżyserować Treliński, i "Kopciuszka" w inscenizacji Keitha Warnera. Z przedstawień Trelińskiego zostawił tylko "Madame Butterfly". Zdjął wszystkie premiery, które odbyły się za jego dyrekcji, m. in. "Wozzecka" Albana Berga w reż. Krzysztofa Warlikowskiego czy "Curlew River" Benjamina Brittena, czyli klasykę współczesności. Nie ma już eksperymentalnego cyklu "Terytoria", nie doczekamy się zapowiadanej opery współczesnej Salvatore Sciarrino "Luci mie traditrici", inscenizowanych pieśni Gérarda Griseya. Wbrew wcześniejszym deklaracjom dyr. Pietkiewicza nie odbędzie się też prapremiera opery Pawła Szymańskiego "Qudsja Zaher". 

Gdzie ta muzyka? 

Od początku Pietkiewicz odcinał się od swego poprzednika. W tym celu rzucił efektowne hasło prima la musica ("najpierw muzyka"). Chciał w ten sposób zasugerować, że Treliński był wrogiem muzyki w operze, że wpuścił na scenę teatralnych "brutalistów", którzy tradycyjną operę chcieli przewrócić do góry nogami. Tymczasem za rządów obecnej dyrekcji poziom muzyczny przedstawień wcale się nie poprawił, za to strona teatralna podupadła. Zerwano współpracę z wybitnymi dyrygentami, Jackiem Kaspszykiem i Kazimierzem Kordem. Jedyny sukces jest taki, że dzięki Ewie Podleś udało się do kilku przedstawień pozyskać znakomitego dyrygenta Willa Crutchfielda. Jest on jednak rzadkim gościem i nie poprawi poziomu szeregowych przedstawień. Także krótkie wizyty naszych wybitnych śpiewaków, Ewy Podleś, Aleksandry Kurzak, Piotra Beczały były tylko chwilowym oderwaniem się od przygnębiającej przeciętności dnia codziennego w Teatrze Wielkim. Nie poprawiła się sytuacja zaniedbywanego przez Trelińskiego baletu. Odeszło dwóch najlepszych tancerzy, Jacek Tyski i Sławomir Woźniak, którzy nie widzieli możliwości rozwoju na narodowej scenie. Trwa konflikt dyrektor baletu, Jolanty Rybarskiej z nieakceptującym jej stylu pracy zespołem.

Czy Opera Narodowa powinna być w awangardzie? Powinna dawać przykład. Na pewno nie może kurczowo trzymać się przeszłości, jak dziś. Potrzebuje odbudowy repertuaru, wyważenia klasyki i współczesności. Na razie na przyszły sezon zaplanowano "Opowieści Hoffmanna" Offenbacha i "Zabobon, czyli Krakowiacy i górale" Kurpińskiego w reżyserii Janusza Józefowicza.

Anna S. Dębowska
Gazeta Wyborcza Stołeczna
25 czerwca 2007

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia