Podwójne życie Marianne

"Wiarołomni" - reż: Artur Ildefons Urbański - TR Warszawa

Świetne przedstawienie "Wiarołomni" Artura Urbańskiego w TR Warszawa uwiera jeszcze długo po wyjściu z teatru. To nie tylko wnikliwe studium zdrady, to przede wszystkim obraz kompletnego rozpadu człowieka.

Ingmar Bergman napisał scenariusz "Wiarołomnych" dla Liv Ullmann, która film wyreżyserowała. Główne role zagrali: ulubiony aktor Bergmana - Erland Josephson, i Lena Endre. Podobnie jak poprzednie scenariusze autora "Siódmej pieczęci" także ten pełen jest cytatów z jego prywatnego życia. Tu słychać echa romansu Bergmana z dziennikarką Gun Hagberg, która była też pierwowzorem Karen Lobelius w "Kobiety czekają", Agdy w "Wieczorze kuglarzy", Mariannę w "Lekcji miłości" czy Desiree Armfeldt w "Uśmiechu nocy". Nie ma jednak większego sensu porównywanie filmu Ullmann do inscenizacji Urbańskiego. I nie dlatego, że spektakl porównania nie wytrzymuje. Jest jednak utrzymany w zupełnie innej stylistyce, opowiedziany jakby z większym oddechem - mniej skondensowany. Ot, inny wariant genialnego scenariusza. W świecie, jaki buduje Bergman, a za nim Artur Urbański, nie ma jasnych punktów, szczęśliwych dni, spokoju. Oto miłosny trójkąt: kompozytor - aktorka - reżyser. 

Każdy z nich jest na swój sposób jednocześnie dobry, bo kocha i poszukuje, oraz podły, bo zdradza, rani, kłamie. Każdy ma skazę, jest zatruty, wykolejony, bo ulega instynktom. Nikt z nich nie umie żyć. Reżyser Bergman (Władysław Kowalski), szukając inspiracji do filmu, bawi się z zaprzyjaźnioną aktorką (Maja Ostaszewska) w fantazjowanie. Kobieta zaczyna niespieszną intymną spowiedź. Mówi o sobie, jednocześnie powołując do życia Marianne. Opowiada o córce Isabelle, potem mężu, wreszcie romansie z Davidem - reżyserem Bergmanem sprzed lat. Fikcja miesza się ze sceniczną rzeczywistością, fantazje z retrospekcjami. Marianne przygląda się swojemu życiu, za chwilę sama gra w nim główną rolę... Jak daleko można posunąć się w eksperymentach z czasem? Czy istnieje granica, której nie wolno przekroczyć? Czy w ogóle można przyjrzeć się swojemu życiu? Pytania w inscenizacji Urbańskiego same się mnożą. Romans, miłość, Paryż, dziecko. Zwykle słowa zyskują tu kolejny wymiar. Stają się bolesne dla Marianne.

Bohaterka nie musi krzyczeć. Tylko proste gesty, spojrzenia, łzy wystarczą, by ciarki przechodziły po plecach. Bo przed nami grają życie jak z najboleśniejszego koszmaru, w którym tylko dziecko jest bez winy. Marianne Mai Ostaszewskiej ma łagodne spojrzenie. Jest bardzo kobieca, chwilami seksowna i prowokująca. Kiedy wspomina kochanka, robi się nerwowa, łagodnieje mówiąc o mężu, z wdziękiem dziecka opowiada o Isabelle. Ostaszewska ma siłę scenicznej obecności - konieczną w tej roli. Jest w niej amoralizm i prostoduszność, skromność i bezczelność, cynizm. Bogata, świetna rola. Bergman Władysława Kowalskiego jest skupiony, zdystansowany, waży słowa. To psycholog, który ostrożnie bada ofiarę swojej wyobraźni. David Redbada Klijnstry to niezrównoważony psychicznie, nieutalentowany reżyser. A Markus Adama Woronowicza jest na zmianę uległy, ironiczny, jak trzeba i podły. Dobra rola.

Urbańskiemu niewiele potrzeba, by na scenie stworzyć piekło. Prosta scenografia

i światło (Jacqueline Sobiszewski), dzięki któremu zmienia się rzeczywistość, osłania kolejne poziomy. Chwilami światło pełni też funkcję... oka kamery, kiedy oświetla twarz bohatera, sprawia wrażenie bliskiego kadru. Świetna muzyka Hanny Kulety dyktuje tempo, stawia akcenty, a światło buduje napięcie.

"Wiarołomni" Urbańskiego to do tej pory najlepsze przedstawienie warszawskiego sezonu. Precyzyjne i mądre. Stawiające ważne pytania o naturę człowieka. Reżyser starannie czyta tekst Bergmana. Pozwala, by to słowa znaczyły. Przygląda się słabym ludziom. Pokazuje narodziny zwątpienia. W jego świecie ulgę przynosi już tylko prawda.

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
11 lutego 2010
Teatry
TR Warszawa

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia